KazaniaWojciech Węgrzyniak
Wojciech Węgrzyniak

Wojciech Węgrzyniak

   Pochodzę z Podhala a dokładnie z Mizernej. Jestem księdzem od 6 czerwca 1998 roku. Przez pierwsze 3 lata kapłaństwa byłem wikariuszem w Krakowie na os. Ruczaj. Potem wyjechałem za granicę.
   Pięć lat spędziłem na studiach w Rzymie, trzy następne w Jerozolimie. Od października 2009 roku pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Moja specjalność to nauki biblijne a dokładniej Stary Testament. Mieszkam przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie, starając się pomagać również w duszpasterstwie.

 

Planowane rekolekcje

2013

Dla kapelanów Wojska Polskiego, Częstochowa, 23-26.09

WSD Radom, 3-8.12

Duszpasterstwo Akademickie, Kraków, U Dobrego, 15-18.12

Bęczarka, 20-22.12

2014

Duszpasterstwo Akademickie Most, wielkopostne, Wrocław, 5-8.03

Duszpasterstwo Akademickie u Brata, wielkopostne, Kraków, 30.03-2.04

Parafialne wielkopostne, Kwaczała, 6-9.04

Kapłańskie, Ziemia Święta, sierpień/wrzesień

WSD Łomża, koniec września

Parafialne - Niepołomice, koniec października

2015

Rekolekcje o Słowie Bozym, Krościenko, ferie zimowe (5 dni)

Parafialne wielkopostne - Kraków - św. Jadwigi

Parafialne adwentowe - Jaworzno-Szczakowa

2016

Parafialne wielkopostne - Chrzanów-Kościelec

2017
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Sułkowice
2018
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Nowy Targ, św. Katarzyny

 

 

Wygłoszone rekolekcje

1998

Parafialne wielkopostne – Kwaczała, marzec

ONŻ O st. - Bystra Podhalańska, sierpień

1999

ONŻ I st. - Babice, lipiec

Ewangelizacyjne - Młoszowa-Chrzanów, październik

2000

Misje parafialne - Kraków, Piaski Nowe, 26.03-2.04 (wraz z ks. Janem Nowakiem)

ONŻ II st. - Groń, lipiec

Dla młodzieży - Kraków, Kurdwanów, 24-27.09

Parafialne adwentowe - Niegowić, grudzień

2001

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec 

Parafialne wielkopostne - Frydman, marzec

Dla Liceum Męskiego oo. Cystersów - Kraków, Szklane Domy, 9-11.04

ONŻ III st. (ogólnopolskie) - Kraków, lipiec

2002

ONŻ O st. - Osieczany, lipiec

2003

Parafialne wielkopostne - Dębno, 13-16.04.2003

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 17-20.12 

Parafialne adwentowe – Krempachy, 20-23.12

2004

Dla I LO w Krakowie, marzec

Parafialne wielkopostne - Niedzica, 28.03-31.03

Parafialne wielkopostne - Raba Wyżna, 4-7.04

Parafialne adwentowe - Kraków, Prądnik Czerwony (Jana Chrzciciela), 19-22.12

2005

Parafialne wielkopostne - Nowy Targ, św. Katarzyny, 12-18.03

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec

2006

Dla szkół średnich w Wieliczce, marzec

Dla inteligencji - Myślenice, marzec

Parafialne wielkopostne - Harklowa, kwiecień

2009

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 12-15.12.2009

Dla Stowarzyszenia Civitas Christiana - Kraków, Łagiewniki, 4.12.2009

2010

Parafialne wielkopostne - Kacwin, 17-20.02

Dla VIII LO w Krakowie, 8-10.03

Dla młodzieży i nie tylko - Kraków, kościół Miłosierdzia Bożego, 9-11.03 (pomoc włoskiej Szkole Ewangelizacji „Sentinelle del Mattino di Pasqua”)

W Bazylice Mariackiej (Parafialne wielkopostne i dla Bezdomnych), Kraków, 21-26.03

Dla pracowników nauki - Kraków, św. Anna, 28.03-1.04

Misje parafialne - Prostyń, 22-31.05

Dla przygotowujących się do Bierzmowania i młodzieży – Nowy Targ, 8-10.09

WSD Hosianum - Olsztyn, 27-29.09

Dla katechetów – Sokołów Podlaski, 15-17.10

Dla katechetów – Nurzec Stacja, 26-28.11

Dla rodziców - Kraków, Biały Prądnik (u ss. Duchaczek), 6-8.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego adwentowe – Warszawa, św. Anny, 12-15.12

2011

Dzień skupienia - WSD XX. Sercanów w Stadnikach, 19-20.01

Misje parafialne - Leńcze, 6-13.02

Dla Duszpasterstwa Akademickiego wielkopostne "Daj się zaprzęgnąć" - Kraków, św. Anny, 10-13.04.

Dzień skupienia "Między kobietą a Panem Bogiem" - WSD XX. Saletynów w Krakowie, 28-29.05.

Z okazji jubileuszu 500-lecia parafii p.w. Trójcy Świętej w Prostyni, 18-20.06.

WSD Drohiczyn, 28.09-2.10.

Kapłańskie - Ziemia Święta, 3-12.11

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 20-21.11

Parafialne adwentowe - Kraków, MB Ostrobramskiej, 11-13.12

2012

WSD Kraków, 21-25.02

Parafialne wielkopostne - Kraków, Dobrego Pasterza, 25-28.03

Dla kapłanów rocznika święceń 1982, Maniowy 9-12.04

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Maniowy, 17-20.05

Dla katechetów diec. Bielsko-Żywieckiej - Pogórze, 29.06-1.07

WSD Katowice, 26-30.09

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Chrzanów, św. Mikołaja, 4-7.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 15-17.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego, adwentowe - Radom, 9-12.12

2013

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.02

Parafialne wielkopostne - Linz, 15-17.02

Dzień skupienia - Wiedeń, 17.02

Dla pedagogów i wychowawców - Kraków, Bazylika św. Floriana, 18-20.02

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zembrzyce, 7-9.03

Parafialne wielkopostne - Katedra Wawelska, 24.02/3.03/10.03

Duszpasterstwo Akademickie - Kraków, św. Szczepan, 10-13.03

Dla nauczycieli - Kielce, 14-16.03

Dla Sióstr Urszulanek - Rybnik, 1-3.05

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 8.06

 

Życiorys
(z 24.02.2011 na potrzeby nostryfikacji dyplomu doktorskiego)

 

Urodziłem się 21 marca 1973 w Niedzicy jako najmłodsze dziecko Władysława Węgrzyniaka i Wiktorii z domu Zązel. W latach 1973-1977 mieszkałem w Maniowach a następnie w Mizernej, gdzie część rodziny mieszka do tej pory.

Po ukończeniu w 1988 roku Szkoły Podstawowej w Kluszkowcach uczęszczałem do I LO im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. W roku szkolnym 1990/1991 zakwalifikowałem się do III stopnia XVII Olimpiady Geograficznej, natomiast w roku 1991/1992 zostałem finalistą XVIII Olimpiady Geograficznej i I Olimpiady Nautologicznej oraz dotarłem do II stopnia Olimpiady Historycznej.

Egzamin dojrzałości uzyskałem w 1992 r., po czym wstąpiłem do Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, rozpoczynając tym samym przygotowanie do kapłaństwa i studia na Papieskiej Akademii Teologicznej.

Święcenia diakonatu otrzymałem 8 maja 1997 roku w Skomielnej Białej. Zgodnie z wytycznymi formacji seminaryjnej ostatni rok przed święceniami kapłańskimi spędziłem w Kwaczale, ucząc religii w szkole podstawowej i pomagając w parafii jako diakon.

W 1998 roku uzyskałem magisterium z teologii na podstawie pracy napisanej pod kierunkiem o. Augustyna Jankowskiego OSB zatytułowanej Κoinonia z Bogiem w Pierwszym Liście Jana Apostoła. W tym samym roku, 6 czerwca otrzymałem święcenia kapłańskiego z rąk kard. Franciszka Macharskiego.

W latach 1998-2001 pełniłem funkcję wikariusza w par. Zesłania Ducha Świętego w Krakowie na os. Ruczaj, m.in. ucząc religii w Szkołach Podstawowych 151 i 158 oraz w Gimnazjum nr 23. W roku akademickim 2000/2001 odbyłem studia licencjackie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie zwieńczone tytułem licencjata z teologii ze specjalnością biblijną. Praca magisterska została uznana za licencjacką. Promotorem był o. Augustyn Jankowski OSB.

W latach 2001-2006 studiowałem w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W roku akademickim 2003/2004 byłem reprezentantem studentów Europy Środkowo-Wschodniej oraz członkiem senatu akademickiego tegoż instytutu. W czerwcu 2004 uzyskałem stopień licencjata z nauk biblijnych. Teza zatytułowana "En aletheia kai agape" (2 Gv 3). Richiamo al duplice comandamento nella lettera del Presbitero alla Signora eletta (“W miłości i prawdzie [2 J 3]. Wezwanie do podwójnego przykazania w liście Prezbitera do wybranej Pani”) została napisana pod kierunkiem Johannesa Beutlera SJ.

W latach 2004-2006 kontynuowałem studia w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie przygotowujące do doktoratu.

Od maja do lipca 2006 pracowałem w Sekretariacie Kardynała Metropolitalnej Kurii w Krakowie.

W październiku tego samego roku rozpocząłem studia doktoranckie we Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie, zamiejscowym Wydziale Nauk Biblijnych i Archeologii Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie (Pontificia Universitas Antonianum. Facultas Scientiarum Biblicarum et Archaeologiae). W 2007 roku uzyskałem status Candidatus ad Doctoratum i rozpocząłem pracę nad tezą doktorskiej pod kierunkiem prof. Alviero Niccacci OFM (SBF, Jerozolima) i prof. G. Barbiero SDB (PIB, Rzym). Praca doktorska zatytułowana Lo stolto ateo. Studio dei Salmi 14 e 53 (“Głupi ateista. Studium Psalmów 14 i 53”) została obroniona 30 stycznia 2010 roku. Oprócz wspomnianych dwóch moderatorów, recenzentami pracy doktorskiej byli M. Pazzini OFM (SBF, Jerozolima) i A. Mello (SBF, Jerozolima). Ekstrakt pracy doktorskiej został opublikowany w lutym 2010 w Jerozolimie przez wydawnictwo Franciscan Press. Na tej podstawie uzyskałem dyplom Doktora Nauk Biblijnych i Archeologii, zatwierdzony przez władze Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie dnia 25 maja 2010 roku.

W czasie moich studiów zarówno w Rzymie jak i w Jerozolimie uczestniczyłem w różnych kursach językowych: jęz. włoskiego w Rzymie; jęz. angielskiego w Leicester, Maynooth, Londonie i Nowym Jorku; jęz. niemieckiego w Bonn i Salzburgu oraz jęz. francuskiego w Lyonie i w Angers. Ponadto w czasie wakacyjnym pomagałem w różnych parafiach i wspólnotach religijnych. Przede wszystkim we Włoszech (Roccagorga, Spadafora, Borgo san Donato, Pieve i Maresso), w Anglii (Leicester, Kirkham, Louth, Skegness i Londyn), w USA (Chicago i Nowy York), w Niemczech (Wesseling i Traunstein), we Francji (Lyon) a także w różnych parafiach na terenie Polski, gdzie wygłosiłem kilkanaście rekolekcji parafialnych.

Od 1 października 2009 roku zostałem zatrudniony na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie na stanowisku asystenta w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu. Rok później zacząłem pełnić funkcję opiekuna Samorządu Studenckiego oraz opiekuna I roku teologii o specjalności katechetyczno-pastoralnej. W 2011 zostałem adiunktem tej samej katedry.

Od 2009 roku należę do Stowarzyszenia Biblistów Polskich.

Poza publikacją kilku artykułów z dziedziny biblijnej, wygłosiłem referaty na sympozjach w Krakowie (Łagiewniki, wrzesień 2008; UPJPII,  kwiecień 2010), w Płocku (WSD, listopad 2009), w Lublinie (KUL, sierpień 2010) oraz wziąłem udział w konferencji naukowej na temat Księgi Psalmów w Oxfordzie (wrzesień 2010). Ponadto opublikowałem 4 tomy homilii i kazań.

Od końca września 2009 roku zamieszkałem przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie z zadaniem pomocy duszpasterskiej w parafii, należąc jednocześnie do grupy trzech wykładowców z UPJPII, którzy zostali skierowani przez Metropolitę do sprawowania pieczy nad duszpasterstwem pracowników nauki miasta Krakowa.

W 2010 zostałem wybrany członkiem Rady Kapłańskiej Archidiecezji Krakowskiej. 

 

Curriculum Vitae in italiano

czwartek, 26 luty 2015 17:16

Zanim zapomnę

EksHom III 2011

 

Ks. Edward Staniek, były rektor Krakowskiego Seminarium, podał kiedyś bardzo ciekawą wskazówkę: Jeśli znajdziecie się w nowej parafii albo w jakimś nowym miejscu, zapiszcie to, co uderzyło was na początku, co was niepokoi i co chcielibyście zmienić. Bo najprawdopodobniej po paru miesiącach już tego nie będziecie zauważać i zmarnujecie łaskę nowego spojrzenia, spojrzenia którym Pan Bóg czasem się posługuje, żeby coś zmienić.

Półtora roku temu wróciłem do Polski po ośmioletniej emigracji. Wiele spraw uderzyło mnie innością i nie wszystkie były łatwe. Powoli przyzwyczajam się do klimatu nad Wisłą. Zanim jednak pójdą do lamusa moje pierwsze wrażenia, chciałbym zapisać dekalog tych, które zabolały najbardziej.

 

1. Sposób traktowania ludzi – jeśli jesteś dla kogoś ważny czy potrzebny, to ci kadzą na każdym kroku, jak nie, to aż dziw bierze, jaką oni wyznają antropologię.

 

2. Mierność pastoralno-naukowa – robi się naprawdę bardzo dużo i organizuje jeszcze więcej, ale jakość jest konsekwentnie utrzymywana na generalnie niskim poziomie.

 

3. Przerost emocji nad argumentami – bardzo ciężko trafić na merytoryczną dyskusję zarówno o nauce jak i o Kościele. Dyskusje najczęściej ograniczają się do facebookowego „lubię / nie lubię”.

 

4. Priorytet kolegów nad prawdą – kiedy zaczyna się wypowiadać jakąkolwiek opinie, najczęstszą reakcją jest: „A to jesteś za nimi? A to jednak jesteś przeciw niemu?” Panuje jakaś niemoc wzbicia się ponad stadiony.

 

5. Zjawisko konia cyrkowego – nie za bardzo wiadomo, o co w ogóle nam chodzi, dokąd zmierzamy i gdzie idziemy? Sprawy raczej kręcą się w koło doraźnych zapotrzebowań a o wyciąganiu konsekwencji jako sposobu na ulepszenie, nie wolno nawet po kątach myśleć.

 

6. Sympozyjny związek populizmu ze znajomościami - na sympozjach naukowych ciężko jest usłyszeć coś odkrywczego. Wynika to  m.in. z faktu, że nie zaprasza się specjalistów od danego tematu tylko od danej dziedziny a kluczem do zaproszeń nie jest znajomość tematu tylko znajomość organizatora. Przykładowo referat o Księdze Wyjścia wygłasza ktoś, kto nigdy nie napisał na ten temat żadnego artykułu, mimo że jest w Polsce kilku specjalistów, których można by zaprosić na jego miejsce.

 

7. Zjawisko auto-autorytetów – ludzie, którzy kompletnie nie są znani w światowej nauce sprawiają wrażenie tak ważnych, jakby nawet Pan Bóg wiedział, o czym pisali doktorat.

 

8. Nieumiejętność przedszkolaka – zdarza się, że ktoś coś zawali, albo się pomyli. Normalne. Jednak poza konfesjonałem szalenie ciężko usłyszeć słowo „przepraszam”.

 

9. Brak gospodarki zasobami ludzkimi – nie bierze się pod uwagę możliwości i zdolności ludzi. Zamiast długodystansowej i wszechstronnej polityki zasobami ludzkimi panuje potrzeba chwili.

 

10. Zabicie dechami – brak zainteresowania i otwarcia na inność. Nieraz wspominałem w rozmowach, że w czasie 8 lat studiów przebywałem czy pomagałem w ponad 20 parafiach czy placówkach duszpasterskich na terenie Włoch, Anglii, USA, Niemiec, Francji, Irlandii czy Izraela. Nikt, nigdy nie zapytał się „Jak oni tam pracują? Czego można od nich się nauczyć? Jak oni tam wykładają? Jak oni przekazują Ewangelię?”. Nikt nie wyraził najmniejszej chęci nauczenia się czegokolwiek od innych.

 

To tylko taki mały dekalog pierwszych wrażeń z powrotu do Polski. Do niektórych się przyzwyczajam a za inne się modlę, bym się z nimi nie pogodził do śmierci.

Wyprzedzając ewentualną krytykę mogę dodać, że Ojczyznę i Kościół kocham nad inne kraje i nad innych bogów, nie zamierzam się nigdzie przeprowadzać i nigdzie nie czuję się bardziej w domu jak tutaj. A na to, że miłość tego domu  boli dziś mocniej niż przed wyjazdem, nic nie poradzę. Mam tylko nadzieję, że nie każdy mój ból jest oznaką mojej choroby.

czwartek, 26 luty 2015 17:15

Odebrać profesurę?

EksHom III 2011

 

To nie będzie komentarz do tego, co zdarzyło się w tym tygodniu, ale raczej o tym, co zdarza się co tydzień. A zapewne i częściej. Chodzi o nieprofesjonalność profesorów.

 

Prof. J. Gross, jak doniosły media 8 lutego b.r., zmienił pod wpływem wywiadów liczbę z 100-200 tys. na kilkadziesiąt dotyczących liczby Żydów zamordowanych "przez sąsiadów i współobywateli na terenach rdzennie polskich".

Czyżby Profesor nie robił badań wcześniej? Przecież jest nie do pomyślenia, by Profesor podawał liczby bez badań.

 

Prof. M. Środa, 14 lutego b.r. napisała refleksję pod tytułem „Kardynał Dziwisz mianował się na nowe stanowisko”. Pani Profesor postawiła m.in. tezę, iż Kościół „wstrzymywał przez wieki” rozwój wiedzy medycznej.

Czy Pani Profesor nie zna definicji Kościoła? Równie dobrze mogła postawić tezę, że to Kościół rozwinął medycynę. Skąd taki osąd?

 

Prof. T. Bartoś w Newsweeku z 23 marca 2010 roku wydał bezprecedensowy wyrok „celibat jest nieludzki”.

Owszem nie powiedział, że jest charyzmatem dla zwierząt. To trzeba przyznać panu Profesorowi. Tylko dlaczego przy okazji nie napisał, że samotność jest nieludzka albo że nieludzka jest wierność małżeńska? A co z tymi, którzy się zrealizowali naprawdę? Czy Profesor może stawiać tezy bez badań? Czyż nie od tego są przysłowiowe przekupki na jarmarku?

 

Prof. H. Küng na łamach włoskiej „La Repubblica” palnął 5 marca 2010 roku zdanie, że obowiązek celibatu w Kościele jest główną przyczyną katastroficznego braku kapłanów oraz podstawowym powodem upadku opieki duszpasterskiej. Profesor Küng otrzymał 13 doktoratów honoris causa. Rok temu pozwoliłem sobie na rekolekcjach w Bazylice Mariackiej skomentować to tak:

W Anglii do kościołów katolickich chodzi co niedzielę ok 25% katolików. W tej samej Anglii do kościołów anglikańskich chodzi 2% anglikanów. Jeśli celibat jest powodem upadku opieki duszpasterskiej, to dlaczego Kościół nie kwitnie bardziej tam, gdzie są żonaci księża? Czy rzeczywiście wspólnoty protestanckie pękają w szwach a żonaci księża prawosławni pałają takim zapałem misyjnym, że nawet misie polarne opuszczają koło podbiegunowe, żeby ich posłuchać?

Jak może Profesor stawiać wnioski, jeśli nie robił żadnych badań? To tak jakby prezenter pogody powiedział dzisiaj w wiadomościach: „Jutro nie będzie słońca w Małopolsce, bo w Pcimiu na Gorzkich Żalach było tylko 250 osób”.

 

Oczywiście przykłady można mnożyć. I nawet takie, za które ten tekst nie opublikowano by nigdy… Nie o to jednak chodzi.

Marzeniem byłoby odbierać profesury tym, którzy nie są profesjonalni i doktoraty honoris causa tym, którym została tylko causa.

A już tak całkiem realnie, może by zacząć uczyć ludzi już od kołyski, że na świecie jest tylko jeden Profesor.

Nazywa się Argument.

czwartek, 26 luty 2015 17:13

Eisegeza

EksHom II 2011

 

Jeśli egzegeza biblijna oznacza najogólniej odczytywanie tekstu Pisma świętego, to eisegeza (od grec. „eis” - do ) oznacza wprowadzenie własnych idei w tekst Pisma. Mówiąc prościej, egzegeza chce wyciągnąć z Pisma o co Pismu chodzi, a eisegeza chce wcisnąć do Pisma coś czego tam nie ma.

 

Ariste Fumagalli napisał książkę Historie miłosne w Biblii. Rozdział o Józefie i Maryi zatytułował Tajemnica zrozumienia i sprawę tłumaczy mniej więcej tak.

Nigdzie w Ewangelii nie ma wzmianki o tym, żeby Józef i Maryja mówili ze sobą. Z tego wynika, że rozumieli się bez słów. A już z tego wyciągamy jasny i czytelny przykład, że w małżeństwie można rozumieć się bez słów i wzorem takiego rozumienia jest Maryja i Józef.

Pozwolę sobie jeszcze zacytować dosłownie:

„Józef i Maryja w sposób szczególny, a nawet, wydawałoby się, dziwny, przypominają, że milczenie jest przestrzenią, w której wzrasta wzajemne zrozumienie małżonków.”

„Oboje przeżywają ciszę nie jako mur odgradzający od współmałżonka, lecz jako przestrzeń wyjątkową, jako czas poświęcony na spotkanie z Bogiem.”

 

Rodzi się jednak naturalne pytanie. Czy naprawdę ten szczegół Pisma mówi o tym, co pisze autor? Tą samą logiką można by wytłumaczyć, że skoro oni nie rozmawiają ze sobą, to znaczy, że się po prostu nie mogli dogadać i mieli nie tylko ciche dni ale i lata całe. Dlatego powinni być pocieszeniem dla tych, którzy nie mogą się dogadać.

Albo skoro w Ewangelii Józef nie powiedział ani słowa a Maryja mówiła parę razy, to ten szczegół oznacza, że Józef był pantoflarzem i nie miał on nic do gadania w domu. Dlatego powinien być patronem wszystkich mężczyzn, w których domach mówią tylko żony.

Albo skoro Maryja powiedziała do Anioła w czasie Zwiastowania „Niech mi się stanie według Twego słowa”, godząc się na urodzenie Syna Bożego bez pytania o zgodę Józefa, to z tego wynika, że żony nie powinny się pytać swoich mężów, tylko robić po swojemu i podejmować nawet kluczowe decyzje tylko na modlitwie z Bogiem.

 

Rozumiem Aristide. Zrobił tak jak robi większość pisarzy. Czyta Pismo, coś się im kojarzy i do tego dorabiają swoje idee. Pismo jest dla nich punktem wyjścia a nie przewodnikiem. I to fakt, że Biblia jest i może być inspiracją. Tylko dlaczego autor formułuje zdania swojej refleksji tak, że czytelnik ma wrażenie, że rzeczywiście Maryja i Józef są wzorem ciszy w małżeństwie?  Dlaczego wkłada do tekstu coś czego tam nie ma? Czy nie mógł znaleźć na tym boskim świecie tysięcy przykładów na to, że cisza w małżeństwie jest niesłychanie ważna? Po co naciągać do tego Biblię? Przecież Pismo święte nie jest jedynym Słowem Boga.

 

Aż korci by na koniec przypomnieć postanowienie Soboru Trydenckiego, który w dekrecie drugim na temat Pisma świętego z 8 kwietnia 1546 roku mówi, iż wszyscy, którzy interpretują Pismo święte źle, m.in. w sposób zmyślony (fabulosus) powinni być ukarani przez biskupa stosownie do przewidzianego prawa.

czwartek, 26 luty 2015 17:10

Parę przegięć studenckiej sesji

EksHom II 2011

 

Studencka sesja pierwszego semestru powoli się kończy. Oczywiście zależy to od poszczególnych uczelni. Ile z tej okazji radości i smutków wiedzą najlepiej sami żacy.  Chociaż zależy to od pojedynczych przypadków. Są jednak takie sprawy, które wydają się wspólne wszystkim. Tymi sprawami są także przegięcia studenckich sesji.

 

1. Przegięciem numer jeden jest uczenie studentów niesystematyczności.

Potrafią się nauczyć. Potrafią być błyskotliwi. Potrafią nie spać. Potrafią wystać w kolejce do ksero. Potrafią wypić hektolitry kawy. Ale tylko ten jeden miesiąc.

A życie nie jest takie. Prawie w każdej pracy trzeba być mniej lub bardziej systematyczny. I tego uczy dużo lepiej szkoła średnia niż studia. A skoro celem studiów nie jest przygotowanie studenta do pracy w warunkach realnych, to o co w tym wszystkim chodzi?

 

2. Przegięciem numer dwa jest wymaganie wiedzy a nie umiejętności.

Oczywiście poziom wiedzy trzeba jakoś sprawdzić, ale jaki jest sens wkuwania nieskończonej ilości detali, skoro i tak potem o tym się zapomni? Czy celem studenta jest konkurencja z komputerem? Przecież prawie każdy głupi komputer zna więcej faktów niż człowiek.

Jakże się zdziwiłem, kiedy w Rzymie jeden z najlepszych specjalistów na świecie od Starego Testamentu zapytany o jakiś szczegół z Biblii zaczął szukać w tekście oryginalnym, ale potem sięgnął po przekład francuski, bo za bardzo nie był zorientowany w języku hebrajskim! To jak to, on nie zna oryginału?! No nie zna. Nie zna dobrze. Ale wie, gdzie szukać…

 Przecież gdyby studenci zaczęli pytać swoich wykładowców, okazałoby się że większość z nich nie pamięta prawie nic z tego, czego się uczyli na studiach.

 

3. Przegięciem numer trzy jest dysproporcja w ilości materiału do opanowania.

Są egzaminy, do których wystarczyłoby się przygotowywać jeden dzień. Do innych dwa tygodnie. W Jerozolimie jest jeden profesor, który na pracę zaliczeniową wymaga napisanie elaboratu na około 100 stron. Za 2 ECST-y! I piszą studenci. Dwa, trzy miesiące.

Kodeks pracy w dziale szóstym w art. 129, § 1 podaje:

„Czas pracy nie może przekraczać 8 godzin na dobę i przeciętnie 40 godzin w przeciętnie pięciodniowym tygodniu pracy”

W art. 131, § 1 czytamy:

„Tygodniowy czas pracy łącznie z godzinami nadliczbowymi nie może przekraczać przeciętnie 48 godzin w przyjętym okresie rozliczeniowym”.

Jeśliby założyć, że pracą studenta jest nauka i że on ma około 30 godzin zajęć tygodniowo, to z tego wynika, że maksymalnie 18 godzin może uczyć się po zajęciach.

Ponadto skoro jeden przedmiot wykładowy przeciętnie obejmuje 2 godziny w tygodniu czyli 1/15 wszystkich wykładów i skoro jeden semestr trwa 15 tygodni, to znaczy, że wykładowca przedmiotu może wymagać od studentów tylko jednego tygodnia pracy na swój przedmiot, czyli maksymalnie 18 godzin. Do tego może dodać jeden dzień w sesji, zakładając, że sesja trwa trzy tygodnie, czyli 15 dni roboczych.

A więc wykładowca nie ma prawa żądać wykonania takiej pracy, której przeciętny student nie jest w stanie wykonać w maksymalnie 26 godzinach.

Przegięciem w pracy jest nie wymaganie pracy jak i przegięciem jest wymaganie szybkiego latania od przeciętnego żółwia.

 

4. Przegięciem numer cztery jest brak szacunku do oceny dostatecznej.

Nie tylko oczy studentów sprawiają czasem wrażenie, że otrzymanie oceny dostatecznej to jest jakaś kara. I jeśli sumienie wykładowcy jest miękkie, to się facet ugnie. Kobieta chyba też. I wpisze ten dobry. Niech ma. A przecież żeby otrzymać taką ocenę, trzeba znać przynajmniej 50-60% materiału!

Przegięciem jest kreowanie fałszywego wrażenia, że student jest dobry, kiedy jest przeciętny, przegięciem, które niestety czasem nie przeszkadza ani jednej ani drugiej stronie.

 

Sesja powoli się kończy.

Marzą się czasy, żeby skończyły się przynajmniej te cztery przegięcia. 

czwartek, 26 luty 2015 16:51

Między znajomością a prawdą

EksHom II 2011

 

 

Byłem wtedy jeszcze w Jerozolimie. W czasie jednej z rozmów znajoma zadała retoryczne pytanie: „Nie wiem, co zrobię, kiedy będę musiała wybrać między wiernością ideałom a sugestią pracodawców i kolegów. Bo wiesz, niby zależy ci na prawdzie i chcesz być konsekwentny w swoich wyborach, a z drugiej strony jesteś jakoś związany pewnymi układami zawodowymi czy przyjacielskimi”. Publikowała już trochę i zaczęła widzieć, że nie zawsze „drogi innych są naszymi drogami”.

Wtedy problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny. Jesteś wierny, to jesteś wierny i koniec. To ja ojca i matkę opuściłem, żeby być wierny Bogu a kolegów miałbym nie opuścić?

 

4 tygodnie temu pisałem m.in. o Donaldzie Tusku. Że się zmartwiłem tym, co powiedział. Potem zacząłem się zastanawiać, czy byłbym w stanie napisać w ten sposób o moim biskupie, proboszczu czy rektorze? Czy gdyby oni popełnili publicznie jakąś gafę, czy byłbym w stanie tak samo o tym napisać?  Nie? Dlaczego? Dlaczego zatem ośmielam się wytykać coś premierowi mojego kraju? Jest przecież tak samo moim rodakiem, zwierzchnikiem i osobą najważniejszą w państwie. Czy tylko dlatego ośmielam się go krytykować, że wiem, że nikt nie zadzwoni z kancelarii premiera? Takie myślenia to byłaby przecież żenada. Wszyscy wiemy, co myśleć o psach, którzy przestają szczekać, jak się do nich podchodzi.

Wtedy jednak problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny.

 

Potem zacząłem się zastanawiać, dlaczego ludzie jednej opcji konsekwentnie krytykują ludzi z innej opcji. Przecież to jest niemożliwie, żeby wszyscy sympatycy PO podzielali zgodnie identyczne wartości i zgodnie nie podzielali wartości sympatyków z PIS-u. Przecież nawet w szczęśliwym małżeństwie są jogurty, które inaczej smakują. Kiedy ktoś z PO krytykuje opozycję, to nikogo to nie dziwi. Ale gdyby zaczął krytykować kogoś z własnej partii, to już media okrzyknęłyby konflikt. Czemu tak jest? Niektórzy tłumaczą: „Co to za ptak, co kala własne gniazdo”. Aha. Czyli cudze gniazda można kalać? Nie! Nie kalać. My nie kalamy. My uprawiamy konstruktywną krytykę.  Ale skoro po to uprawia się konstruktywną krytykę, żeby ulepszyć innych, to czemu chęć poprawienia swoich spotyka się z zaskoczeniem a nieraz i oburzeniem? Przecież powinni być za to wdzięczni!

Wtedy jednak problem ten wydawał mi się raczej teoretyczny.

 

W zeszłym tygodniu przyjrzałem się dokładnie jednej książce. Masakra. Niby naukowa. Z mojej specjalizacji. Wydawnictwo super. Ta seria ma na celu być najlepszą w Polsce. I wiele książek w tej serii jest niemal genialnych. Ale ta? Co za poziom… Merytoryka i odkrywczość powala. Chociaż ostatecznie może nie jest tak źle. Okładki są twarde. Papier biały. Druk czarny. Da się przeczytać….

Problem z jerozolimskiej rozmowy przestał być teoretyczny.

Znam autora.

A więc co teraz?

Napisać tu i teraz co to za autor i jego „bestseller”? A może napisać recenzję naukową w stylu „publikacja ta ubogaca niezmiernie polską naukę biblijną?” Na pewno ktoś tak napisze. Ale czy to pomoże nauce? Nie napisać? Czy jednak milczenie o złym nie psuje dobra? A może napisać solidną recenzję wypunktowując zaniedbania i miernotę? Tego nikt nie zrobi. Dlaczego?

 

Problem nie jest tylko teoretyczny. I nie tylko w tym mizernym przypadku. Problem jest „na-prawdę” poważny. Bo tylko prawda wyzwala. Nawet przyjaciół.

No chyba, że świat zaczął wierzyć, iż ponad Chrystusowym słowem stoi żart Tischnera: „Nie sukoj prowdy ino kolegów”. Ale jeśli tak, to przynajmniej wiemy, dlaczego nie jesteśmy wolni.

czwartek, 26 luty 2015 16:48

Żale anty-laika

EskHom I 2011

 

 

Przeciw klerowi pisać każdy może. Mówi się niedobrze o księżach na różnych spotkaniach. Nie ma tygodnia, żeby nie było jakiegoś newsa o kapłańskich skandalach. Wiele z tych tekstów chce mieć szczytne intencje: Naprawić kler! Wiele pobrzmiewa dramatyczną nutą: Już nie mogę wytrzymać w Kościele z powodu czarnych! Powstało nawet specjalne słowo „antyklerykał”.

Pozwólcie, że chociaż dla śladowej równowagi, jako ksiądz, pożalę się na świeckich, wcielając się w rolę kogoś, kto nawet nie ma swojej nazwy, powiedzmy więc, że w rolę „anty-laika”.

 

Mam żal do świeckich, bo nas okłamują.

Przynoszą dziecko do chrztu i mówią publicznie, że biorą na siebie obowiązek wychowania go w wierze, wyrzekają się publicznie szatana i publicznie wyznają wiarę również w święty Kościół powszechny. Mówią to i rodzice, i chrzestni.

Po co okłamują nas ci, którzy ani nie chcą wychować dziecka w wierze, ani tej wiary sami nie mają?

 

Mam żal do świeckich, bo nas robią w konia.

Przychodzą do bierzmowania i mówią publicznie: „Pragniemy, aby Duch Święty, którego otrzymamy, umocnił nas do mężnego wyznawania wiary i do postępowania według jej zasad.” I my im wierzymy. Wierzymy, że teraz już możemy na nich liczyć. Bo bierzmowanie jest maturą wiary.

Po co wyciągają rękę po największy dar Kościoła, ci którzy już mają ten dar  w nosie?

 

Mam żal do świeckich, bo się z nas śmieją.

Rozmowa w kancelarii, przed ślubem, jedno z wielu pytań: „Czy zgadzacie się z nauką Kościoła na temat regulacji poczęć?” „Tak. Oczywiście!” Prawie wszyscy…

Po co biorą kościelny ślub ci, którzy potem śmieją się z zasad Kościoła?

 

Mam żal do świeckich, bo stracili mowę.

Chodzimy po kolędzie. Jednym z celów jest usłyszenie, porozmawianie, albo przynajmniej umówienie się na rozmowę o trudnościach związanych z wiarą, z Bogiem, z Kościołem. I co? Skądże! Wszystko w porządku. Księży przyjmuje może 80% Polaków, ale żeby choć 1% mówił o tych zarzutach, o których potem 80% pisze na forach… No chyba, żeby przyjąć, iż, ci którzy nie przyjmują księdza, są (z tego powodu?) hiper aktywni w sieci.

Dlaczego milczą, kiedy oczy księdza spotykają ich oczy?

 

Mam żal do świeckich, bo nie bronią Kościoła.

Przodkowie nasi potrafili oddać życie, żeby Polska mogła być przedmurzem chrześcijaństwa. Nie mówili, że nie pójdą na Turków, bo plebany spasione. Nie uciekli z Częstochowy, tłumacząc, iż nie chcą ryzykować głowy dla setki mnichów i jednego obrazu.

 

Mam żal, że świeccy nie potrafią czasem nie życie - ale chociaż jedno dobre słowo poświęcić w obronie ludzi, którzy udzielili ich Chrztu Świętego, którzy całymi latami karmią ich Ciałem i Słowem Pana, którzy słuchają dramatów świeckiego życia i odpuszczają grzechy w imieniu Jezusa, którzy dzień w dzień, od święceń aż do śmierci modlą się codziennie za każdego świeckiego.

Dlaczego nie potrafią bronić tych ludzi w rodzinie i w pracy?

 

Litania żali do świeckich również mogłaby nie mieć końca….

I żale możemy mieć wszyscy. Bo jest o co.

Pytanie „po co?”

 

24 lata należałem do laikatu. Prawie 14 lat minęło od święceń. W domu, jako laika, uczono mnie, że nie mówi się źle o księżach. Jako ksiądz, uczę się, by nie mówić źle o świeckich.

Prawdziwy lekarz nigdy nie mówi źle. Diagnozę zamienia na służbę a o pacjenta po prostu walczy.

Musimy ciągle wracać do tego, że Kościół jest szpitalem, w którym granica między pacjentami a lekarzami nie idzie granicą święceń kapłańskich, ale idzie zadaniem „jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie prawo Chrystusowe”.

Tych zaś, którzy zamiast lekarstwa chcą podawać jad, bez względu na to, czy są klerem czy laikatem, uprzejmie prosimy o opuszczenie szpitala, zanim diabeł sam ich nieuprzejmie nie zgarnie.

czwartek, 26 luty 2015 16:46

Wierny czy upierdliwy?

EksHom I 2011

 

 

Kto choć raz założył jakiekolwiek konto w Internecie wie dobrze, że wystarczy pomylić jedną literkę nazwy lub hasła, żeby nie wejść tam, gdzie nikt poza zainteresowanym teoretycznie wejść nie może.

Jak ważna jest nawet jedna cyferka wiedzą ci, którzy czują różnicę między 100 a 1000 złotych.

To niech wystarczy na wstęp do komentarza o szczegółach.

 

Ponad miesiąc temu, trzymając upragnioną książkę-wywiad Seewalda z Benedyktem XVI, zauważyłem, że jest błąd już na pierwszej (a dokładniej piątej) stronie książki. Otóż cały wywiad poprzedza motto zaczerpnięte według wydawców włoskich z Psalmu 53,1-5. Błąd polega na tym, że wydawca cytuje tak naprawdę tylko Ps 53,2-5. Tekst zgadza się z najnowszym przekładem włoskim zatwierdzonym w 2008 roku do liturgii, ale nie zgadza się z „cyferką”. Autor nie cytuje tytułu psalmu, które znajduje się w wersecie pierwszym a pod tym co cytuje podaje, że cytował również werset pierwszy.

 

W poniedziałek klerycy pokazali mi wydanie polskie. I o zgrozo! W polskim wydaniu wycięty jest również werset drugi, czwarty i piąty! A werset drugi to ten, który zaczyna się od słów: „Nie ma Boga - powiedział głupi w sercu swoim…” Zacząłem podejrzewać, że wydawnictwo Znak nie polubiło zwłaszcza tego zdania. Mimo to uczciwie podaje, iż cytuje tylko 53,3-5. Teoretycznie uczciwie, bo problem w tym że cytuje tylko Ps 53,3!

 

Dociekliwość naukowa nie pozwoliła mi na bezpodstawne podejrzenia Polaków o wycięcie fragmentu motta. Po południu zakupiłem w internecie oryginał. Przyszedł z Niemiec już w środę. I co? O zgrozo! Niemieckie wydanie cytuje werset trzeci oraz drugą połowę wersetu piątego. Nie cytuje wersetu czwartego ani pierwszej połowy piątego, chociaż podaje iż cytuje Ps 53,3-5! Nie cytuje więc wersetu drugiego jak wydanie włoskie i cytuje o pół wersetu więcej niż wydanie polskie!

 

To jeszcze nie koniec.

 

W czwartek wieczorem piszę do mojej siostrzenicy w Stanach: sprawdź motto w wydaniu angielskim! I co? O błogosławiona zgrozo! Wydanie angielskie nie dodaje nic do cytatu. Nie ucina nic. Jest wierne! Wreszcie! Problem w tym, że jest wierne nawet tam, gdzie Niemcy zrobili błąd. Podają, że cytują Ps 53,3-5 a cytują tylko 53,3.5b…

 

Zestawmy więc historię motta najnowszej książki papieża:

Oryginał niemiecki cytuje Ps 53,3.5b a podaje że cytuje Ps 53,3-5.

Wydanie włoskie cytuje Ps 53,2-5 a podaje, że cytuje Ps 53,1-5.

Wydanie polskie cytuje Ps 53,3 a podaje, że cytuje Ps 53,3-5.

Wydanie angielskie cytuje Ps 53,3.5b a podaje, że cytuje Ps 53,3-5.

 

Nie chodzi o to, że różnice w podanych cytatach kosztowały mnie 160 zł i jeszcze trochę czasu.

Nie chodzi o to, że jest mi przykro, iż ludzie w różnych krajach są przekonani, iż autor co innego podaje za motto.

Nie chodzi nawet o to, że żadne wydanie nie jest po prostu rzetelne.

Obawiam się czego innego.

Jezus powiedział: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (Łk 16,10).

Obawiam się trochę, że nadeszły czasy, w których panuje pogląd: „Kto w drobnej rzeczy chce być wierny, tego nazwą upierdliwym”.

 A tak naprawdę, obawiam się, że mało kto rozumie, iż katastrofa Smoleńska i tysiące innych tragedii wydarzają się tylko dlatego, że ktoś nie jest wierny w rzeczach „po prostu” drobnych.

czwartek, 26 luty 2015 16:45

Historia półprawdy

EksHom I 2011

 

 

Przykłady można by sypać nie tylko z jednego rękawa.

 

Weźmy takiego Grossa i jego głośno zapowiadaną książkę „Złote żniwa”. Pewno wiele w niej prawdy. Ale skoro pisze o Polakach, która bogacili się na Żydach, aż się prosi, aby napisał także o tych ludziach z okolicy Treblinki, którzy uratowali wielu Żydów albo i nawet zostali skazani na śmierć za pomoc w ich ratowaniu, a o których świadczą tytuły „Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata” i ponad 200 stron dokumentów w archiwum Yad Vashem w Jerozolimie.

 

Skoro pisze „normą w polskim społeczeństwie czasów okupacji było tropienie i wynajdowanie ukrywających się Żydów oraz czerpanie zysków z holokaustu”, aż się prosi żeby podał definicję „normy”, albo przynajmniej napisał „normą w żydowskim społeczeństwie czasów okupacji było nieinteresowanie się losem ukrywających się Żydów oraz operacja handlowe ludźmi prowadzone z nazistami”.

 

Weźmy przykład z innego rękawa.

Na stronie franciszkańska3.pl 27 grudnia pojawił się artykuł „Rodzina słowem silna”. Pierwsze słowa zdają się być mottem: „Zrezygnowali z telewizora, żeby nie karmić dzieci negatywnymi treściami”. No i pewno wiele w tym prawdy. Ale skoro autor zdecydował się na taki początek artykułu, aż się prosi, by gdzieś powiedział, że papież Benedykt XVI ogląda telewizję a i Jan Paweł II nie był w tej materii abstynentem.

 

 Skoro autor przedstawia gości jako godną do naśladowania rodzinę i cytuje ich: „celowo pozbyliśmy się telewizora, więc na szczęście nie jesteśmy już zalewani potokiem słów, informacji i reklam płynących z mediów;”, aż się prosi, żeby napisał też o tym, dlaczego i po co Benedykt XVI ogląda telewizję, bo przecież sam zwyczajnie o tym w ostatniej książce mówi.

 

Przykłady można by sypać nie tylko z jednego rękawa: kalendarz dla uczniów z UE bez Bożego Narodzenia, raport MAK-u z katastrofy smoleńskiej bez informacji o kontrolerach lotu, list o. Wiśniewskiego bez krytyki tych, co piszą w Wyborczej skoro krytykuje tych, co piszą w Naszym Dzienniku.

 

Historia półprawdy nie zaczyna się tylko w intencjach. Zaczyna się już w rzetelności a raczej w jej braku. I bez względu na to, jak się zrodziła, pozostanie zawsze półprawdą, bo na całą prawdę trzeba nam wszystkim zaczekać do Sądu.

 

Ale zanim przyjdzie Ostateczny Sąd, może byłoby pięknie opisując człowieka starać się nie mówić, że składa się tylko z głowy, rąk i tułowia, bo przy takim opisie, to my daleko naprawdę nie zajdziemy.

 

czwartek, 26 luty 2015 16:43

Funkcja celu

EksHom I 2011

 

Zmartwiłem się znowu w środę, 5 stycznia.

 

Premier Rzeczypospolitej Polskiej, Donald Tusk mówiąc o reformie OFE zadał retoryczne pytanie: „W czyim interesie jest ta reforma? Polaków czy moim?” Potem padło kolejne dające do myślenia zdanie: „Reforma ta nie leżała w interesie partii, ale musieliśmy ją podjąć”.

 

Podobne zmartwienie dopadło mnie w grudniu 2009 roku. Jeden z radnych miasta Krakowa tłumaczył, dlaczego on i jego koledzy głosowali przeciw projektowi budżetu prezydenta Majchrowskiego: „My, proszę księdza, wiemy, że ten projekt jest dobry i dla miasta jest to dobre rozwiązanie. Ale jak go poprzemy, to Majchrowski wygra wybory a to nie leży w interesie naszej partii. Dlatego też dostaliśmy wytyczne z góry, żeby być przeciw”. „Proszę pana – oburzyła się uczestniczka tej rozmowy -  przecież  w ten sposób to wy niszczycie miasto!” „Proszę pani – odpowiedział radny – pani się nie zna na polityce”.

 

Żeby przykłady były nie tylko negatywne, przypomnę sprawę Corneliusa Dupree. We wtorek, 4 stycznia b.r., został on uwolniony z więzienia, gdzie spędził 30 lat oskarżony o gwałt i rabunek 26-letniej kobiety z Dallas. Badania DNA dowiodły, że wyrok był niesłuszny. Co więcej, Cornelius mógł wyjść na wolność już w 2004 roku. Wystarczyło, żeby „uznał własną winę” i poddał się resocjalizacji. A tego Dupree nie chciał. Wybrał prawdę - nie wolność, albo inaczej wybrał wolność chociaż za kratkami a nie zniewolenie kłamstwem chociaż na tzw. wolności. Po cofnięciu wyroku skazującego powiedział: „Jakakolwiek jest twoja prawda, musisz się jej trzymać”.

 

Problem funkcji celu czyli kryterium, według którego można ocenić dokonany wybór nie dotyczy tylko polityki, ale każdej sfery i każdego człowieka.

Jeśli pierwszym celem premiera będzie dobro partii a nie państwa, to chociażby zrobił bardzo wiele dla państwa, w sytuacji granicznej nie poświęci interesów partii dla ojczyzny.

Jeśli pierwszym celem proboszcza będzie dobro własne a nie parafii, to chociażby zrobił bardzo wiele dla parafii, w sytuacji granicznej zadba bardziej o siebie niż o parafian.

Jeśli pierwszym celem profesora jest utrzymanie się na uczelni a nie dobro uczelni, to chociażby zrobił bardzo wiele dla uczelni, w sytuacji granicznej nie poświęci siebie dla dobra uczelni.

 

To że ktoś robi wiele, to jeszcze nic, chociaż dzięki temu, wiele się robi. Jednak jeśli ktoś potrafi obumrzeć, „stracić swoje życie” dla sprawy, to już jest coś. To już jest Ewangelia.

czwartek, 26 luty 2015 16:41

Niebezpieczna spowiedź

EksHom XII 2010

 

Za parę dni zaczną się, daj Boże, kolejki do spowiedzi, spowiedzi szczerych i owocnych, ale również spowiedzi niebezpiecznych…

 

Gwoli ścisłości, w tej sprawie nie chodzi tylko o spowiedź. To dotyczy również kierownictwa duchowego czy nawet zwyczajnych spotkań przyjacielskich. Są one w pewnym sensie zawsze niebezpieczne, niebezpieczne z powodu jednostronności.

 

Biblia mówi: „Nie wyda się wyroku na słowo jednego świadka” (Pwt 17,6). Prawo miało zapobiec niesprawiedliwemu oskarżaniu bliźniego. Oczywiście zawsze mógł się ktoś zmówić jak dwaj starcy przeciw Zuzannie czy dwóch fałszywych świadków przeciw Jezusowi. Fakt jednak faktem – wielość spojrzeń miała służyć prawdzie a prawda sprawiedliwości. Tak też i dzisiaj działają wszystkie sądy na świecie – wielu świadków, wiele spojrzeń, wiele słów. I na końcu wyrok. A i tak czasem niesłuszny…

 

Słuchając penitenta, wierzę mu. Rozmawiając z drugim człowiekiem, też mu ufam. Słuchając opowieści kolegi, nie podejrzewam kłamstwa. Nie mając jednak możliwości żadnej weryfikacji, mogę czasami ofiarę pomylić z katem i skrzywdzonego z krzywdzącym. Mogę pocieszać i podnosić na duchu kogoś, kto w tym momencie potrzebuje braterskiego upomnienia albo nawet solidnego złajania!

 

Człowiek jest mistrzem samoobrony. Potrafi nieraz tak przedstawić sytuację, że chociaż ranił, to kreuje niewinność, chociaż był współwinny, to zrzuca odpowiedzialność. A wprowadziwszy w błąd przyjaciela, kierownika czy spowiednika wraca do domu szczęśliwy, że racja jest po jego stronie.

 

Nie da się zaprosić do wspólnej spowiedzi i czasem jest wprost niemożliwe posłuchanie różnorodnych opinii. Są jednak dwie rzeczy, o które można by się pokusić: nigdy nie ufać drugiemu do końca oraz pytać rozmówcę, co inni o nim mówią.

 

Bo zaufanie bezgraniczne tylko jednej stronie może okazać się zwyczajnym popieraniem draństwa albo i nawet udziałem w grzechu cudzym.

Konsola diagnostyczna Joomla!

Sesja

Informacje o wydajności

Użycie pamięci

Zapytania do bazy danych