Książkimiłość
sobota, 27 listopad 2010 21:43

Boże, pomóż

 

Boże pomóż mi

bym nie musiał się martwić
że spóźnisz się na spotkanie
że pokochasz innego
że nie zrozumiesz
że odejdziesz
że wyśmiejesz
że przestaniesz kochać

bym martwił się tylko o swoją miłość

 

22 IX 1991

Dział: Wierszyki
środa, 31 październik 2001 00:00

Autostrada do nieba

Jest autostrada do Katowic. Z Krakowa. Ma być płatna. Już kończą przygotowania i za niedługo niektórzy będą przejeżdżać przez bramki. I płacić... I to jest z wielu względów zrozumiałe.

Pan Bóg myśli inaczej. Też zrobił autostradę. Również z Krakowa, tylko, że do nieba. Nazywa się ona N-1, to znaczy pierwsza i jedyna droga do nieba. Nazwa bardziej obiegowa to MIŁOŚĆ!

Ta autostrada jest niepłatna, bo naszemu Ojcu ogromnie zależy, abyśmy nie tracili czasu, energii i sił na podróż po własnych, niewygodnych drogach życia.

A my szalejemy!

Drogą wiedzy – jak by tu zostać prymusem, magistrem, profesorem! Za cenę niedzielnego czasu skradzionego Bogu...
Drogą władzy – jak by tu wyminąć kolegę, wjechać mu przed koła jego własnych problemów, zasłonić mu perspektywę jutra! Za cenę zazdrości...
Drogą pieniędzy – jak by tu zarobić więcej, szybciej, taniej. Za cenę sąsiada wyrzuconego z zakładu...
Drogą ...

Wpisz nazwę drogi, którą zmierzasz, a która ma inne imię niż miłość!

Autostrada miłości jest bezpłatna. Za swoje drogi zapłacimy suto.

Jeśli wierzysz, skręć w stronę miłości. Wjazd zaczyna się w Twoim i moim sercu.

Dział: Zaczyn
sobota, 05 sierpień 2000 00:00

Czy warto inwestować w małżeństwo

Kraków, św. Szczepan, 5.08.2000

 

Nie znam się na ekonomii, ale zapewne jedną z naczelnych jej zasad jest pozytywna odpowiedź na pytanie: czy to się opłaca? Czy warto inwestować w to lub tamto przedsięwzięcie?

Gosiu i Zbyszku, czyli drodzy jeszcze narzeczeni, czcigodni ich rodzice, przyjaciele i rodzino!

Czy warto się żenić? Czy opłaca się inwestować w małżeństwo?

Nie bójmy się tego pytania, bo w Ewangelii są tylko dobre odpowiedzi.

A pytanie plącze się po sercu i woła: czy opłaca się ślubować miłość?

Wydaje się, że nie warto ślubować miłość, bo może minie, bo może jej zabraknie, bo może uczucia i emocje zajdą za horyzont codziennej rzeczywistości. Tyle ludzi kocha i przestaje kochać.

Na to staje przed nami Maryja i mówi: Moje dzieci, jak to dobrze, że pobieracie się w pierwszą sobotę miesiąca, kiedy tysiące chrześcijan czci moje niepokalane serce.

Popatrzcie na mnie. Miłość do Jezusa – mojego Syna – nie była łatwa i po ludzku sądząc trzeba byłoby uciec od tej miłości, która bolała niezrozumieniem w świątyni Jerozolimskiej, bolała krzyżem. A jednak było warto. Doczekałam się zmartwychwstania i wniebowzięcia, i ukoronowania. Jestem błogosławiona, bo miłowałam bez granic.

Warto ślubować miłość, bo gdy jej nie ma, jesteśmy cymbałami brzmiącymi, a gdy ona jest – wszystko jest.

Pytanie dalej plącze się po serach: czy opłaca się ślubować wierność?

Wydaje się, że nie warto ślubować wierność, bo tyle rozwodów, tyle nieporozumień, rozpaczy zdrady i potęgi pokus, luzacki styl życia i miłość nie na zawsze. Tyle słów o wierności i tyle niewiernych.

Na to staje przed nami św. Szczepan i mówi: Moje dzieci, jak to dobrze, że pobieracie się w moim kościele, w którym tyle serc uczy się wierności ode mnie.

Byłem chrześcijaninem. Pokochałem Jezusa. Ale nie ma miłości bez próby. Znaleźli się tacy, co chcieli mnie zabić. Pamiętacie zapewne z religii. Wyrzucili mnie poza miasto, nie chcieli słuchać moich słów, nie mogli się zgodzić na moją miłość do Jezusa. Wzięli kamienie w ręce i zaczęli rzucać. We mnie. I padłem na kolana. I poczułem krew. Nie wyparłem się jednak mojego Jezusa. Bo jak śmierć potężna jest miłość! Pozostałem wierny aż do śmierci. Może inni myśleli, że jestem szaleńcem, może myśleli, że mogłem zmienić poglądy, może myśleli: dlaczego nie poszedł na łatwiznę? może myśleli: po co być wiernym, skoro trzeba tak cierpieć? Ja wiem, że było warto.

Warto ślubować wierność, bo gdy nie ma wierności, współmałżonek staje się współlokatorem, a gdy wierność jest, nawet krzyż może być nadzieją.

A pytanie jeszcze plącze się po sercu: czy warto ślubować uczciwość małżeńską?

Wydaje się, że nie warto, bo można być oszukanym, wykorzystanym, wyśmianym za naiwność. Wydaje się, że nie warto mówić wszystkiego, ale wychowywać po swojemu, upierać się o swoje mniej lub bardziej skrycie.

Na to staje przed nami Serce Jezusowe, które Nowemu Targu tak bardzo jest bliskie i mówi: Moje dzieci, popatrzcie na serca starszych małżonków, popatrzcie na serca tych, którzy byli uczciwi wobec siebie i dzieci. One wam powiedzą prawdę. I mówią:

Jak dobrze być uczciwym, bo zasypiamy ze spokojnym sumieniem!

Jak dobrze być uczciwym, bo ufamy sobie wzajemnie!

Jak dobrze być uczciwym, bo mamy na kim się oprzeć!

Jak dobrze być uczciwym, bo Bóg szykuje nam nagrodę!

Warto ślubować uczciwość małżeńską, bo gdy jej nie ma, panuje samotny egoizm, a gdy ona jest, każdy konflikt kończy się pojednaniem.

Gosi i Zbyszku! Czy opłaca się żenić? Czy warto inwestować w małżeństwo? Warto i opłaca się, dlatego z serca gratuluję Wam tej decyzji. Naprawdę warto, ale tylko pod jednym warunkiem. Mówię to nie tylko jako do chrześcijan, ale jako do przyjaciół.

Ten kapitał miłości, wierności i uczciwości, który macie teraz w swoich sercach musicie złożyć w banku, któremu na imię Jezus.

Trzymajcie się Jezusa – z Nim wygracie mecz nie szarotek – ale małżeństwa.

Trzymajcie się Jezusa - z Nim będziecie słuchać przepięknej harmonii – nie wygrywanych w konkursach płyt, ale harmonii miłości.

Trzymajcie się Jezusa - z Nim będziecie błyskotliwie rozwiązywać nie matematyczne zadania z gwiazdką - ale tajemnicze zakręty małżeńskiego krzyża.

Trzymajcie się Jezusa, On podkłada do ogniska miłości, trzyma więzami kiedy wierność trzeszczy, przypomina o prawdzie, gdy uczciwość na bakier.

Trzymajcie się Jezusa – to pierwsza i najważniejsza zasada małżeńskiej ekonomii.

Dział: Ślubne
niedziela, 29 sierpień 1999 00:00

Matka - recepta pięciu lekarstw

Trzebinia Siersza, 29.08.1999

 

Przychodzi baba do lekarza i mówi:
- Panie doktorze, to nie kawał. Mam na imię „Człowiek końca XX wieku” i jestem poważnie chory.
Narzekam ciągle na władzę i niskie zarobki.
Narzekam na reformę oświaty i zdrowia.
Narzekam na zupę żonę, zachowanie dzieci i kaprysy męża.
Boję się niepewnego jutra.
Nie umiem powstrzymać się od grzechu.
Szóste przykazanie zostawiłem dla wdowców, siódme dla niewidomych.
Mam problemy z uczciwością w pracy i szkole.
Panie doktorze! Jestem poważnie chory.
A lekarz rozkłada ręce i mówi:
- Człowieku, ja ci nic nie poradzę. Ale jest ktoś, kto ma doskonałą receptę. Idź do Trzebińskiego Kościoła. Tam jest wyśmienity lekarz.
- Ależ, panie doktorze! Ja tam byłem już tyle razy! Tak mi brało głowę do spania, że nie wiem co. Niedzielna Eucharystia przychodziła mi nieraz ciężej niż cały tydzień pracy a dodatkowe nabożeństwo było tylko za pokutę.
- Człowieku! To nie są przelewki! Jak ci zależy na życiu idź jeszcze raz. Bo twoja choroba może być śmiertelna.

 

Czcigodny Księże Kanoniku a proboszczu tutejszego kościoła!

Drodzy kapłani, rodzice i starsi!

Kochane dzieci i młodzi przyjaciele!

Parafianie i goście!

Jest w tej świątyni recepta na chorobę człowieka naszego wieku. Popatrzmy na Niepokalane Serce Maryi. W niej bowiem zawarta jest prawda o prawdziwym zdrowiu mojego i twojego serca.

Oto bowiem każda z pięciu liter, jakie składają się na słowo Matka mówi o pięciu kolejnych lekarstwach, jakie Bóg przygotował schorowanemu życiem człowiekowi.

M – oznacza miłość.

Nie mamy, kochani wielkiego wpływu na władzę. Nie zmienimy dziś ustaw, paragrafów i kar. Ale jedno możemy niewątpliwie. Możemy po prostu kochać.

Bóg jest miłością – mówi Biblia.

Bóg jest miłością – powtarzał papież.

Bądź miłością i ty.

Kiedy żona zupę przypali, nie musimy od razu z widelcem na noże.

Kiedy babcia już wiekowa nie od razu trzeba gasić jej nieporadne słowa.

Kiedy rozbita szklanka przez niezręczne dziecko, nie od razu kazanie, wymówki i kara.

Nie chodzi, przyjaciele, o cuda. Zwykły uśmiech, cierpliwość, zamknięcie wargi, kiedy przekleństwo tak blisko.

M – oznacza miłość

Śpieszmy się kochać ludzi – tak szybko odchodzą.

Słowo Matka podaje nam lekarstwo nr 2.

A - oznacza adorację.

A cóż to jest jeśli nie uwielbienie Boga?

A cóż to jest jeśli nie prawdziwa modlitwa?

Nie ma żadnych szans na wyzdrowienie bez tego lekarstwa. Jeżeli Bóg jest pokojem i jeżeli usłyszymy na Mszy świętej słowa Jezusa: pokój mój daję wam, to tylko wtedy będziemy mieć pokój w sercu. jak podejdziemy do Jezusa i weźmiemy od niego łaskę pokoju. A nie podchodzi się do Boga inaczej jak tylko przez modlitwę.

Czy człowiek jest mocniejszy od szatana? Skądże! Nie człowiek, ale Bóg. Bo Bóg jest wszechmogący. I zawsze przegram z pokusą, kiedy nie trzymam się Boga na modlitwie. Bo jeśli nie idę po siły do Wszechmogącego, po co się dziwię, żem taki słaby?

Czy może jeździć samochód bez benzyny? Może, ale tylko z góry i to do czasu. Tak jest z człowiekiem, który się nie modli. Nie patrz na tych, co się śmieją z kościoła. Nie patrz na tych, którym droga zarosła na niedzielną Mszę świętą. Są bogatsi? Do czasu. Nie ma zjazdu bez końca.

Ty natomiast zajedź na stację Bożych paliw. Weź Bożą energię, bo kiedy przyjdzie jechać w życiu pod górę tylko Bóg może sprawić, że nie cofniesz się do tyłu.

A – oznacza adorację.

Bracia i siostry. Proszę na świętą, ewangeliczną miłość Boską! Nie bójmy się zgiętych kolan. Nie bójmy się swoimi słowami mówić do Boga. Nie bójmy się przed Bogiem narzekać, dziękować i prosić. Proszę was – uwierzcie w siłę modlitwy. Nie ze względu na mój młody wiek, ale ze względu na prawdę świętej Ewangelii.

Drodzy Parafianie!

Słowo matka podaje nam i trzecie lekarstwo.

T – oznacza troskę.

Maryja rodziła Jezusa w gorszych warunkach niż my żyjemy. Odrzucenie przez ludzi, żłób, samotność. Ale miała pieluszki, bo jak mówi św. Łukasz „skoro Go porodziła owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie”.

T – oznacza troskę o codzienny chleb, o książki dla dzieci, o ubranie dla męża o chusteczki dla babci, o porządek przed blokiem, w mieszkaniu i szafce. Zatroszczmy się o to, co takie zwykłe, a bez czego nie da się mówić o wielkich sprawach współczesnego świata.

„Kto jest wierny w małej rzeczy, ten i w wielkiej wierny będzie” - mówi Jezus.

I tu trzeba by zrobić rachunek sumienia.

Kiedy byłem ostatni raz z rodziną na spacerze?

Kiedy zapytałem o zdrowie małżonki?

Kiedy usiadłem naprzeciw syna i pogadałem jak człowiek z człowiekiem?

A może nawet nie wiem, ile chleb kosztuje?

Bogu dzięki, że wielu z nas troszczy się o swoje bardzo, ale módlmy się dziś za tych, którzy zalali troskę o dom w rzeką obojętności, alkoholu i zdrady.

Jest i czwarte lekarstwo.

K – oznacza krzyż.

Spotkałem ją w Chrzanowie. Sprzedawała w sklepiku warzywno-owocowym. Kiedy płaciłem za 2 gruszki zauważyłem, że pociąga nosem. Miała może 50 lat.

„Chyba grypka chwyciła” – zażartowałem. Wtedy rozpłakała się na dobre.

„Proszę pana! - mówi do mnie – to nie grypa. 28 lat żyję z mężem a wczoraj pierwszy raz mnie zbił. Aż do dziś czuję ból kija”. „Dlaczegoż tak? – zapytałem – upił się może?”

„Nie – odpowiada mi kobieta – Nigdy nie pije”

„No to, co się stało?”

„To ja się upijam.”

Po krótkiej rozmowie powiedziałem jej, że się za nią pomodlę. A ona wtedy:

„Może się pan pomodlić, ale ja i tak w Boga nie wierzę. Kiedyś wierzyłam, jak byłam dziewczynką. Ale zawiodłam się na Bogu. Tak bardzo prosiłam w pewnej intencji a On mnie nie wysłuchał.

„Niech się pani nie martwi – mówię – pani może nie wierzy w Boga, ale Bóg w panią wierzy!”.

Nie pomogło.

Także święty Piotr nie rozumiał krzyża. Kiedy Jezus mówił, że musi cierpieć i być zabity, Piotr zaczął się dziwić i wyrzucać Jezusowi takie dziwne słowa.

Tysiące Piotrów chodzi po drogach i waszej parafii.

Żyć bez krzyża.

Uciekać w świat przyjemności, nieuczciwości, kombinowania. Żeby tylko się nie męczyć.

Wolą ukraść niż pracować.

Wolą zabić niż wychować.

Wolą narzekać niż pomyśleć.

Wolą nudzić się w domu niż pomóc w kościele.

Nie chce się człowiekowi brać krzyża, choćby i Jezus do tego zachęcał.

Bracia i siostry!

Nie oszukujmy się.

Krzyż – nawet najcięższy – jest dowodem na to, że Bóg cię nie opuścił.

Kogo Bóg karze, tego miłuje.

Boli cię coś?

Jest ci ciężko?

Nie możesz z nim wytrzymać?

Bóg wie, że nie jest łatwo, bo nie śmiał się, kiedy wkładano Mu krzyż na ramiona.

Nie płacz. Jeszcze nie narodził się człowiek, który by dźwigał większy krzyż niż potrafi unieść.

K – oznacza krzyż

Zaprzyj się siebie i weź ten krzyż.

Drodzy bracia i siostry!

Podejdźmy do ostatniego lekarstwa z tej Bożej recepty, która w słowie Matka.

Końcowe A – oznacza Amen, to znaczy tak jest, niech się tak stanie.

To słowo Maryi, kiedy anioł Gabriel mówi, że porodzi Dziecię.

To słowo Jezusa, kiedy Ojciec pragnie, by Syn umarł za nas.

Tak jest, Panie. Bądź Twoja wola – nie moja.

Drodzy chrześcijanie!

Nie dziwię się ateistom, nie dziwię się sceptykom, nie dziwię się anarchistom, nie dziwię się pesymistom, nie dziwię się wątpiącym, ale dziwię się ludziom wierzącym.

Jak to jest? Boga masz w sercu a nie możesz przyjąć Bożej woli?

Powiedz Bogu „amen”, choć strajki.

Powiedz Bogu „amen”, choć bezrobocie.

Powiedz Bogu „amen”, choć inni się zdziwią

Powiedz, bo mówisz „bądź wola Twoja”.

O prawdę walczyć trzeba, ale z Bożą prawdą człowiek zgadzać się musi.

A – oznacza amen.

Czcigodny Księże Kanoniku!

Drodzy kapłani, rodzice i starsi!

Kochane dzieci i młodzi przyjaciele!

Parafianie i goście!

Człowieku z końca XX wieku!

Matka. W tym słowie lekarstwa. W tym słowie uzdrowienie. Nie wystarczy znać, trzeba zażywać i to systematycznie.

Dlatego w imieniu Kościoła proszę was. Nie odrzucajcie tej recepty, nie zapomnijcie o niej a żadna choroba nie zniszczy waszego życia. Nie bójcie się przychodzić do Jej Niepokalanego Serca. A jeśli wierzycie w siłę Maryi, jeżeli wierzycie w moc miłości, modlitwy, troski i krzyża i przyjmowania woli Bożej, powiedzcie teraz „amen”.

Bóg wam zapłać za wiarę.

niedziela, 18 lipiec 1999 00:00

Ta miłość może zdecydować o wszystkim

Maniowy, 18.07.1999

 

Drodzy Parafianie i szanowni Goście!

Rodacy z kraju i zza wielkiej wody!

Przyjaciele i krewni!

Bracia i siostry!

Chrześcijanie!

Budzi się ze snu osławiany Nostradamus.

Ekrany telewizyjne raz po raz emitują zaskakujące prognozy.

Polskie radio unosi na falach eteru chwile dreszczu i trwogi.

Tysiące kart wszelakich czasopism podają daty porannym czytelnikom.

Mówi się o tym w autobusach, przystankach, domach i podwórzach.

Koniec świata.

Wy w to wierzycie?

Będzie koniec świata.

Wierzcie, ale nie w to.

Będzie koniec świata.

Bo mówi Jezus słowami dzisiejszego Pisma.

To będą żniwa.

Otwórzmy oczy naszej wiary.

Oto miliardy dusz ludzkich stanie przed sprawiedliwym Sędzią.

- Czekałem na was całe wasze życie – powie do nich Bóg - Co przynieśliście ze sobą?

- Panie - odpowiedzą jedne dusze - całe życie gromadziliśmy majątek. Mamy olbrzymią fortunę na ziemi!

- Fortunę macie na ziemi, ale co przynieśliście ze sobą?

- Panie, bogactwo nasze zostało, bo nie dało się tego przenieść!

- Cóż więc z takiego bogactwa, co zostaje na ziemi? Umiecie żyć tam, ale nie w niebie!

- Panie, ale skąd mogliśmy wiedzieć, że nie trzeba gonić za bogactwem?

- Czyż nie mówiłem wam: „Bogaty z trudnością wejdzie do Królestwo Niebieskiego”? Czyż nie mówiłem słowami Świętego Pisma, że człowiek, który żyje w dostatku, ale się nie zastanawia, podobny jest do bydląt, które giną? Czyż nie mówiłem : „Nie zbierajcie sobie skarbów na ziemi”?

- Panie, co więc z naszym majątkiem?

- Człowieku! Majątek twój jest kluczem, ale nie do nieba!

I nie znajdą miejsca w Pańskim spichlerzu.

Staną przed Sędzią i inne dusze. A Bóg powie:

- A wy co przynieśliście ze sobą?

- Panie, zdobyliśmy władzę. Utworzyliśmy niezłą partię, dzięki naszej przemyślności oszukiwaliśmy konkurentów, wygraliśmy wybory i utrzymywaliśmy się w rządzie!

- Ale co macie ze sobą?

- Panie, tego, co zdobyliśmy na ziemi nie dało się wziąć do grobu!

- Czyż nie mówiłem wam; „Co z tego choćby człowiek cały świat zyskał, jeśli na swej duszy szkodę poniesie”? Czyż nie mówiłem: „Królowie i władcy ziemscy uciskają narody a nie tak będzie u was. Kto by chciał być wielkim, niech będzie sługą”?

- Panie, co więc z naszą władzą?

- Człowieku! Władza jest kluczem, ale nie do nieba!

I nie znajdą miejsca w Pańskim spichlerzu.

Przed Gospodarzem świata staną i inni. A Bóg zapyta:

- Co przynieśliście ze sobą?

- Panie, jesteśmy zaskoczeni! Myśmy w ogóle nie wiedzieli, że Ty jesteś, że jest życie poza grobem. Przecież nikt stamtąd nie powrócił. Używaliśmy więc świata na całego.

- Czyż nie mówiłem wam, że ja jestem? Tysiące kapłanów, sióstr zakonnych, nauczycieli wiary przypominało wam nieustannie, że ja jestem! Czyż sam nie zmartwychwstałem? Czyż nie powróciłem na ziemię? Czyż nie po to ustanowiłem Kościół, byś w nim słuchał moich słów?

- Ależ Panie, nikt w to nie wierzył, tysiące spraw było na głowie, koledzy mówili, że to bajka, w gazetach ośmieszano to jako bzdury.

- Człowieku, czyż nie dałem ci rozumu? Czyż nie dałem ci serca? Czyż nie postawiłem na twojej drodze tysiące świadków mojej wiary? Nawet do pięt nie dorastałeś niektórym z nich lecz żyłeś w swojej pysze!

- Panie, co więc z moimi przyjemnościami, które zostały na ziemi?

- Człowieku! To nie jest klucz do nieba.

I nie znajdą miejsca w spichlerzu Pańskim.

Staną przed Bogiem jeszcze inne dusze:

- Boże, nie gniewaj się na nas, że jesteśmy tak ubodzy.

- A co przynieśliście ze sobą?

- Panie, trudziliśmy się wiele. Wierzyliśmy w Ciebie, ale wybacz, że było nam nieraz ciężko, pomagaliśmy biednym, ale wybacz, że ciągle za mało, wychowaliśmy dzieci, ale wybacz, że nie są najlepsze, chodziliśmy do kościoła, ale wybacz, że nie zawsze z radością, klękaliśmy do modlitwy, ale wybacz, że zasypialiśmy, pocieszaliśmy strapionych, ale wybacz, że nie zawsze to się udawało, głosiliśmy Twoją miłość, ale wybacz, że nie wszyscy słuchali.

- Co jeszcze przynieśliście ze sobą?

I powiedzą parafianie Maniowskiego Kościoła:

Panie, zbudowaliśmy kościół. Choć zalali nam domy, choć zabrali gospodarstwa, choć kazali ocierać łzy spływające na widok zalewanych ulic. Choć zabrali obyczaje, chociaż wysadzili w powietrze staromaniowską świątynię, chociaż nie pękały kieszeni z zielonych i polskich banknotów. Zbudowaliśmy kościół.

Nie mogliśmy żyć bez domu Bożego.

Tak nas nauczył Ks. Prałat Antoni.

Tak nas nauczyły nasze matki i ojcowie.

Zbudowaliśmy kościół.

Chociaż mięśnie pękały od skały niemiłosiernej.

Chociaż obowiązki goniły w domu.

Chociaż lata budowy zniechęcały serca.

Zbudowaliśmy kościół.

Zbudowaliśmy maniowski kościół, bo kochamy powszechny i jeden, święty i katolicki.

Od czasu tego na dwóch naszych parafian ks. Kardynał wkładał ręce podczas święceń kapłańskich. Niech Bóg będzie nagrodą dla zmarłego Piotra, Księdza i Przyjaciela. Trzy dziewczyny wybrały zakon: Służebniczek, Serafitek i tych, których zgromadzenie rozsławiła miłosierdziem bł. Faustyna.

Panie zbudowaliśmy kościół na skale.

Panie zbudowaliśmy i budujemy Kościół w naszym sercu.

Zbudowaliśmy kościół, bo kochamy Kościół.

- Moje dzieci!!! Powie sprawiedliwy Sędzia. Ja nie pragnę od was władzy, ni pieniędzy, nie pragnę waszych przyjemności, ani przygód życia, pragnę tylko miłości! Przecież mówiłem: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, a bliźniego twego jak siebie samego”. Przecież mówiłem: „Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali, jak ja was”. Przecież umarłem za was, by raz na zawsze pokazać światu, że tylko miłość zwycięża śmierć, że nic przez grób nie przejdzie tylko miłość, że nie ma innego klucza do nieba tylko miłość”.

I wejdą do Pańskiego spichlerza tysiące dusz, które kochały.

Dusze matek pochylających się nad dziećmi w bezsenne noce, dusze ojców zapracowanych nie dla majątku ale chleba swoim dzieciom, dusze rządzących, którzy nie oszukiwali, biznesmenów, którzy pochylali się nad biednymi, dusze sierot, które łzy ofiarowały Bogu, głodnych i tułaczy, którzy nie złorzeczyli niebu i ojczyźnie za swój los, dusze pokrzywdzonych, którzy cierpienia składali na ręce Ukrzyżowanego, kapłanów i sióstr zakonnych, którzy w cichości klasztorów zanosili modlitwy za przeklinających je obok mieszkańców, dusze lekarzy walczących ze wszystkich sił o życie ludzkie, dusze wyśmiewanych za wiarę katolików, odrzucanych chrześcijan. I wejdą dusze maniowskich parafian, ofiarnych gości i dobrodziei, którzy swoimi rękami, sercami i kieszeniami budowali kościół. Wejdą. Bo to są święci. To ci, co kochali, Ci, którym czasu ni wysiłku nie szkoda na miłość.

Drodzy Parafianie i szanowni Goście!

Rodacy z kraju i zza wielkiej wody!

Bracia i siostry!

Przyjaciele i krewni!

Chrześcijanie!

Będzie koniec świata!

Bo Bóg mówi o chwaście o pszenicy i żeńcach.

Będzie koniec świata.

Bo Bóg mówi o żeńcach, snopkach i spichlerzu.

Będzie.

I może ta cegiełka włożona w budowę maniowskiej świątyni zadecyduje, czy snop Twojego życia znajdzie miejsce w spichlerzu Boga Ojca.

Amen!

piątek, 18 luty 2000 00:00

Wierzyć w Jezusa Chrystusa

Kraków-Ruczaj, 18.02.2001

 

Są w kaplicy tacy, którzy myślą, że wierzą w Jezusa Chrystusa. Wierzą, że jest Bogiem. To prawda. Wierzą, że jest człowiekiem. Tak. Słyszeliśmy to tydzień temu.

Ale czy wierzą w Jego naukę? Słyszeliśmy czytania.

Posłuchajmy więc wszyscy: co to znaczy wierzyć w naukę Chrystusa.

 

Jezus mówi: Miłujcie waszych nieprzyjaciół!

Są tacy, którzy myślą: to jest niemożliwe! Ja mam go kochać? Za to co mi zrobił? Po tym, jaką krzywdę mi wyrządził?! Jego nie da się kochać! Jak on tak mógł! I to jeszcze tak mnie wykorzystał! Jak mógł tak ośmieszyć mnie przy innych. Mało tego, nie przestaje wymyślać na mnie najgorsze słowa i bezczelne kłamstwa. I to jeszcze kto?

Miłujcie waszych nieprzyjaciół!

Wydaje się, że to jest niemożliwe.

Czy mogę kupić samochód za 30.000, skoro mam tylko 4? Nie mogę. A gdybym dostał dziś w prezencie 60.000, czy mógłbym kupić samochód za 30.000? Tak. Mógłbym. Jeszcze miałbym resztę na lody.

Bracia! Tak jest z miłością nieprzyjaciół. Bez Boga byłoby to niemożliwe. Gdyby Bóg nas nie ukochał, może byśmy byli w stanie kochać jedynie przyjaciół. Bo to jest w naszej naturze. Ale Bóg nas umiłował. Dał nam taki skarb, że się w głowie nie mieści. Dał nam taką paczkę miłości, że starczy dla nas i dla rodziny, i dla sąsiadów i dla nieprzyjaciół. Nie ma końca Jego miłości! I któż nas może odłączyć od niej? Niewyczerpana Jego miłość! Jeśli On nas tak umiłował, to i my winniśmy miłować się nawzajem.

Nie czujecie tej miłości? Nie czujecie się przez Boga kochani?

Trzeba pogłębiać wiarę. Czytać Pismo święte. Kupić książkę o miłości Boga. Rozmawiać z wierzącymi naprawdę. Trzeba serce przyłożyć do sakramentów, aby łaska miłości wlała się w nasz krwioobieg wiary. Nie ma innego wyjścia. Nie ma w nas miłości Boga, bośmy jej nie poznali.

Popatrzmy na Jezusa! Czy widzicie Jego serce?! Jak tak człowiek klęknie przed krzyżem i jak się wpatrzy w te święte rany i jak zobaczy te strumienie krwi, które płyną za mnie nawet wtedy, kiedy mnie to nie obchodzi, to nie mogę nie kochać drugiego człowieka.

Jeśli Bóg mnie kocha, choć własnym grzechem zadaję gwałt Jego miłości, to jakim prawem ja mam nie kochać tych, którzy zawinili wobec mnie? Prawem egoizmu? Prawem pychy?

Wyjdźmy z lodówki naszego egoizmu, porzućmy chłodnię naszej strasznej pychy i przyjdźmy do Jezusa.

Tak jak lód topniej przy ogniu, tak serce nienawidzące topnieje przy sercu Jezusa.

Gdybyś codziennie przez pół godziny klęczał przed tabernakulum i prosił o miłość do nieprzyjaciela, otrzymałbyś na pewno.

Dlatego wierzyć w Jezusa Chrystusa, to wierzyć, że Jego nauka jest możliwa do spełnienia.

 

Są tu w kaplicy tacy, którzy myślą: może jest to możliwe, ale to za wielka sielanka. Niby jest to prawda, ale to jest za idealne. To się łatwo mówi. Kto tak dziś kocha? W pracy? W szkole? Na egzaminach? W rodzinie alkoholika? Może to jest możliwe, ale to jest nierealne! Nie te czasy! Kto dziś kocha nieprzyjaciół?

Dawid. Był dowódcą wojsk na dworze króla Saula. Był jego zięciem. Był przyjacielem jego syna Jonatana. Uspokajał serce króla grając mu pięknie na cytrze. Saul z zazdrości chciał zabić Dawida. Dawid uciekł. Saul go ścigał. Była noc. Pustynia Zif. 3000 wyborowych żołnierzy króla Saula spało jak susły. Nawet straż. Dawid zakradł się do obozu króla Saula. Razem z przyjacielem Abiszajem stali obok śpiącego ciała króla izraelskiego. To był naprawdę jego wróg. Tyle ile krzywdy mu zrobił nie da się opisać nawet na kartach Biblii. Po ludzku należała mu się kara. Abiszaj chciał zabić króla. Byłby święty spokój. Dawid go oszczędził.

Są tacy, którzy kochają nieprzyjaciół.

Jezus z Nazaretu. Dostał w twarz. Nie jeden raz. Biczowany. Też wiele razy. Cierniem ukoronowany. Dźwigał krzyż hańby. Pluli na Niego, wyśmiewali się i drwili. Zabili za nic. Naprawdę. Mógł ich zniszczyć jednym słowem, ale kochał do końca, bo wiedział, że nienawiść niszczy człowieka a miłość może go przemienić.

Są tacy, którzy kochają nieprzyjaciół.

Baron de Chantal. Małżonek św. Franciszki de Chantal. W czasie jednego z polowań został lekkomyślnie zraniony przez swojego towarzysza. Zmarł po kilkunastu dniach. A w testamencie napisał: Gdyby, któreś z dzieci chciało mnie pomścić, niech będzie pozbawione nie tylko prawa do dziedziczenia, lecz także mojego nazwiska.

Są tacy, którzy kochają nieprzyjaciół.

Rozglądnijcie się dobrze po bloku, po znajomych i po książkach. Trzeba czytać, poznawać życiorysy świętych. Nie załamywać się grzechami, ale szukać dobrych wzorów. Popatrzcie ilu ludzi papież wynosi na ołtarze. Chce nam powiedzieć. Realne jest życie wg nauki Jezusa Chrystusa. Są świadkowie.

Dlatego wierzyć w Jezusa Chrystusa, to wierzyć, że Jego nauka jest realna, bo wielu wcieliło ją w życie.

Są jednak w kaplicy i tacy, którzy myślą: no tak. Ale czy taka nauka nie jest straszna? Co to za przyjemność zmuszać się do miłości nieprzyjaciół? Przecież to naprawdę jest ciężkie. Czy nie lepiej byłoby zostawić innych w spokoju? Albo czy nie lepiej byłoby pokazać im swoim zachowaniem, żeby się odczepili na zawsze?

 

Pomyślmy jednak spokojnie.

Czy nie byłoby piękne, gdyby wszyscy ludzie sobie przebaczali?

Czy nie byłoby to piękne, gdyby nas nie obmawiano, nawet, jeśli my obmawiamy?

Czy nie byłoby to piękne, gdyby modlono się za nas, nawet kiedy my byśmy innych przeklinali?

Czy nie byłoby to piękne, gdyby zaufali nam i pomagali nam w biedzie nie spodziewając się zwrotu pieniędzy?

Naprawdę, pięknie byłoby, gdyby nas wszyscy kochali po prostu a nie za coś i pomimo wszystko a nie odtąd dotąd.

Tak jak Bóg jest miłością i ta miłość jest piękna.

Wiem, że są w parafii ludzie, którzy mnie nie cierpią. I wiem, że to boli, zwłaszcza gdy zrobi się dla kogoś naprawdę wiele. I chciałoby się nieraz sądzić. Chciałoby się wyżalić. Chciałoby się powiedzieć – nie mają racji! Chciałoby się osądzić: są naprawdę niewdzięczni! Chciałoby się powiedzieć: Panie Boże! Czemu tak jest? Dlaczego nie powiedzą mi w cztery oczy tylko mówią do setki oczu? Chciałoby się wiele, ale czy by to coś zmieniło?

Jezus mówi: módlcie się za tych, którzy was oczerniają, więc modlę się.

Jezus mówi: błogosławcie tym, którzy was przeklinają, więc mówię do nich dobre słowo, choć nieraz ciężko przechodzi przez gardło.

Jezus mówi: dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą – i czasem robię te dobre uczynki.

Wiele mi jeszcze brakuje w tej miłości odwagi i wytrwania, ale choć nieraz trudno, to wierzę, że miłość za wszelka cenę a nie dochodzenie sprawiedliwości za wszelką cenę potrafi zmienić moje i ich serca, może już dziś, może za rok a może właśnie ta modlitwa sprawi, że nie znajdziemy się w piekle ani oni ani ja.

I to jest piękne w nauce Jezusa. że miłość jest ponad wszystko. Czasem trudna, ale zawsze piękna miłość.

I chrześcijanin może powiedzieć: ciężko tak żyć. Ale nie ma prawa powiedzieć: nie da się tak żyć. Trzeba po prostu spróbować.

Dlatego wierzyć w Jezusa Chrystusa, to wierzyć, że Jego nauka jest naprawdę piękna.

Do tych, którzy uważają się za wierzących w Chrystusa - czyli do nas - mówi dziś Bóg:

Miłość nieprzyjaciół, nie potępianie bliźnich, życzliwość nawet za cenę wyzysku, czystość przedmałżeńska, wierność aż do śmierci, wybaczanie najgorszym, uczciwość nawet za cenę biedy, post i jałmużna, modlitwa i dobre uczynki, niedzielna Eucharystia z Komunią i spowiedź, gdy potrzeba, zaufanie Bogu nawet na Golgocie.

Wierzyć w Jezusa Chrystusa, to wierzyć w całą Jego naukę: możliwą, realną i piękną.

Dział: Rok C
sobota, 05 czerwiec 1999 00:00

Bóg jest Miłością

TVP, program 2, 5.06.1998

 

Święty Augustyn zapisał pewnego dnia dosyć intrygujące przemyślenie.

Gdyby zaginęły wszystkie karty Pisma świętego a zostałoby tylko jedno zdanie, to nic więcej nie potrzeba człowiekowi do szczęścia. Owym zdaniem jest perła św. Jana zawarta w słowach: „Bóg jest miłością”.

Jestem katolickim księdzem. Rok temu wypisując na obrazku prymicyjnym ową perłę św. Jana, ciesząc się, że Bóg tak mnie ukochał, iż pozwolił mi zostać księdzem, i będąc przekonany o bezwzględnej wartości prawdy o Bogu, który jest miłością zapragnąłem z całą kapłańska siłą głosić ludziom te niesamowitą nowinę.

I co się stało?

Okazało się, że wielu ludzi to po prostu nie interesuje. Młode krakowskie osiedle, na które zostałem skierowany jako wikariusz stało się lustrem niejednego współczesnego serca. Praca, szkoła, sukces, zabawa, spuszczone młode głowy drepczące po ruczajowskich uliczkach. Tyle wysiłku, modlitwy i pracy, tyle kazań i katechez, rozmów i świadectw o Bożej miłości a owoce wydają się być takie marne! I możesz sobie grzmieć z niedzielnej ambony, jak święte słowa w padają w nie święte znudzenie.

I powstaje pytanie, czy prawda o Bogu, który jest miłością powinna mieć jakikolwiek sens dla nie tylko polskich katolików?

Odpowiedź daje nam Mateusz w jutrzejszej Liturgii Słowa. Jest celnikiem. Siedzi za światem pieniędzy, nieuczciwości i ludzkiej krzywdy, której był nie tylko świadkiem ale i przyczyną. Wtem nadchodzi Jezus – obraz niewidzialnego Boga, który jest miłością. I Mateusz zostawia wszystko. Dlaczego? Czy nie szkoda mu majątku, za którym uganiamy kroki? Dlaczego nie szkoda mu pracy, której ręce nasze trzymają jak mogą?

Mateusz doświadczył Boga, który jest miłością. Majątek rodził w nim zabieganie i zazdrość. Używanie majątku rodziło rozpacz pustki po chwilowych przyjemnościach. Przylepienie do pracy rodziło lęk o jutro.

Dopiero Jezus, który jest miłością zaspokoił najgłębszy głód jego serca.

I to jest po prostu prawda.

Dopóki nie uwierzymy i nie przyjmiemy Boga, który jest miłością, zabiegamy się o wszystko a umrzemy z niedosytu.

Nie lękajmy się otworzyć na tę miłość. Ona jest tak blisko! Biały opłatek Najświętszej Eucharystii, miłosierne kraty miłosiernych konfesjonałów, dająca życie Biblia święta, niedzielne i powszednie nabożeństwa, świadkowie wiary, z których papież pierwszy, życzliwa dłoń w szary dzień tygodnia, bajeczne trasy turystycznych wędrówek, tysiące kolorów polskiego czerwcowego krajobrazu.

Bóg jest miłością. Warto otworzyć serce na to dobre słowo, warto otworzyć serca na głos Ojca świętego, który pragnie o tym słowie mówić. Naprawdę warto, bo szkoda byłoby umrzeć z pragnienia żyjąc tak blisko prawdziwego źródła.

niedziela, 27 lipiec 1997 00:00

Chleb, któremu na imię miłość

Mszana Dolna, 27.07.1997

 

To się wydarzyło nie tylko 2000 lat temu. Nie tylko w bajecznych okolicach Tyberiackiego jeziora. Gdzie cudowne stoki olśniewających gór Hermonu spływają w stronę ojczystej ziemi Jezusa.

Dramat tamtego popołudnia trwa nieustannie. Oto i dzisiaj - 27 lipca – Jezus udaje się za nową Galilejską taflę jeziora, za niszczące potoki beskidzkiej ziemi i za tę wodę, która napełnia serca strachem, jak fale palestyńskiego jeziora przerażały pracowitych rybaków.

 

Oto za Jezusem idzie wielki tłum - mieszkańcy Dolnej Mszany i wielu gości a wśród nich i wy, każdy z uczestników tegorocznych rekolekcji oazowych.

Tłum idzie za Jezusem, bo nauczyły nas tak porządne babcie, jak św. Anna, i tak kochające mamy, jak Matka Jezusa, że za Nim warto iść, że cuda czynił, że jest Kimś wielkim i nawet chorych uzdrawia, bo choć do łóżka przykuci płaczą z radości, że Bóg ich miłuje.

A Jezus wychodzi na wzgórze, na wysokość tabernakulum i siada, czyli zostaje ze swoimi uczniami, z tymi, którzy życie mu poświęcili, a których imię: kapłan, zakonna siostra i każdy, który Bogu odda wszystko.

Jezus naprawdę tu jest i siedzi z nami, z całym tłumem współczesnej Ewangelii.

I też jest blisko św. Paschy, bo i nam do żniw nie daleko.

I Jezus mówi:

„Skąd kupimy chleba, aby i oni się posilili?”

Chleba? Czy przyszliśmy tu po chleb?

Bogu dzięki! Chyba nam go nie braknie.

Tak. Przyszliśmy po chleb, ale Chleb któremu na imię miłość.

Już 3 dni - mówią inni Ewangeliści - trwał tłum przy Jezusie.

Doprawdy - już 20, może 30, 50 albo i 70 lat trwamy przy Tobie Boże i naprawdę jesteśmy głodni Twojej miłości;

bo nie rozumiemy klęsk żywiołowych,

bo dzieci nie rozumiemy,

bo nie możemy dogadać się z rodzicami,

bo rozpaczamy z byle powodu,

bo katorgi Oświęcimia i wody powodzi zasłoniły nam prawdę o Bożej dobroci.

 

Jakże głodni jesteśmy chleba, któremu na imię miłość! 

Gdzie ten chleb kupimy?

Kupimy?

O analfabeci od Pisma świętego!

Żałosne są nasze słowa, kiedy mówią jak Filip Apostoł:

„Za 200 denarów nie wystarczy”

Naprawdę. Choćby było nawet 10000 - i nie denarów, ale dolarów, to nie kupimy miłości, tak aby każdy mógł ją otrzymać.

Gdyby za pieniądze można było ją nabyć, nie przyszlibyśmy dzisiaj do kościoła, ale do zakładu pracy, aby wykorzystać każdą godzinę na pęcznienie portfela.

Miłość jest poza zielonym banknotem. Oto Andrzej, brat Szymona, mówi o chłopcu, który ma 5 chlebów jęczmiennych i 2 ryby.

Tym chłopcem jest każdy z nas. Przecież mamy 5 chlebów:

życia,

domu,

przyjaciół,

dobrych chęci,

talentów.

Przecież mamy 2 ryby: wiary i nadziei.

Co to jest dla tak wielu?

Apostołom też wydawało się to za mało. Ale na tym polega cud. Żeby to, co mamy w życiu, to, czym jesteśmy, to, co może wydaje się szare i nudne, i monotonne, i przykre, że właśnie to wystarczy nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich.

W jaki sposób? - zapytacie. Co zrobić, żeby nastąpił cud nakarmienia mojego serca miłością?

Ewangelia uczy. Oto Jezus każe usiąść. Bądźcie spokojni, cierpliwi. Nie rozpaczajcie, że jeszcze nie jesteście w niebie. Nie rozpaczajmy, że jest nas 5 tysięcy w parafii, a tak mało talentów i wiary.

Jezus mówi - wystarczy!

Nie wołajmy jak sługa Eliasza z dzisiejszego czytania:

„jakże to rozdzielę między 100 ludzi?”

Dajmy Jezusowi to, co mamy.

Dajmy Mu:

ból swego życia,

nieudane poszukiwanie pracy,

śmierć bliskich,

niepokoje o wychowanie,

troskę o powodzian,

łzy poszkodowanych,

zdolności naukowe,

umiejętności zawodowe,

radość ze swoich pociech.

Oddajmy życie Jezusowi.

On wyciągnie za chwilę ręce z tabernakulum, otworzy dłoń, której na imię ołtarz i na tej dłoni trzymając nasze troski i radości, złoży dziękczynienie Bogu Ojcu, bo On wie, że dziękować trzeba za to, co mamy. I podziękuje Temu, który - jak mówił dziś św. Paweł w liście do Efezjan - jest i działa „ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich”.

Ponad naszymi wszystkimi problemami, przez wszystkich ludzi, których spotykamy i we wszystkich sercach.

A kiedy Jezus złoży dziękczynienie, wtedy rozda siedzącym i czekającym skarb chleba któremu na imię miłość.

Rozda tyle, ile kto chce. Tak mówi Ewangelia. I mówi jeszcze, że wszyscy się nasycili, że nie byli głodni.

Ale to nie wszystko.

Oto Jezus każe nam zebrać pozostałe ułomki:

każe zebrać wiarę, którą napełnimy przyszłe pokolenia,

zebrać nadzieję, która wzbudza radość w naszych znajomych,

zebrać talenty, które zbudują lepszy świat,

zebrać energię do życia, by ją przekazać tym, którzy wolą skoczyć z okna niż napisać jednostronicowe wypracowanie.

Nie przyszliśmy tu bowiem po miłość tylko dla siebie, ale i dla tych, co w domach zostali, a i dla tych, którzy przysięgli nie przestąpić progu Domu Niebieskiego Ojca.

To jest prawda Ewangelii i to jest jej życzenie. To jest życzenie samego Chrystusa: abyś nasycił się chlebem, któremu na imię miłość.

Przyjdź na wzgórze - do tabernakulum.

Oddaj swoje troski i radości Jezusowi.

I zabierz stąd biały opłatek - tajemnicę ciała Jezusa Chrystusa.

To jest skarb, który nasyci twoje serce miłością, tym pięknym kluczem do ogrodu, gdzie sam Bóg przygotował nam szczęście.

 

Kochani!

Tego życzy nam Ewangelia.

Tego życzę wam i sobie.

Oto się modlę i proszę gorąco o modlitwę.

Byśmy nie umarli z pretensji do Pana Boga i powodziowej rozpaczy, byśmy nie umarli głodni Bożej miłości, kiedy tak blisko jesteśmy prawdziwego chleba, jakim jest Jezus Chrystus.

Dział: Rok B
niedziela, 22 luty 1998 00:00

Nie chce się wierzyć

Kwaczała, 22.02.1997

 

Nie chce się wierzyć i trudno słuchać Ewangelii, kiedy świeżo w pamięci mamy tragiczną śmierć ks. Piotra.

Skoro więc można umrzeć mając 27 lat, skoro nikt nie zna własnej godziny, powiedz nam Ewangelio jak żyć? Jak najlepiej wykorzystać ten dzień, tydzień, miesiąc, rok, który może być moim ostatnim?

 

Kochani! Słuchajcie Ewangelii!

Są trzy kategorie ludzi:

Pierwsza to są ludzie z piekła.

Ludzie, którzy za dobro odpłacają złem. Zabić rodziców, zamordować nieznaną osobę, oszukać pracodawcę, zdemolować przystanki, powyrywać znaki, dobić pierwszego spotkanego. Wielu z nich jest wyraźnie opętanych przez szatana i oni jak Judasz, choćby wiele otrzymali i tak sprzedadzą Jezusa. Każda sekunda ich życia jest stracona.

 

Druga kategoria ludzi to ludzie z ziemi.

Oni stosują zasadę: oko za oko, ząb za ząb. Jak mnie skrzywdził to ja go skrzywdzę; jak mnie uderzył, to i ja uderzę; nie odzywa się, to ja pierwszy nie wyciągnę ręki. Lubimy tych, co nas chwalą i sprawiają nam upominki. A jeśli wiemy, że ona mnie obmówiła, że on rzucił oszczerstwo, wtedy trudno pokochać. I taki jest człowiek ziemski. Tak został stworzony i taki człowiek może nie morduje swojego życia, ale i nie wygrywa. To tak, jakby stał w drodze do nieba i ani się nie cofał, ani nie szedł do przodu. Takich ludzi nazywa Jezus w Ewangelii grzesznikami:

"Przecież i grzesznicy okazują miłość tym co ich miłują"

a dalej

"Jeśli czynicie dobrze tym którzy wam dobrze czynią, jaka za to dla was wdzięczność? I

grzesznicy to samo czynią.

 

Drodzy parafianie!

Trzecia kategoria to ludzie z nieba.

I to oni uczą nas jak najlepiej wykorzystać życie.

Oto był najlepszym żołnierzem. Pobił sąsiadujące państwo Ammonitów, Moabitów, wyruszał przeciw Filistynom. Dawid. Ale znalazł się maniakalny król Saul, który z zazdrości wszystko robił, żeby Dawidowi odciąć głowę. Dawid musiał uciekać, tułać się po występach skalnych i piaskach pustyni rozciągających się na południowym horyzoncie państwa Izraelskiego. I była noc. I choć 3 tysiące żołnierzy pilnowało króla, Dawid wraz ze współtowarzyszem zakradł się do obozu. Mógł odrąbać głowę królowi, miał za co - po ludzku mówiąc - ale Dawid to człowiek z nieba. Nie można się mścić. Miłość nieprzyjaciół więcej daje niż spełniona ochota wyrównania krzywd.

Oto Święty Szczepan - jeden z pierwszych siedmiu diakonów. Tylko za to, że uwierzył Jezusowi, że nie wstydził się głosić Ewangelii, wywlekli go poza miasto ludzie z piekła i rzucali kamienie, bo niektórym się bardzo nie podoba jak się mówi prawdę. Nie przeklinał. A mógł. Nie uciekał, nie chwycił za kamienie, nie powiedział: "Co robicie oszołomy?!",

ale osunął się na kolana i wyszeptał słowa modlitwy: "Panie! Nie poczytaj im tego grzechu". Wiedział, że miłość nieprzyjaciół jest najkrótszą drogą do nieba.

Oto Święty Paweł, bogaty, uczony żyd, miał plecy u arcykapłana, układy w Damaszku. A jednak wybrał walkę. Pięć razy był sieczony rózgami, jeden raz kamieniowany, trzy razy był rozbitkiem na morzu. Często w niebezpieczeństwach od zbójców, od własnego narodu, w pracy i umęczeniu, w głodzie i pragnieniu. Dla Ewangelii. Spieszył się, bo mówił: "Miłość Chrystusa przynagla nas". I to właśnie on pisze dziś, że to my będziemy nosić obraz człowieka niebieskiego, czyli że będziemy ludźmi z nieba.

Tak tu jest napisane, a skoro przyszliśmy do kościoła jest to dla nas napisane.

Miłujcie wszystkich, a zwłaszcza wrogów - to jest najkrótsza droga do nieba. To jest recepta na udane życie, to jest wskazówka, jak wykorzystać każdą nadchodzącą godzinę.

 

Powiecie, dobrze się księdzu mówi, bo jest młody. Ale jakby ksiądz zobaczył tego mojego sąsiada, gdyby zobaczył twarz mojej koleżanki w pracy, gdyby oglądnął obroty języka tego gościa, to by się nie dziwił, że czasami nas diabli biorą na widok tych ludzi, których nie lubimy. To by ksiądz nie mówił: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół.”

Nie mówi tego ksiądz.

Nie mówi tylko od siebie.

To mówi Dawid, to mówi Szczepan, to mówi Święty Paweł, to mówią ludzie z nieba i to mówi Jezus: "Miłujcie waszych nieprzyjaciół”.

I nie tylko mówi: "Kochajcie", ale mówi także, jak to robić.

Przede wszystkim, jeśli nie da się z kimś wytrzymać, o ile to jest możliwe trzeba

tego człowieka unikać. Bo po co idziesz do sąsiada, jak wiesz, że się znowu pokłócicie.

Po drugie zapamiętaj sobie raz na zawsze: nikt nie zna do końca drugiego człowieka.

Ileż to brudów wylała starsza pani na 14 - letniego chłopca w autobusie, wyzywała od niewychowanej młodzieży, od zepsutego pokolenia, bo ona musiała stać, a on siedział. Miał złamaną nogę. Wracał ze szpitala. Nie zawsze widać gips.

Znajomy miał pretensje, że go przyjaciel nie zaprosił na wesele. Ileż to za plecami ugadał się na niego. I co się okazało: Zaproszenie było. Przyjaciel prosił mamę, żeby wrzuciła do skrzynki. Mama się nie wybrała od razu na pocztę i zostało między papierami. Nie wydawajmy sądów na ludzi, bo naprawdę nie znamy ich do końca.

Po trzecie trzeba się modlić. Jezus mówi: "Módlcie się za tych co was oczerniają". Może zabrał miedzę, dom, może rzucił oszczerstwo, może cię bije, może liczy wypłatę w barze. Zło w ludziach można uzdrowić tylko modlitwą, choćby płakać trzeba było przed świętym obrazem kilkadziesiąt lat. Módlcie się do świętej Moniki. Tyle lat wypłakała się nad grzesznym życiem swojego syna i wymodliła. Doczekała nawrócenia Augustyna - nawet został świętym.

Zbliża się post, ofiaruj jakieś wyrzeczenie, zrezygnuj z czegoś przyjemnego w intencji tych, których jeszcze nie kochasz. Wiele jest sposobów na zło, a wszystkie je można zamknąć w poleceniu "zło dobrem zwyciężaj!"

 

I jeszcze kochani jedno, najważniejsze. Żeby wygrać życie, trzeba kochać nawet nieprzyjaciół. Ale żeby kochać nieprzyjaciół trzeba się wpatrywać w Tego, który najwięcej dał człowiekowi, i który od człowieka najwięcej cierpi - w Jezusa.

Po Mszy Świętej jest adoracja. Jezus pod postacią chleba będzie czekał na nas w naszym kościele. Przyjdźmy na chwilę, zostańmy na chwilę. I tu Go prośmy o miłość. On przyszedł na świat, dał się zabić, byle jaki drań może Go przyjąć. Może ukraść, może wypluć.

A On z wysokości tabernakulum mówi:

Możesz mieć wolne ręce, możesz mieć uwiązane.

Możesz mieć pieniądze, możesz nie mieć.

Możesz mieć długie życie, możesz mieć krótkie.

Możesz mieć dzieci, możesz nie mieć.

Możesz mieć wolne układy, możesz nie mieć.

Możesz mieć wolne szczęście, możesz nie mieć.

Ale - serce zawsze masz –

kochaj ludzi

- tak szybko odchodzą.

Amen.

Dział: Rok C
sobota, 20 grudzień 1997 00:00

Najpiękniejszą zastawą jest miłość

Kwaczała, 20.12.1997

 

Kochani parafianie i wszyscy słuchacze słowa Ewangelii!

Kiedy spodziewamy się gości, sprzątamy mieszkanie, robimy zakupy, krzątamy się po kuchni 
a na samym końcu nakrywamy do stołu.
Tak! Właśnie tak! 
Wysprzątaliśmy już nasze serca. U krat konfesjonału zostawiliśmy brudy codziennego życia. Aż błyszczy dzisiaj nasz kościół od ludzi pełnych Ducha Świętego! Zakupów nie musimy robić, bo sam Bóg przyniesie nam w gościnie pokarm – dar swojego Syna. Zostało nam jeszcze nakryć do stołu. Trzy dni. Niewiele. Jakich sztućcy? Jakiego serwisu? Jakiej porcelany użyć, żeby godnie przyjąć Dzieciątko z Betlejem?

 

Kochani moi!
Najpiękniejszą zastawą jest miłość!

Patrzmy na Ewangelię!
Maryja biegnie. 120 km. Wsiada na osła. Kraina pełna zbójców. Jedzie samotnie. 3 dni drogi i to pod górę. Bardzo kocha Elżbietę.
Patrzmy na Ewangelię!
Elżbieta rozmawia. Elżbieta radosna. Elżbieta przyjmuje z otwartymi ramionami. Elżbieta pełna Ducha Świętego. Wydaje okrzyk szczęścia, choć podeszła w latach. Bardzo kocha Maryję.

 

Najpiękniejszą zastawą jest miłość!
A zastawa miłości to życzliwość serca.

Może Jasiu rozbije choinkową bombkę, nie musi od razu dostać w swoja skórę.
Może Kasia zaśpiewa przy świeżej choince:
„O słodkie cukierki, cudnie ozdobione, jeszczeście nie zawieszone, a już żeście zjedzone".
Nie trzeba od razu na pociechę krzyczeć.
Choć niejeden placek przypiecze się jeszcze, niejedna zupa przypali, nie trzeba od razu chwalić się łaciną.

 

Zastawa miłości to życzliwość słowa.
Kto nie miał ochoty rozmawiać z małżonką, niechaj się odezwie, przecież to Wigilia.
Kto zawsze narzekał na charakter męża, niechaj sobie zrobi świąteczną przerwę.
Kto za bardzo nie lubi swojego sąsiada, niech mu złoży życzenia, powie dobre słowo.
A kto zapomniał o świątecznych kartkach, niech jeszcze przylepi do pozdrowień znaczki.
Nie róbmy wstydu. Bóg za darmo daje nam swego Syna, bezcenny skarb, a my kłócimy się o grosza warte miedze.

 

Zastawa miłości to życzliwość uśmiechu.
Nie zapomnijmy o tym. Żeby się uśmiechnąć i w domu, i w pracy, przy myciu okien i stajennej posłudze, sklepowych zakupach i wyczekiwaniu na autobus.
Choć denerwujące są te zabiegania i ostatnie chwile przed każdym świętem, wszystko chcemy zrobić a na nic czasu nie ma, choć wiele rzeczy zajdzie nam za skórę, nic bardziej nie przygotuje nas na Boże Narodzenie jak nawzajem darowany sobie uśmiech. Niech i w czasie tej mszy świętej, kiedy przyjdzie chwila przekazania sobie znaku pokoju, podajmy sobie ręce i mówiąc: „Pokój z tobą!", uśmiechnijmy się do siebie.

 

Tak! Najpiękniejszą zastawą jest miłość!

Niech nie będzie stołu wigilijnego w naszej parafii, przy którym popłyną łzy z powodu żyjącego człowieka. Niech nie będzie wigilijnego stołu samotności, wigilijnego stołu odrzucenia, stołu niezrozumienia, wigilijnego stołu kłótni. Żeby łamiąc opłatek, nikt nie złamał serca!
Stać nas na to, żebyśmy z miłością przeżyli te najpiękniejsze dni całego roku. Stać nas, skoro przyszliśmy tutaj. Stać nas, bo jesteśmy chrześcijanami.

 

Maryjo, pomóż nam nakryć przedświąteczne serca najpiękniejszą zastawą, jaką jest miłość!
Maryjo, która już do nas biegniesz!
Matko, która już przynosisz Jezusa!
Mamusiu! Amen.

Dział: Rok C
Strona 1 z 2

Konsola diagnostyczna Joomla!

Sesja

Informacje o wydajności

Użycie pamięci

Zapytania do bazy danych