Wojciech Węgrzyniak

Wojciech Węgrzyniak

   Pochodzę z Podhala a dokładnie z Mizernej. Jestem księdzem od 6 czerwca 1998 roku. Przez pierwsze 3 lata kapłaństwa byłem wikariuszem w Krakowie na os. Ruczaj. Potem wyjechałem za granicę.
   Pięć lat spędziłem na studiach w Rzymie, trzy następne w Jerozolimie. Od października 2009 roku pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Moja specjalność to nauki biblijne a dokładniej Stary Testament. Mieszkam przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie, starając się pomagać również w duszpasterstwie.

 

Planowane rekolekcje

2013

Dla kapelanów Wojska Polskiego, Częstochowa, 23-26.09

WSD Radom, 3-8.12

Duszpasterstwo Akademickie, Kraków, U Dobrego, 15-18.12

Bęczarka, 20-22.12

2014

Duszpasterstwo Akademickie Most, wielkopostne, Wrocław, 5-8.03

Duszpasterstwo Akademickie u Brata, wielkopostne, Kraków, 30.03-2.04

Parafialne wielkopostne, Kwaczała, 6-9.04

Kapłańskie, Ziemia Święta, sierpień/wrzesień

WSD Łomża, koniec września

Parafialne - Niepołomice, koniec października

2015

Rekolekcje o Słowie Bozym, Krościenko, ferie zimowe (5 dni)

Parafialne wielkopostne - Kraków - św. Jadwigi

Parafialne adwentowe - Jaworzno-Szczakowa

2016

Parafialne wielkopostne - Chrzanów-Kościelec

2017
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Sułkowice
2018
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Nowy Targ, św. Katarzyny

 

 

Wygłoszone rekolekcje

1998

Parafialne wielkopostne – Kwaczała, marzec

ONŻ O st. - Bystra Podhalańska, sierpień

1999

ONŻ I st. - Babice, lipiec

Ewangelizacyjne - Młoszowa-Chrzanów, październik

2000

Misje parafialne - Kraków, Piaski Nowe, 26.03-2.04 (wraz z ks. Janem Nowakiem)

ONŻ II st. - Groń, lipiec

Dla młodzieży - Kraków, Kurdwanów, 24-27.09

Parafialne adwentowe - Niegowić, grudzień

2001

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec 

Parafialne wielkopostne - Frydman, marzec

Dla Liceum Męskiego oo. Cystersów - Kraków, Szklane Domy, 9-11.04

ONŻ III st. (ogólnopolskie) - Kraków, lipiec

2002

ONŻ O st. - Osieczany, lipiec

2003

Parafialne wielkopostne - Dębno, 13-16.04.2003

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 17-20.12 

Parafialne adwentowe – Krempachy, 20-23.12

2004

Dla I LO w Krakowie, marzec

Parafialne wielkopostne - Niedzica, 28.03-31.03

Parafialne wielkopostne - Raba Wyżna, 4-7.04

Parafialne adwentowe - Kraków, Prądnik Czerwony (Jana Chrzciciela), 19-22.12

2005

Parafialne wielkopostne - Nowy Targ, św. Katarzyny, 12-18.03

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec

2006

Dla szkół średnich w Wieliczce, marzec

Dla inteligencji - Myślenice, marzec

Parafialne wielkopostne - Harklowa, kwiecień

2009

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 12-15.12.2009

Dla Stowarzyszenia Civitas Christiana - Kraków, Łagiewniki, 4.12.2009

2010

Parafialne wielkopostne - Kacwin, 17-20.02

Dla VIII LO w Krakowie, 8-10.03

Dla młodzieży i nie tylko - Kraków, kościół Miłosierdzia Bożego, 9-11.03 (pomoc włoskiej Szkole Ewangelizacji „Sentinelle del Mattino di Pasqua”)

W Bazylice Mariackiej (Parafialne wielkopostne i dla Bezdomnych), Kraków, 21-26.03

Dla pracowników nauki - Kraków, św. Anna, 28.03-1.04

Misje parafialne - Prostyń, 22-31.05

Dla przygotowujących się do Bierzmowania i młodzieży – Nowy Targ, 8-10.09

WSD Hosianum - Olsztyn, 27-29.09

Dla katechetów – Sokołów Podlaski, 15-17.10

Dla katechetów – Nurzec Stacja, 26-28.11

Dla rodziców - Kraków, Biały Prądnik (u ss. Duchaczek), 6-8.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego adwentowe – Warszawa, św. Anny, 12-15.12

2011

Dzień skupienia - WSD XX. Sercanów w Stadnikach, 19-20.01

Misje parafialne - Leńcze, 6-13.02

Dla Duszpasterstwa Akademickiego wielkopostne "Daj się zaprzęgnąć" - Kraków, św. Anny, 10-13.04.

Dzień skupienia "Między kobietą a Panem Bogiem" - WSD XX. Saletynów w Krakowie, 28-29.05.

Z okazji jubileuszu 500-lecia parafii p.w. Trójcy Świętej w Prostyni, 18-20.06.

WSD Drohiczyn, 28.09-2.10.

Kapłańskie - Ziemia Święta, 3-12.11

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 20-21.11

Parafialne adwentowe - Kraków, MB Ostrobramskiej, 11-13.12

2012

WSD Kraków, 21-25.02

Parafialne wielkopostne - Kraków, Dobrego Pasterza, 25-28.03

Dla kapłanów rocznika święceń 1982, Maniowy 9-12.04

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Maniowy, 17-20.05

Dla katechetów diec. Bielsko-Żywieckiej - Pogórze, 29.06-1.07

WSD Katowice, 26-30.09

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Chrzanów, św. Mikołaja, 4-7.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 15-17.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego, adwentowe - Radom, 9-12.12

2013

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.02

Parafialne wielkopostne - Linz, 15-17.02

Dzień skupienia - Wiedeń, 17.02

Dla pedagogów i wychowawców - Kraków, Bazylika św. Floriana, 18-20.02

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zembrzyce, 7-9.03

Parafialne wielkopostne - Katedra Wawelska, 24.02/3.03/10.03

Duszpasterstwo Akademickie - Kraków, św. Szczepan, 10-13.03

Dla nauczycieli - Kielce, 14-16.03

Dla Sióstr Urszulanek - Rybnik, 1-3.05

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 8.06

 

Życiorys
(z 24.02.2011 na potrzeby nostryfikacji dyplomu doktorskiego)

 

Urodziłem się 21 marca 1973 w Niedzicy jako najmłodsze dziecko Władysława Węgrzyniaka i Wiktorii z domu Zązel. W latach 1973-1977 mieszkałem w Maniowach a następnie w Mizernej, gdzie część rodziny mieszka do tej pory.

Po ukończeniu w 1988 roku Szkoły Podstawowej w Kluszkowcach uczęszczałem do I LO im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. W roku szkolnym 1990/1991 zakwalifikowałem się do III stopnia XVII Olimpiady Geograficznej, natomiast w roku 1991/1992 zostałem finalistą XVIII Olimpiady Geograficznej i I Olimpiady Nautologicznej oraz dotarłem do II stopnia Olimpiady Historycznej.

Egzamin dojrzałości uzyskałem w 1992 r., po czym wstąpiłem do Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, rozpoczynając tym samym przygotowanie do kapłaństwa i studia na Papieskiej Akademii Teologicznej.

Święcenia diakonatu otrzymałem 8 maja 1997 roku w Skomielnej Białej. Zgodnie z wytycznymi formacji seminaryjnej ostatni rok przed święceniami kapłańskimi spędziłem w Kwaczale, ucząc religii w szkole podstawowej i pomagając w parafii jako diakon.

W 1998 roku uzyskałem magisterium z teologii na podstawie pracy napisanej pod kierunkiem o. Augustyna Jankowskiego OSB zatytułowanej Κoinonia z Bogiem w Pierwszym Liście Jana Apostoła. W tym samym roku, 6 czerwca otrzymałem święcenia kapłańskiego z rąk kard. Franciszka Macharskiego.

W latach 1998-2001 pełniłem funkcję wikariusza w par. Zesłania Ducha Świętego w Krakowie na os. Ruczaj, m.in. ucząc religii w Szkołach Podstawowych 151 i 158 oraz w Gimnazjum nr 23. W roku akademickim 2000/2001 odbyłem studia licencjackie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie zwieńczone tytułem licencjata z teologii ze specjalnością biblijną. Praca magisterska została uznana za licencjacką. Promotorem był o. Augustyn Jankowski OSB.

W latach 2001-2006 studiowałem w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W roku akademickim 2003/2004 byłem reprezentantem studentów Europy Środkowo-Wschodniej oraz członkiem senatu akademickiego tegoż instytutu. W czerwcu 2004 uzyskałem stopień licencjata z nauk biblijnych. Teza zatytułowana "En aletheia kai agape" (2 Gv 3). Richiamo al duplice comandamento nella lettera del Presbitero alla Signora eletta (“W miłości i prawdzie [2 J 3]. Wezwanie do podwójnego przykazania w liście Prezbitera do wybranej Pani”) została napisana pod kierunkiem Johannesa Beutlera SJ.

W latach 2004-2006 kontynuowałem studia w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie przygotowujące do doktoratu.

Od maja do lipca 2006 pracowałem w Sekretariacie Kardynała Metropolitalnej Kurii w Krakowie.

W październiku tego samego roku rozpocząłem studia doktoranckie we Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie, zamiejscowym Wydziale Nauk Biblijnych i Archeologii Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie (Pontificia Universitas Antonianum. Facultas Scientiarum Biblicarum et Archaeologiae). W 2007 roku uzyskałem status Candidatus ad Doctoratum i rozpocząłem pracę nad tezą doktorskiej pod kierunkiem prof. Alviero Niccacci OFM (SBF, Jerozolima) i prof. G. Barbiero SDB (PIB, Rzym). Praca doktorska zatytułowana Lo stolto ateo. Studio dei Salmi 14 e 53 (“Głupi ateista. Studium Psalmów 14 i 53”) została obroniona 30 stycznia 2010 roku. Oprócz wspomnianych dwóch moderatorów, recenzentami pracy doktorskiej byli M. Pazzini OFM (SBF, Jerozolima) i A. Mello (SBF, Jerozolima). Ekstrakt pracy doktorskiej został opublikowany w lutym 2010 w Jerozolimie przez wydawnictwo Franciscan Press. Na tej podstawie uzyskałem dyplom Doktora Nauk Biblijnych i Archeologii, zatwierdzony przez władze Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie dnia 25 maja 2010 roku.

W czasie moich studiów zarówno w Rzymie jak i w Jerozolimie uczestniczyłem w różnych kursach językowych: jęz. włoskiego w Rzymie; jęz. angielskiego w Leicester, Maynooth, Londonie i Nowym Jorku; jęz. niemieckiego w Bonn i Salzburgu oraz jęz. francuskiego w Lyonie i w Angers. Ponadto w czasie wakacyjnym pomagałem w różnych parafiach i wspólnotach religijnych. Przede wszystkim we Włoszech (Roccagorga, Spadafora, Borgo san Donato, Pieve i Maresso), w Anglii (Leicester, Kirkham, Louth, Skegness i Londyn), w USA (Chicago i Nowy York), w Niemczech (Wesseling i Traunstein), we Francji (Lyon) a także w różnych parafiach na terenie Polski, gdzie wygłosiłem kilkanaście rekolekcji parafialnych.

Od 1 października 2009 roku zostałem zatrudniony na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie na stanowisku asystenta w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu. Rok później zacząłem pełnić funkcję opiekuna Samorządu Studenckiego oraz opiekuna I roku teologii o specjalności katechetyczno-pastoralnej. W 2011 zostałem adiunktem tej samej katedry.

Od 2009 roku należę do Stowarzyszenia Biblistów Polskich.

Poza publikacją kilku artykułów z dziedziny biblijnej, wygłosiłem referaty na sympozjach w Krakowie (Łagiewniki, wrzesień 2008; UPJPII,  kwiecień 2010), w Płocku (WSD, listopad 2009), w Lublinie (KUL, sierpień 2010) oraz wziąłem udział w konferencji naukowej na temat Księgi Psalmów w Oxfordzie (wrzesień 2010). Ponadto opublikowałem 4 tomy homilii i kazań.

Od końca września 2009 roku zamieszkałem przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie z zadaniem pomocy duszpasterskiej w parafii, należąc jednocześnie do grupy trzech wykładowców z UPJPII, którzy zostali skierowani przez Metropolitę do sprawowania pieczy nad duszpasterstwem pracowników nauki miasta Krakowa.

W 2010 zostałem wybrany członkiem Rady Kapłańskiej Archidiecezji Krakowskiej. 

 

Curriculum Vitae in italiano

piątek, 23 październik 2015 14:30

Wybory parlamentarne

23.10.2015

 
Czy nie o wiele lepszy byłby taki system, który do sejmu promowałby tylko dwie partie? Wybory miałyby dwie tury. Pierwsza, by wybrać dwa najsilniejsze ugrupowania, druga, by ustalić ilość posłów rządzących i tych z opozycji. Bo jaki sens ma system, w którym zwycięzca nie może rządzić sam? 
 
Nawet sport nas uczy, że w jednym meczu grają ze sobą tylko dwie drużyny/osoby. Owszem, są i takie konkurencje, w których jednocześnie wiele drużyn walczy ze sobą (np. skoki drużynowe, wioślarstwo), ale wtedy zespoły nie tyle walczą bezpośrednio przeciw sobie, co wspólnie zmagają się z czasem i/lub odległością. A przecież polityka jest jak najbardziej sportem kontaktowym, gdzie jedni walczą z drugimi.
 
W obecnym systemie traci się masę niepotrzebnej obywatelskiej energii na obecność w sejmie partii, które nie mogą ani rządzić, ani stanowić konstruktywnej opozycji. Ostatecznie wychodzi tak, że od partii, która ma załóżmy 6% poparcia, zależy, czy jakiś projekt wejdzie w życie, czy nie. I to jest absolutnie niedemokratyczne [bo rządzi de facto mniejszość] i nieefektywne [dyskusje koalicyjne hamują pracę]. Przy systemie dwupartyjnym rząd mógłby pokazać obywatelom, jak rządzi i za to byłby rozliczany. Opozycja zaś pilnowałaby, żeby nie było przekrętów. A tak wiele czasu i sił poświęca się na liczenie się za bardzo z tymi, z którymi społeczeństwo za bardzo się nie liczy. Obecność wielu partii w sejmie nie ma żadnego pożytku dla Ojczyzny. Jedyny pożytek mają ci, którzy na tym zarabiają i co lubią mieszać. Państwo zyskuje tylko chaos i niepotrzebny hamulec. 
 
To nie politycy są  źli. To system jest wadliwy. Gdyby na boisko wpuścić 5 piłkarskich drużyn, to może byłoby ciekawiej i byśmy się podniecali kto z kim, przeciw komu, ale nawet gdyby grali najlepsi mistrzowie, byłby jednak o wiele większy bajzel. 
 
Może modlił się o to nie będę. Ale jako Polak marzę, żeby w Polsce było nas stać na przebudowanie systemu. Tak, by rządzący rządzili a nie zajmowali się dyplomacją.

20.10.2015

 

Piszę, by podrzucić do przemyślenia jeszcze kilka kwestii. Tym razem bardziej sucho i teologicznie. Wiele tez podaję nie dlatego, że je podzielam, ale dlatego, że konfrontacja z nimi jest konieczna do zrozumienia i głoszenia Prawdy.

 

Szlak czarny

 

I. Co do wypowiedzi abpa Gądeckiego na synodzie (10.10.2015)

Abp Gądecki jest wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o organizację medialną. To, co prezentuje na swojej stronie, to absolutnie najlepszy wśród ojców synodalnych sposób na dzielenie się poglądami. Zwrócę uwagę jednak na parę szczegółów z jego wystąpienia synodalnego. Najpierw cytat a potem komentarz:

 

1) „Kościół jednak – w nauczaniu na temat udzielania Komunii Świętej rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach cywilnych – nie może ugiąć się wobec woli człowieka, lecz wobec woli Chrystusa (por. Paweł VI, Przemówienie do Roty Rzymskiej, 28.01.1978; Jan Paweł II, Przemówienie do Roty Rzymskiej, 23.01.1992; 29.01.1993; 22.01.1996)”.

 

Żadne z podanych w nawiasie przemówień nie mówi nic o udzielaniu Komunii rozwiedzionym, żyjącym w ponownych związkach cywilnych.

http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19960122_roman-rota.html

http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19930129_roman-rota.html

http://w2.vatican.va/…/hf_jp-ii_spe_19920123_roman-rota.html

http://w2.vatican.va/…/hf_p-vi_spe_19780128_sacra-romana-ro…

Tak samo nic nie mówi o tym cytowany w dalszej części papież Franciszek z 16.08.2015.
http://w2.vatican.va/…/documents/papa-francesco_angelus_201…

W retoryce są dopuszczalne takie zabiegi, ale jeśli ktoś chce potem zgłębić temat, pozostaje mu jednak lekki niesmak. Lepiej unikać takich referencji, albo tak sprecyzować, żeby wiadomo było, że nie chodzi o nauczanie na temat Komunii dla rozwiedzionych.

 

2) „Już dokumenty z najwcześniejszych synodów w Elwirze, Arles, Neocezarei, które odbyły się w latach 304-319, potwierdzają doktrynę Kościoła, iż rozwiedzeni, żyjący w ponownych związkach nie mogą przystępować do Komunii eucharystycznej.”

 

To prawda, jednak te same synody mówią, np.:

„Jeśli chrześcijanin odpokutował grzechy przeciw czystości ale znowu je popełnił, nie może otrzymać Komunii nawet w niebezpieczeństwie śmierci” (Synod w Elwirze) – to Kościół zmienił.
„Biskupi, kapłani i diakoni oraz wszyscy duchowni będący w służbie ołtarza muszą powstrzymać się od współżycia z żonami oraz posiadania dzieci. Kto by zaś to czynił, powinien być pozbawiony godności duchowne.” (Synod w Elwirze) - to Kościół zmienił [Greko-katolicki].
„Duchowni mają służyć w tych miejscach, w których zostali wyświęceni.” (Synod w Arles) – to Kościół zmienił.

Argument z Tradycji jest ważny, ale tylko wtedy, jeśli się pokaże, dlaczego akurat ta tradycja powinna być zachowania, skoro wiele innych zostało zmienionych. Problemem nie jest wykazanie, że nie udzielano Komunii dla rozwodników już w starożytności, tylko uargumentowanie, dlaczego właśnie to nie może zostać zmienione,

 

3) Stwierdzenie „nie mamy władzy, aby zmieniać doktrynę Kościoła”  w kontekście mówienia o Komunii dla żyjących w ponownych związkach cywilnych jest niebezpieczne z dwóch względów. Po pierwsze ze względu na przeszłość. Jeśli naprawdę chodzi o zmianę doktryny, to rodzi się pytanie, dlaczego Episkopat nie wyraził oburzenia, kiedy przygotowano tekst Instrumentum Laboris, które mówi, że sprawa ta musi być starannie zbadana? Gdyby rok temu ktoś zaproponował, że na synodzie będzie dyskusja, czy Jezus naprawdę istniał, to żaden episkopat nie pozwoliłby na to, żeby się w ogóle nad tym zastanawiać. Dlaczego więc pozwolono na dyskusję nad sprawami oczywistymi? Dlaczego nie upomniano prywatnie i publicznie biskupów niemieckich, którzy już od wielu lat głoszą, że to nie jest sprawa doktryny? Niebezpieczeństwo mówienia, że chodzi na pewno o doktrynę polega na tym, że pośrednio mówi się, że ci, co myślą inaczej są heretykami, łącznie z Papieżem. Po drugie, jest to niebezpieczne ze względu na przyszłość. Jeśli okaże się, że Papież Franciszek powoła Komisję do zbadania, jak się sprawy mają, to wyjdzie na to, że niektórzy biskupi wiedzą więcej niż Ojciec Święty i Kościół. A jeśli jeszcze ta Komisja stwierdzi, że to nie jest zmiana doktryny, to wyjdzie na to, że w Polsce nie wiedzą co jest doktryną a co nie jest. I będzie też bardzo trudno tłumaczyć zwykłym ludziom, że mają być wierni Ojcu Świętemu. Mam nadzieję, że Papież jasno określi, czy to jest sprawa doktryny, czy nie, albo przynajmniej, jaka była do obecnego synodu. Generalnie, chcąc bronić jakiejś tezy, lepiej jest nie mówić za wiele, bo konsekwencje mogą być niezręczne.

Jeśli zależy nam na tym, żeby głosić niezmienną doktrynę o niedopuszczaniu rozwiedzionych do Komunii św., to trzeba się całkowicie skupić na argumentach, które odpowiedzą na pytania: 1) dlaczego ta sprawa jest doktryną a nie praktyką? 2) dlaczego Kościół, który miał władzę i zastosował ją, aby wycofać obrzezanie, którego nie zniósł Jezus, a które było obowiązkowe pod karą wyłączenia z ludu w ST, nie ma takiej władzy, jeśli chodzi o kwestię Komunii św.? 3) dlaczego współżycie w ponownym związku jest zawsze cudzołóstwem i grzechem ciężkim? (stąd nie wolno przystępować do Komunii). Jednocześnie biskupom, którzy pozwalają na przyjmowanie Komunii w diecezjach i którzy są za tym, że to jest tylko sprawa praktyki pokutnej, należy zadać pytania: 1) jaki sens ma zmiana prawa, skoro już nie jesteście posłuszni prawu obowiązującemu?; 2) kto wam dał władzę, żeby decydować o sprawach, o których w Kościele Katolickim na szczeblu diecezjalnym decydować nie wolno?

I tu jest rola teologów, sakramentologów, dogmatyków, by tak odpowiedzieć na te pytania, żeby nie było wątpliwości, że teza, którą popieramy jest nie tyle pragnieniem naszej woli, ale prawdą Ewangelii, którą dobrze znamy, umiejętnie bronimy i cierpliwie tłumaczymy, i którą jesteśmy w stanie uargumentować przed nazwijmy to teologią niemiecką. Nie mamy żadnych podstaw do kompleksów.  Mamy w Polsce więcej katolików niż Niemcy. Mamy żywe kościoły. Mamy setki księży, którzy skończyli najlepsze uniwersytety katolickie na świecie.  Nie musimy się obawiać żadnej teologicznej dyskusji, tylko nie możemy wiecznie prezentować się jak ludzie, którzy umieją tylko kopiować teksty z papieskich encyklik.

 

II. Co do „Familiaris consortio”

Zatrzymam się tylko na pkt. 84, który najczęściej jest przywoływany w dyskusji na temat Komunii dla rozwodników. Jan Paweł II pisze:

 

1) „Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji. Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne.”

 

Papież mówi o różnych sytuacjach. I to jest zrozumiałe. Ale na dzień dzisiejszy nic z tego nie wynika. Nie ma żadnej różnicy duszpasterskiej w podejściu do tych trzech grup osób, o których mówi Ojciec święty. Nawet jeśli nie chodzi o różnicę w dopuszczeniu do Komunii, to jednak musi zaistnieć jakiś model, który weźmie na serio te słowa Ojca Świętego.

 

2) „Kościół jednak na nowo potwierdza swoją praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński.”

 

Nie ma w Nowym Testamencie ani jednego tekstu, który by mówił o niedopuszczaniu do Komunii osób rozwiedzionych. Zdanie „praktyka, oparta na Piśmie św.” jest bardzo szerokie i wymaga sprecyzowania, jakie to teksty biblijne zakazują takiej praktyki. Co więcej trzeba wytłumaczyć, że Samarytanka nieżyjąca z legalnym mężem, chociaż uwierzyła w Jezusa i wielu przyprowadziła do Jezusa, nie była w realnej Komunii z Jezusem. 

 

3) „Pojednanie w sakramencie pokuty — które otworzyłoby drogę do komunii eucharystycznej — może być dostępne jedynie dla tych, którzy żałując, że naruszyli znak Przymierza i wierności Chrystusowi, są szczerze gotowi na taką formę życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa. Oznacza to konkretnie, że gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów — jak na przykład wychowanie dzieci — nie mogąc uczynić zadość obowiązkowi rozstania się, „postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom”.

 

Problemy są dwa. Jeden biblijny. Św. Paweł pisze: „Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża! Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony.” (1 Kor 7,10-11). W tym świetle Papież nie powinien dać zgody na udzielanie Komunii osobom żyjącym wstrzemięźliwie w powtórnych związkach. Św. Paweł pisze jasno, że albo wracamy do prawdziwego męża, albo żyjemy samotnie. Drugi problem jest natury życiowej. W świetle tekstu papieża może dojść do następującej sytuacji. On ją zostawił z dzieckiem. Poznał kogoś nowego. Związał się. Mają dzieci. Małżonka jednak czeka na niego, może i nawet dostaje alimenty, ale nadal kocha męża. On ze swoją nową „żoną” decydują się po pewnym czasie na wstrzemięźliwość seksualną, żeby móc przystępować do Komunii. Czy jednak to jest fair? Czy ktokolwiek pomyślał, jak się będzie czuć jego prawdziwa żona, patrząc jak mąż przystępuję do Komunii, a po Mszy bierze konkubinę pod rękę? Słabość tego punktu adhortacji polega na tym, że za bardzo łączy małżeństwo z seksem. Czy samo życie w związkach niesakramentalnych nie przeczy oblubieńczemu obrazowi Chrystusa i Kościoła? Czy rzeczywiście małżeństwo jest tylko wtedy jak jest współżycie? Jak często? To prawda, że tylko w małżeństwie dozwolone jest współżycie. Ale też prawdą jest, że Józef i Maryja byli małżeństwem legalnym i ważnym.

 

III. Co do Ewangelii

Zwróćmy uwagę na fragment z Kazania na Górze: Jezus mówi:

 

„Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż!

A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa” (Mt 5,27-28)

„Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy.

A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa.” (Mt 5,31-32)

 

Oba przytoczone teksty, zresztą, jak całe Kazanie na Górze przeciwstawia Stary Testament nauce Jezusa. Jezus mówi, że można i trzeba lepiej. Jeżeli więc uważamy, że to, co powiedział Jezus o małżeństwie jest obowiązkowe dla wszystkich a nie jest tylko ewangeliczną radą, to dlaczego pozostałe słowa Jezusa nie traktujemy tak serio? Czy pożądliwe patrzenie na kobietę jest uważane na równi za cudzołóstwo? Co ze słowami: „A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie” (Mt 5,34)? Dlaczego nie jesteśmy posłuszni Jezusowi, kiedy mówi: „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi”?

Chodzi o to, że kiedy bronimy wizji małżeństwa głoszonego w Kościele, musimy uzasadnić, dlaczego tak bardzo na serio bierzemy tylko to jedno przykazanie z Kazania na Górze a inne nie traktujemy dosłownie.

 

IV. Co do języka

Kategorycznie powinno się zrezygnować z mówienia o ślubach zakonnych w kategorii zaślubin z Oblubieńcem, nierozerwalnej więź osobowej z Panem, małżeństwie mistycznym. Tak samo nie powinno się mówić o zaślubinach biskupa z diecezją.  Taki język prowadzi bowiem do mentalności rozwodowej. Ślubowali, mówiło się o Oblubieńcu, Oblubienicy, a potem zwolnienie i sakrament małżeństwa. To powoduje zamazywanie pojęć. Jeśli nie godzimy się, żeby związki homoseksualne nazywać małżeństwami, to nie nazywajmy związków z zakonników z Chrystusem czy biskupa z diecezją oblubieńczymi.

 

Kościół ma władzę i asystencję Ducha Świętego. Dlatego nie mamy się czego lękać. Modlę się tylko, żeby po synodzie było trochę jaśniej. Żeby określono czy to sprawa doktryny czy nie. A jeśli nawet nie doktryny, ale praktyki pokutnej, żeby jednak zwrócono uwagę kościołowi w Niemczech, USA czy wielu innych krajach, że prawo obowiązujące w całym Kościele jest prawem obowiązującym wszystkich, nawet jeśli nie jest prawem doktrynalnym. Z tej racji, skoro w kościele Katolickim nie wolno chodzić do Komunii osobom żyjącym w powtórnych związkach, to nie wolno chodzić nigdzie, a nie tak, że w Polsce ludzie będą słuchali Papieża w sprawie Eucharystii, a w Niemczech powiedzą, że i tak będziemy robić jak dawniej.

Swoją drogą nie mogę się nadziwić, dlaczego właśnie Niemcy nie mogą zrozumieć, co to znaczy prawo. No bo, żeby słuchać Hitlera nawet pod Stalingrad a nie słuchać Ojca Świętego, to jest niezrozumiały u sąsiadów absurd.

 

Poza tym, zanim zacznie się dyskusję nad tym, czy sprawa Komunii jest sprawą doktrynalną czy sprawą praktyki Kościoła, wypadałoby, żeby wielu biskupów przeprosiło na synodzie za to, że pozwalali od lat na praktyki przeciwne obowiązującemu prawu. Swoich ludzi nauczyli myśleć, że to normalne a przyjezdnych gorszyli przystępowaniem wszystkich do Komunii. Jeśli bowiem na dzień obecny nikt z rozwodników nie może przystępować do Eucharystii, poza powstrzymującymi się od współżycia, to jaki sens ma dyskusja nad zmianą prawa, skoro i tak wiele Kościołów nie przestrzega prawa ustanowionego? Ostateczną stawką być może nie jest Komunia. Stawką jest w istocie wierność Kościołowi, jego zasadom i procedurom zmian zasad.

 

Przeczytaj również:

 

Cz. I - W sprawie "kościelnych rozwodów"

 

Cz. II - W obronie (nie)własnych niepokojów

 

niedziela, 18 październik 2015 19:12

W obronie (nie)własnych niepokojów

18.10.2015

 

Może nie powinno się pisać w swojej obronie. Bo to trochę jak z tłumaczeniem kawałów. Zaniża się poziom i na końcu zostaje jakiś niesmak. Piszę jednak, bo wielu oburzył głos w sprawie „kościelnych rozwodów”, a nie chciałbym stawiać murów przed żadnym człowiekiem. 

 

1. Nie jestem za Komunią dla rozwodników. Nie jestem przeciw niej. Jestem za szukaniem rozwiązań. Pytacie, po co szukać rozwiązań, skoro wszystko jest oczywiste? Gdyby zakaz Komunii dla rozwodników współżyjących ze sobą był sprawą oczywistą i należał do niezmiennej doktryny Kościoła, to nie miałoby żadnego sensu dyskutowanie o tym na Synodzie. Albo stwierdzimy, że przyczyną całego zamętu jest Papież Franciszek, bo pozwala na dyskusję nad oczywistymi sprawami i nie karze kardynałów za to, że mają inne zdanie, albo stwierdzimy, że sprawa nie jest oczywista. Można uważać za bezsensowne zarzucanie sieci rankiem po nieudanym nocnym połowie. Ale jeśli nie ma zakazu, nie można mieć pretensji do ludzi, którzy sieć zarzucają. Skoro Instrumentum Laboris podaje, że tę sprawę trzeba starannie zbadać (pkt 122), to przecież próbując zrozumieć problem, stoję po stronie Ojca Świętego. Bałbym się o swoją wiarę o wiele bardziej wtedy, gdybym uważał za oczywiste coś, co dla Kościoła i dla Piotra oczywiste nie jest. A nie da się zbadać problemu lepiej, niż wytaczając argumenty przeciwne. 

 

2. "Po co jednak o tym publicznie pisać? Niech dyskutują na Synodzie, może nawet za zamkniętymi drzwiami, a ludziom wierzącym niech księża podają tylko to, co pewne, a nie robią zamętu w duszach”. To jest mądre pytanie. I to trzeba przemyśleć. I przemodlić. I przemodlę. Bo to ani moja praca, ani mój zarobek. A przecież żadnego sensu dla księdza nie ma publicystyka, gdyby miała ona odwodzić od Boga i Kościoła. Jaki sens będzie jednak miało to, że ja będę milczał, jeśli i tak Deon, GN, TP, Fronda, czy ojcowie synodalni pisać będą o zdaniach, które sieją w duszach zamęt? Albo zakażemy jakichkolwiek kontrowersyjnych informacji, albo będziemy mieli równe pretensje do wszystkich, albo nauczymy się spierać. Bo pluć już umiemy. W dużej mierze, to nasza księżowska wina, że nie uczyliśmy ludzi dyskutować, że nie tłumaczyliśmy od dziecka, że są sprawy bezsporne i są sprawy zmienne. Może nawet zgrzeszyliśmy forsowaniem prymatu posłuszeństwa nad myśleniem i obłudy nad szczerością. Bóg jest świadkiem, jak bardzo zależy mi na Kościele. I jeśli cokolwiek piszę, to dlatego, że od wielu lat leży mi na sercu, by nasza wiara w Chrystusa była bardziej racjonalna i bardziej przepełniona miłością. Bo tylko wiara rozumna jest w stanie przetrwać dłużej aniżeli wiara silna. Plus ratio quam vis. Bo tylko miłość jest w stanie stworzyć wszystko z niczego. Deus caritas est. Tylko tam gdzie prawda, miłość i rozum są nierozerwalne, wiara daje życie wieczne a nie tylko poczucie doczesnego bezpieczeństwa.

 

3. Nie da się wszystkim dogodzić. Mnie też irytują niektórzy biskupi, księża, świeccy czy gazety. Nie znoszę flaków i nie lubię psów, odkąd jeden mnie pogryzł. Zazwyczaj więc robię tak, że jak coś mi nie podchodzi, to do tego nie podchodzę. Nie dlatego, że gardzę. Po prostu rozumiem, że jeśli ja mam alergię na kwiaty, to wcale nie znaczy, że kwiaty są heretyckie. Nie wszystko jest dla wszystkich. Piszę tylko na własnej stronie. Zdarza się, że opublikują to inne portale, czasem za zgodą, czasem i bez zgody. Jeżeli jednak moje myślenie komuś nie podchodzi, proszę o nie czytanie. A przynajmniej nie czytanie publicystyki. Jest setek kazań, medytacji, rekolekcji na tej stronie. Tam zamętu raczej nie ma. Modlę się za tych, którzy mi złorzeczyli. Niech Bóg za każde złe słowo odpłaci im stokrotnie miłością i dobrem. Tym, co mówili o ignorancji, obiecuję doczytać. Nie jestem specjalistą od małżeństwa. Mam tylko takie wykształcenie jak arcybiskup Gądecki. Dlatego dzielę się myślami, nie traktatami. Zachęcam specjalistów, żeby dzielili się argumentami. Bo stanowiska znamy wszyscy. Obiecuję również, że doczytam i przeproszę jak zobaczę w swym myśleniu błędy. I też to, że trudniejsze teksty będę opisywał znakiem „szlak czarny”, żeby nikt nie miał pretensji, że się wywalił na zbyt stromej ścianie.

 

Jeszcze raz przepraszam, jeśli zabolało. Dziękuję za każdy głos, nieewangelicznie emocjonalny i sensownie krytyczny. A tych, których nie boli takie myślenie, a nawet jeśli czasem, to potrafią wybaczyć, zapraszam do części drugiej. 

 

Szlak czarny

 

4. Co do spraw oczywistych i niepokojów jest ich o wiele więcej niż pisałem. Też się niepokoję o to, że Komunia nie przymnoży wiary a zachęci do grzechu. Że oczywistym jest zniewolenie świata seksem i oczywistym jest to, że nie po to zrezygnowałem z rodziny, żeby zmieniać Ewangelię o rodzinie. Wrócę jednak tylko do tych niepokojów i postulatów, które najbardziej mogą oburzać.

 

a) Rozumiem różnicę między celibatem a sakramentem małżeństwa. I pisałem o tym, że jest na to uzasadnienie teologiczne. Ale czy naprawdę nie niepokoi was to, że z jednej strony robimy huczne prymicje księży, ślub wieczyste sióstr a potem zwalniamy ich z przyrzeczeń i ślubów? Czy nie niepokoi was to, że jeśli ksiądz pobije świeckiego, to podpada tylko pod prawo cywilne, a jeśli świecki, to również pod kościelne? (bo jaki inny sens ma kanon KPK 1370?). Rozumiem prawo, tak jak rozumiem, że nie wszystkie psy gryzą, ale nie miejcie pretensji, że się boję psa, bo mnie kiedyś pogryzł. Niepokoję się, że prawo w Kościele nie do końca mówi o tym, że jesteśmy braćmi i siostrami. Równymi. Również w kwestii praktyki pokutnej. A chciałbym bardzo, by było, bo o równości mówi Jezus.

 

b) Argumentacja, że nie należy poluzować praktyki pokutnej wobec małżonków, bo i za inne grzechy nie ścigamy tak bardzo, nie jest bezsensowna. Jeśli abp Paetz może spokojnie jeździć na uroczystości, a ponoć winny pedofil odprawiać Mszę św., to jest to dowód na to, że są mniejszymi grzesznikami niż samotna kobieta, która opuszczona przez męża, zamieszkała z innym mężczyzną. Jeśli ojciec karze dziecko za kradzież stu złotych [bo jak mogło!] a nie karze za tysiąc [dziecko trzeba zrozumieć], to zaczynamy przypominać chorą świecką mentalność, która ściga za batony a przekręty na miliony chce wynagradzać zwycięstwem w wyborach. Prawo pokutne nie tylko rodzi się z doktryny, ale i doktrynę rodzi. Kościół jest matką. Nie może sprawiać wrażenia, że stoi po stronie „lepszych” dzieci, bo nigdy gorsze nie uwierzą, że wszystko dzieci są równe. Kto odpowie przez Bogiem za utratę wiary ludzi w to, że wszyscy jesteśmy tak samo kochanymi dziećmi Boga?

 

c) Dalej podtrzymuję, zwłaszcza po komentarzu o. prof. Dariusza Kowalczyka, że mamy problem z rozumieniem grzechu i łaski w praktyce pokutnej, KKK i KPK. Logika KKK i KPK była logiczna. Do Komunii nie można przystępować w grzechu ciężkim, bo on zrywa więź z Bogiem. Trzeba zatem wszystko robić, żeby w grzechu ciężkim nie żyć, bo po śmierci naraża się człowiek bezpośrednio na piekło. Rozwiedzeni, jeśli cudzołożą, nie mogą przystępować do Komunii, bo żyją w grzechu ciężkim. Jeśli tak się sprawy mają, to całe duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych powinno iść w tym kierunku, żeby ich odciągnąć od współżycia, bo chodzi o życie wieczne! Tłumaczenie, że oni cudzołożąc, niekoniecznie żyją w grzechu ciężkim, że mogą żyć w łasce uświęcającej, ale nie sakramentalnej, że mogą żyć w zbawczej relacji z Bogiem, robi tylko zamieszanie. Bo nie ma żadnych podstaw prawnych, aby zabronić Komunii tym, którzy nie żyją w grzechu ciężkim. A twierdzić, że oni żyją w grzechu ciężkim obiektywnie, ale subiektywnie żyją w stanie łaski uświęcającej, to jest herezja, którą ścigał już Trydent. Albo się ma więź z Bogiem, albo jej nie ma. Jak można mieć zbawczą relację z Bogiem cudzołożąc? Jak można cudzołożąc, nie popełniać grzechu ciężkiego i jednocześnie nie móc przystępować do Komunii? Jeśli można, to trzeba zmienić KPK, KKK i głosić ludziom dobrą nowinę o zbawczej relacji z Bogiem pomimo cudzołóstwa.

A swoją drogą ciekawe, jaki charakter ma łaska związana z odprawianiem Mszy św. w kościołach zbudowanych za kradzione materiały. Czy brak łaski sakramentalnej związanej z wewnętrznym charakterem łaski sakramentu pokuty, zobowiązującym do zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy, nie sprawia, że budowniczy kościoła nie mogą przystępować do Komunii?

 

d) Może trzeba podjeść do nierozerwalności małżeństwa tak jak do natury światła? Czy jest ono falą czy cząsteczką? Jest tym i tym. A może jak z kwantami? Czy małżeństwo jest nierozerwalne czy rozerwalne? I tak i tak. Dlaczego? Bo ma naturę bosko-ludzką. Czy Jezus nie wiedział, kiedy będzie koniec świata? I tak i nie. Jako Bóg wiedział. Jako człowiek nie. Czym zatem różniłaby się Ewangelia od świeckiego podejścia do małżeństwa? Tym, że Kościół [=Bóg] daje gwarancję, że jeśli młodzi chcą, by ich małżeństwo było nierozerwalne i udzielą sobie tego sakramentu, to nic i nikt nie jest w stanie ich rozdzielić. Dobra Nowina chrześcijaństwa polega na głoszeniu małżonkom: „Nie musicie się lękać! Dacie radę! Nie jesteście sami! Bóg was nie opuści!” Bóg jako wszechmogący może utrzymać to, co bez Boga do utrzymania jest prawie niemożliwe. Gdyby małżeństwo było nierozerwalne, bez sensu brzmiałby słowa: „Co Bóg złączył, niech człowiek, nie rozdziela” (Mt 19,6). Raczej Jezus by powiedział: „Wy sobie możecie rozdzielać, ale i tak ważne jest tylko pierwsze” albo „Albo co Bóg złączył, nie jesteście w stanie rozdzielić”. Gdyby zabójstwo nie było możliwe, bez sensu brzmiałyby słowa: „Nie zabijaj”. Tryb rozkazujący „me choridzeto” – „niech nie rozdziela!”, ma sens tylko wtedy, kiedy rozdzielenie realnie jest możliwe. Co więcej, „me” (nie) połączone z trybem rozkazującym czasu teraźniejszego, można też rozumieć w sensie: „Niech nie kontynuują rozdzielania”, czyli „przestańcie rozdzielać, co Bóg złączył”, a to znaczy, że jednak rozdzielają. Ponadto jeżeli nierozerwalność rozumiemy w sensie absolutnym, wtedy śmierć jawi się nam jako niebywały i nielogiczny dramat. Nie mogący żyć bez siebie całe życie małżonkowie nie są już po śmierci ze sobą złączeni. Natomiast wierzący, którzy zawarli przymierze z Bogiem przez chrzest, zostają z Nim rozdzieleni na wieki, bo grzech ciężki, w którym umarli okazał się mocniejszy niż przymierze chrztu zawarte w Jezusie Chrystusie. Jeśli grzech ciężki jest w stanie rozdzielić nas od Boga na wieki, to czy nie jest nielogicznym twierdzenie, że nic nie jest w stanie rozdzielić małżonków? Jeśli małżeństwo jest nierozerwalne w sensie absolutnym, to wielkim problemem wcale nie jest Komunia dla rozwodników, ale herezja powszechnego przekonania wiernych, że małżeństwa jednak się rozlatują.

 

e) Na synodzie mówi się o potrzebie zmiany podejścia duszpasterskiego do rozwodników. Może gdzieś to jest problem duszpasterski. Nie widziałem. W mojej wsi od dziecka wiedziałem, kto nie ma ślubu kościelnego. Nikt ich nie napiętnował, oni chodzili do kościoła. Nie przyjmowali nigdy Komunii. Tym różnili się od wielu, którzy przystępowali do Komunii dwa razy na rok. To samo w Krakowie na Ruczaju i u św. Anny. Podobnie w ponad 20 parafiach kilku krajów, gdzie byłem chociaż na jeden miesiąc. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek źle traktował "małżeństwa niesakramentalne." Może da się coś zrobić więcej, ale jeśli to jest najgorętszy duszpasterski problem Kościoła, to mi strasznie żal rozeznania problemów. 

 

Wiem, że nie ma żadnych podstaw prawnych, by kobietę chorą od 18 lat leczyć w szabat. Wszystkie argumenty są za tym, żeby poczekała jeszcze jeden dzień. Bo jak się zrobi wyjątek, to nawet kupować będą w niedzielę. I nawet w sklepiku parafialnym. Może i też nie ma żadnych argumentów za tym, żeby udzielić Komunii rozwodnikom nawet po 18 latach pokuty. Przecież mogą przestać współżyć. Dzięki Chrystusowi wiem jednak i to, że jeśli miłość do prawa nie prowadzi do prawa miłości, a stosunek do człowieka nie uzdrawia człowieka, to raczej nie są to stronnice Nowego Testamentu.

 

 

Przeczytaj również:

 

Cz. I - W sprawie kościelnych rozwodów

 

Cz. III - Uwagi marginalne w sprawie Synodu, Komunii i rozwodów

środa, 14 październik 2015 19:26

Na rozmówców

taka życia kolej
nie rymu ułuda
tych co boli szczerość
nie boli obłuda

 

 

14 X 2015

sobota, 10 październik 2015 19:19

W sprawie "kościelnych rozwodów"

10.10.2015

 

To może nie być łatwa lektura, dlatego proszę o zrozumienie i w miarę dobrą wolę. Chodzi o małżeństwo.

 

1. Cztery sprawy oczywiste.

Małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest najlepszym ideałem. Wynika to nie tylko ze słów Jezusa. W wielu sercach mieszka tęsknota za jednym domem, za miłością na dobre i na złe, za starością idącą pod ręką współmałżonka. Są tacy, którzy uważają, że nie jest to ideał jedyny, tylko paralelny. To znaczy, równie dobrze jest mieć kilka żon [rzadziej mężów], kochankę/kochanka na boku, ewentualnie wchodzić w nowy związek, jak stary się nie udał. Małżeństwo nierozerwalne byłoby jednym z ideałów, ale niekoniecznie najlepszym. „Chciałbym być z nią na zawsze, ale jak będzie źle, to przecież nie będę się męczył. A może i nawet trafi mi się ktoś lepszy”. To trochę tak jakby niektórzy uważali, że całe życie należy mieszkać tylko w jednym mieszkaniu a inni, że równie dobrze jest mieszkanie zmieniać. Rolą Kościoła jest głoszenie bez względu na poglądy innych, że małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest jedynym ideałem. Bo tak jest dla człowieka najlepiej. A Kościół z natury ma głosić to, co dla człowieka jest najlepsze. Człowiek to nie przedmiot, żeby go po zużyciu wymieniać.

 

Po drugie, głosić Dobrą Nowinę o takim małżeństwie, to przede wszystkim pokazywać, że da się tak żyć, mówić o dobrych małżeństwach i dzielić się świadectwami udanych związków. A takich są miliony! Mówić o nieudanych małżeństwach za często i koncentrować się na rozwodach, to jakby transmitować skoki narciarskie, ale tylko upadki, czy wyścigi samochodów z samymi kraksami. Po pewnym czasie nie da się tego oglądać! Mało kogo interesują mecze III ligi. A przecież jest wielu, którzy grają w małżeńskiej Extraklasie. Trzeba ich pokazywać, bo inaczej większość zniechęci się do piłki.

 

Po trzecie, głosić Dobrą Nowinę o małżeństwie, to przede wszystkim lepiej do niego przygotować. To jest skandal, że łatwiej wziąć ślub kościelny niż zrobić prawo jazdy, że szybciej można się związać z małżonkiem do śmierci, niż zostać kucharzem. Tu jako Kościół mamy wiele na sumieniu. Powinniśmy być specjalistami w organizowaniu porządnych, wieloaspektowych kursów przedmałżeńskich a nie dopuszczać do ślubu ludzi, którzy często są zbyt słabi, aby im wkładać ciężary nie do uniesienia. Żaden mądry ojciec nie włoży małemu dziecko 50. kilogramowego worka na plecy z zapewnieniem: „Dasz rady. Jak Ci będzie ciężko, to Ci Bóg pomoże”.

 

Po czwarte, skoro może się zdarzyć, że małżeństwo było nieważne, to ileż można trzymać zainteresowanych w niepewności? Muszą się znaleźć ludzie i pieniądze na to, żeby procesy nie ciągnęły się latami. To jest absurd, żeby łatwiej było się pobrać niż stwierdzić, że się nie pobrało. Przecież normalnie więcej trzeba badań, żeby wykluczyć wszystkie choroby, niż żeby zdiagnozować jedną. W tym punkcie nie rozumiem stwierdzania nieważności małżeńskiej na podstawie poważnego braku rozeznania co do istotnych praw i obowiązków małżeńskich oraz na podstawie niezdolności do podjęcia istotnych obowiązków małżeńskich z przyczyn natury psychicznej (KPK 1095). Nie rozumiem, dlaczego nie można takich wad wykryć przed ślubem, skoro można je wykryć po ślubie. Co za problem sprawdzić kandydatów do ślubu, żeby przynajmniej z tego paragrafu (najczęściej używanego), wykluczyć możliwość nieważnie zawartego małżeństwa? A jeśli uważamy, że nie da się tego wykryć, to jak my traktujemy ludzi? Ktoś żył 25 lat, poznał fajną dziewczynę, pobrali się, ale po 5 latach ona go zostawia, bo się okazało, że on jednak jest niezdolny do małżeństwa, o czym ani on, ani rodzina, ani Kościół nie mogli się dowiedzieć przez całe 25 lat jego życia? Jak się on teraz czuje? Nie dość, że go zostawiła żona, to i Kościół mu mówi: „Nie nadajesz się do małżeństwa”. "A 5 lat temu powiedzieliście, że złączył nas Bóg. Trzeba mi było wtedy powiedzieć, że nie mogę się ważnie ożenić."

 

Małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest możliwym i najlepszym ideałem. Trzeba głosić i przygotowywać dobrze do tego, co piękne, a to co negatywne prostować o wiele sprawniej. To są sprawy oczywiste.

 

2. Pięć obszarów niepokoju

Jest parę spraw, które od wielu lat budzi mój niepokój jako księdza, teologa i człowieka.

 

Pierwszy niepokój wynika z nierównego traktowania księży, sióstr zakonnych oraz małżonków. Księża i siostry chociaż ślubują/przyrzekają Bogu nie tylko do śmierci, ale i na wieki, mogą zostać zwolnieni ze swoich przyrzeczeń i zawrzeć ślub kościelny ważnie (i znowu ślubować, tym razem tylko do śmierci). Trochę muszą poczekać (księża parę lat, siostry szybciej), w ramach pokuty nie mogą np. uczyć religii czy być szafarzami, ale mogą przystępować do Komunii św. Praktyka ta ma swoje uzasadnienie teologiczne. Kościół może zwolnić z tego, co jest jego prawem (np. celibat), ale nie może zwolnić  z tego, co jest prawem Jezusa (nierozerwalność małżeństwa). To budzi niepokój z dwóch powodów. Po pierwsze, rodzi wrażenie, że sami pod siebie ustawiamy prawo. Gdyby w tym rozróżnieniu księżom było gorzej, a małżonkom lżej, to można by to jakoś jeszcze zrozumieć, ale jeśli jest, jak jest, to rodzi się pytanie, czy my jesteśmy dobrymi sędziami w swojej własnej sprawie. Czy nie rozumiemy źle władzy Kościoła? Kościół ma prawo do wycofania celibatu jako normy obowiązującej, ale czy ma prawo do zwolnienia z celibatu ważnie przyrzeczonego? Jeśli sprzedam dom i za 5 lat stwierdzę, że jednak sprzedałem go za tanio, kto mi powoli na powtórną sprzedaż? A przecież prawa o sprzedaży domu nie ustanowił Jezus, tylko ludzie. Jeśli urodzę dziecko i za 10 lat stwierdzę, że jednak za dużo z nim roboty, kto mi pozwoli zostawić je na ulicy?

 

Drugi niepokój wynika z natury grzechu. Mówimy, że grzechem jest przekroczenie Prawa Bożego. Dlaczego jednak Pan Bóg zakazuje czegoś lub coś nakazuje? Bo wie, co dla nas jest dobre a co złe. Grzech zatem w swojej istocie jest czymś, co człowiekowi szkodzi. Niekoniecznie od razu, ale szkodzi. Jeśli nie szkodzi, nie jest grzechem. Bóg nie może zakazać człowiekowi czegoś, co mu nie szkodzi. Nie byłby bowiem dobrym Ojcem. Bo co to za dobry Ojciec, który zabrania po to, by zabraniać. Co złego zatem jest w tym, żeby porzucona małżonka, samotnie wychowująca dziecko, której ex ma już nową kobietę a nawet może i dzieci, związała się z mężczyzną? Dziecko będzie miało ojca, a ona pomocnego człowieka. Czy kogoś tym zgorszy? Czy komukolwiek zostanie zrobiona przez to krzywda? Owszem, może żyć samotnie, kochać małżonka nie będąc kochaną, ale czy żądanie nieodwzajemnionej miłości małżeńskiej nie jest żądaniem heroizmu, którego nie mamy prawa od nikogo wymagać? Możemy zachęcać, ale czy możemy wymagać? Jeśli ktoś stracił nogę, nawet z własnej winy, to czy na pewno jest lepsze, żeby siedział do śmierci na czterech literach zamiast postarać się o protezę? A my zamiast kupić mu nawet inwalidzki wózek, cały czas mówimy o tym, że człowiekowi nie wolno amputować nogi.

 

Trzeci niepokój wynika z relacji grzechu do zbawienia. Katechizm Kościoła Katolickiego w numerze 1035 uczy tak: „Dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, bezpośrednio po śmierci idą do piekła”. Jeśli małżonkowie założyli nowe rodziny, współżyją z nowymi partnerami, wychowują dzieci, to żyją w stanie grzechu ciężkiego, a więc jeśli umrą w tym stanie, to „bezpośrednio po śmierci idą do piekła”. Chyba najbardziej w życiu cenię sobie przekonanie, że mogę żyć w stanie łaski uświęcającej. 33 lata chodzę do Komunii i nigdy nie byłem w stanie grzechu ciężkiego dłużej  niż parę dni. Nie wyobrażam sobie życia pod takim naciskiem, że jeślibym umarł, to pójdę do piekła. Wiara w to, że łaska uświęcająca jest dla mnie gwarantem zbawienia odgrywa niesamowitą rolę w budowaniu pokoju serca, radości życia, relacji Bogiem i ludźmi. Żeby rozwodnicy mogli chodzić do Komunii są dwa wyjścia: albo muszą porzucić partnera [i dzieci też?], albo mogą mieszkać razem, ale nie mogą współżyć. Nie wiem, czy oba rozwiązania po ludzku nie są po prostu szkodliwe. Przecież absurdem jest sugerowanie, że Bogu bardziej podoba się, kiedy nie mieszkasz z dziećmi, tylko do nich dochodzisz (bo jedno z dwóch musiałoby z nimi nie mieszkać). I nie wiem, czy sensownym jest założenie, że łaskę uświęcającą zyskuje się przez wstrzemięźliwość seksualną (sprzątać, mieszkać, gotować możesz, ale nie współżyć). Jeśli bowiem współżycie w nowym związku jest elementem budującym cały dom, to dlaczego chcemy ten związek pozbawić pozytywnego elementu? Komu robi się realną szkodę, jeśli oni współżyją? A jeśli nie współżyją a mieszkają ze sobą, to czy to nie jest równie realna szkoda i zgorszenie dla innych?

 

Czwarty niepokój wynika z porównania z innymi grzechami. W tym obszarze myślę o notorycznie zdradzających współmałżonka i notorycznie postanawiających poprawę, o księżach, którzy dostają rozgrzeszenie za upijanie się alkoholem, chociaż nie postanowili pozbawić się butelek z mieszkania, oszukujących na egzaminach, którzy wyspowiadani chodzą do Komunii, chociaż biorą dalej niesłusznie stypendium, o złodziejach gospodarczych, o kłamcach medialnych, o robiących krzywdę innym i niepojednanym. Oni przychodzą do spowiedzi. Mówią, że żałują. I chodzą do Komunii. Rozwodnik przyjdzie, żałuje, ale nie dostanie rozgrzeszenia. „Musisz przestać współżyć z żoną. Potem przyjdź po rozgrzeszenie”. Bracia, bądźmy konsekwentni! Musisz przyznać się profesorowi do ściągania na egzaminie, potem przyjdź po rozgrzeszenie! Musisz publicznie przeprosić publicznie zniesławioną osobę, odłączyć Internet z pokoju, wyrzucić środki antykoncepcyjne, oddać łapówkę, zapłacić podatek, wpłacić zaległości na Kurię, odwołać swoje zdanie na temat in vitro i dopiero potem przyjdź po rozgrzeszenie! Kto dał rozgrzeszenie księżom, na terenie których diecezji katolicy otwarcie sprzeciwiają się nauce Kościoła i przyjmują z ich rąk Eucharystię?

 

Piąty niepokój wynika z absurdu prawa. Absurd polega na tym, że lepiej zabić własną żonę, niż ją zostawić i pobrać się z inną. Jeśli w prawie cywilnym kara za zabójstwo byłaby mniejsza niż za rozwód, to byłoby to chyba absurdem. Jeśli droga do Komunii św. jest bliższa po trupach niż po rozwodzie, to coś tu nie jest normalne.

 

3. Cztery propozycje

Oczywiście sprawę nierozerwalności małżeństwa i Komunii dla rozwodników można by zaliczyć do dziedziny prawd dogmatycznych, takich np. jak dziewictwo Maryi, i zamknąć jakąkolwiek dyskusję.  Owszem, może by i lepiej było, gdyby Maryja miała inne dzieci. Nie byłoby wtedy problemu w rozumieniu tego, co Ewangelia mówi o braciach i siostrach Jezusa. Nie byłoby problemu jak patrzeć na jej małżeństwo, skoro nigdy nie współżyła z Józefem. A ponadto byłaby dobrym wzorem dla małżeństw wielodzietnych. Ale nie ma co dywagować. Jest Dziewicą i Bogurodzicą, i koniec.

 

Kościół może podobnie potraktować małżeństwo i rozwodników. Nie robimy im krzywdy. Należą do Kościoła. Mają dostęp do Słowa Bożego i wspólnoty miłości. Modlimy się za nich. Nie ścigamy ich. Oni rozumieją, że to jest konsekwencja ich wyboru, a że na obecnym etapie rozwoju wolą ciało swojego współpartnera niż Ciało Jezusa, to do Komunii nie chodzą. Niepewność zbawienia wynikająca z braku łaski uświęcającej, byłaby pokutą za grzech rozpadu pierwszego małżeństwa. A dobry Bóg zapewne wejrzy na ich życie i trudy i w swoim miłosierdziu przyjmie do nieba. Niedopuszczenie niepełnosprawnych do olimpiady dla zdrowych przecież nie jest żadną krzywdą.  I to funkcjonuje wiele lat. I nie jest ostatecznie strasznie nieludzkie.

 

Wierząc jednak gorąco w to, że w tej materii da się jeszcze coś zrobić tak, aby nie odrzucić ani Ewangelii ani możliwości większej pomocy grzesznemu człowieka, widziałbym cztery kierunki rozwoju:

 

1) zdefiniować na nowo pojęcie „nierozerwalności”. Człowiek z natury ma nierozerwalne nogi. I wszystko będzie w życiu robił, aby mu je nie odebrali. Ale czasami odcinają, albo sam w jakimś amoku sobie je odetnie. Zakładanie protez czy kupowanie wózka nie jest atakiem na nierozerwalność nóg, ale najlepszą pomocą, jaką obecnie znamy. Małżeństwo jest nierozerwalne co do natury i celu, ale nie zawsze co do faktu. Czasami się rozpada. Pozwalanie na nowe związki nie jest atakiem na nierozerwalność małżeństwa, ale pomocą ludziom, którzy to małżeństwo już rozerwali. Jeśli Bóg związał się z nami nierozerwalnie w Sakramencie Chrztu, to albo pójdzie z nami do piekła, albo stwierdzi na Sądzie Ostatecznym, że jednak to przymierze nie było nierozerwalne.

 

2) przemyśleć sprawę wyjątku Jezusa. Sam Jezus mówi, że nie można się rozwodzić, poza przypadkiem nierządu: „Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa.” (Mt 5,32). Słowo „nierząd”, greckie porneia, przez wieki było rozumiane różnie i interpretacja katolicka, jakoby chodziło o nieważnie zawarte małżeństwo jest jedną, ale nie jedynie możliwą. Jeśli porneia oznacza w Piśmie często nielegalne stosunki seksualne, niewierność, rozpustę czy zdradę, i jeśli przez wieki w tradycji żydowskiej małżeństwo było zawierane na mocy samego aktu współżycia, to być może warto przemyśleć następującą kwestię. Skoro uważamy, że do ważności małżeństwa potrzebne jest współżycie, to do jego unieważnienia wystarczająca jest zdrada. Zdradzony może wybaczyć, ale nie musi. Zdrajca zrobił to, co konstytuuje małżeństwo. Jestem zatem wolna od zobowiązania wierności, bo on nie był mi wierny.

 

3) popatrzeć na Kościół prawosławny i protestantów. Nie dlatego, żeby mieli rację, ale dlatego, że nie mają celibatu. Być może celibat jest stanem, który pozwala nam na wiele fantastycznych Bożych dzieł, ale jednocześnie nie pozwala prawdziwe popatrzeć na małżeństwo. Sami uczymy, że o Bogu prawdziwie mogą mówić tylko ci, co Bogiem żyją.

 

4) przemyśleć sprawę warunków rozgrzeszenia. Jezus mówi: „Jeśli przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień.” (Mt 6,14-15). Jeśli ludzie się rozwiedli, po latach nie mają już do siebie pretensji, wybaczyli sobie, ale uważają, że lepiej jest, jak pozostaną w nowych związkach, to dlaczego Bóg nie mógłby im wybaczyć? Bo my, Kościół,  mamy do nich pretensje? A czy my mamy większe prawo do niewybaczenia im, niż oni mają do wybaczenia sobie? Dlaczego nie zrobić tak jak w przypadku księży: parę lat poczekać, zobaczyć, czy nowe związki mają szansę na utworzenie dobrej rodziny, a jeśli tak, i jeśli jest zgoda byłej/byłego, to dać ślub kościelny. Może być nawet bez fanfar, byleby z Komunią.

 

Największym zarzutem co do jakichkolwiek zmian jest lęk przed tym, że jeśli cokolwiek poluzujemy w tej sprawie, ludzie zaczną rozwodzić się na potęgę. W imię intelektualnej uczciwości trzeba powiedzieć, że w Izraelu religia pozwala na rozwody, a jest ich mniej niż we Włoszech. W imię tej samej uczciwości trzeba stwierdzić, że zgoda na rozwód nie poprawiła sytuacji Kościołów prawosławnych i protestanckich.  A już tak całkiem szczerze nie da się ukryć, że gdybym ja, ksiądz, dowiedział się dzisiaj o możliwości poluzowania czy nawet zwolnienia z celibatu i zaczął przez to układać sobie nowe życie, to tylko bym udowodnił, że Bóg już nie jest moją jedyną, wystarczająca, wierną i nierozerwalną miłością. Gdybyś ty, dowiedziawszy się o tym, że rozwodnicy mogą przystępować do Komunii, przestał walczyć o obecny związek, to tylko byś pokazał, że w głębi serca nie wierzysz Jezusowi, który mówi, że małżeństwo jedno, wierne i nierozerwalne jest najlepszą drogą. A jeśli nie wierzymy Jezusowi, to żaden Kościół nam nie pomoże.

 

 

Przeczytaj również:

 

Cz. II - W obronie (nie)własnych niepokojów

 

Cz. III - Uwagi marginalne w sprawie Synodu, Komunii i rozwodów

piątek, 09 październik 2015 19:50

Fioretti d'Italia (4) - Uśmiech biedaków

Piazza Venezia. Z tego samego autobusu wyszła siostra zakonna. Wiek jeszcze młody. Do Biblicum przeszliśmy prawie razem, mijając po drodze dwóch żebraków i kobietę siedzącą przed kościołem Apostołów już dziesięć lat temu. Nic w tym nie byłoby nadzwyczajnego, gdyby nie to, że każdy z tej żebrzącej trójki na widok siostry uśmiechał się i mówił Buongiorno tak żywo, serdecznie i autentycznie, jakby spotkali co najmniej kogoś, kto ich bardzo kocha. Nie wiem, co ta siostra zrobiła dla nich w przeszłości. Wiem, że nie widziałem nigdy tak uśmiechniętych biedaków.

 

Myślę, że tego nam najbardziej brakuje w kontaktach z ubogimi. Być przy nich tak, by nawet nic nie dając, wydobywać z ich biedy uśmiech.

sobota, 03 październik 2015 20:44

Do księży homoseksualistów

3.10.2015

 

 

Od 17 lat jestem księdzem. 6 lat mieszkałem w seminarium, w pokoju sześcioosobowym, trójce i dwójkach. 5 lat mieszkałem z księżmi w Rzymie, w Jerozolimie rok u Legionistów, 2 lata u Franciszkanów. Nigdy nie spotkałem się z jakimkolwiek przejawem homoseksualizmu. Może nie jestem atrakcyjny seksualnie. Może nie widzę rzeczy, które widzą inni. A może, tak naprawdę, nie jest was wielu, wbrew powtarzanym opiniom.

 

Nie chodzi jednak o liczby. Jeśli nawet jest was więcej niż widać i jeśli żadne spotkania kapłańskie nie są objawem jawnej przeciw wam walki, to jest to tylko dowodem na to, że nie jest wam źle w kapłaństwie. Mówią, że się wspieracie, że są powiązania i układy, ale jeśli tak, to dlatego, że pod wieloma względami jest wam lepiej niż księżom heteroseksualnym. Wy możecie jechać razem na wakacje. My z kobietami nie możemy. Wy możecie spotykać się co tydzień i zostawać na noc u kolegi. My tak nie możemy. Wy możecie tworzyć przyjaźnie. Na nas od razu podejrzliwe patrzą. Nawet seks możecie uprawiać bezpiecznie, nie bojąc się, że partner zajdzie w ciążę. W wielu miejscach sprzyja wam prawo, jak w Jerozolimie, gdzie nie można było zapraszać kobiety do swego pokoju w klasztorze, a mężczyznę można było za zgodą przeora. Doceńcie to. Możecie oskarżać wszystkich, że wam utrudniają życie, ale nie Kościół hierarchiczny.

 

Nie wiem, na jakiej podstawie uważacie się za szczególnie prześladowanych w Kościele. To prawda, że w wielu naszych słowach nie ma Ewangelii. Prawda, że jest za wiele jadu i złości. I za to będziemy przepraszać aż do umiłowania każdego człowieka. I z tego względu nigdy nie będzie za mało słów Kościoła wzywających do szacunku. Ale spróbujcie na to popatrzeć z dwóch innych perspektyw. Po pierwsze, księża żartują na różne tematy i może nieraz sprawili wam przykrość, ale przecież sami dobrze wiecie, że najwięcej dostaje się w żartach i rozmowach biskupom a najbardziej realnie poszkodowaną grupą duchownych są wikariusze, chorzy i niektórzy emeryci. I jakoś to znoszą. Wiem, że to nie jest argument, że skoro się jednym dowala, to i innym można. Ale nie można uważać się za najbardziej poszkodowanych, jak się obiektywnie nie jest. Bo to budzi zawsze anty-reakcję. Po drugie, w zdecydowanej większości nie chodzi wcale o homofobię. Żyliście wieki i nikt was nie ścigał, dopóki nie zaczęliście robić mega promocyjnej kampanii. I to budzi sprzeciw. Gdyby księża zaczęli dzwonić w każdą niedzielę do każdego parafianina z pytaniem, czy już był w kościele, to nikt by nie odebrał tego jako wspaniałej akcji ewangelizacyjnej, tylko wielu by się wpieniło, że kler się wpycha do ich życia. My, może zwłaszcza Polacy, nie znosimy, jak się nam coś narzuca. I to nie jest homofobia. To jest zaborcofobia.

 

Mówicie jednak, że nie możecie siedzieć cicho, bo to jest waszym obowiązkiem i prawem. W tej materii, jako teolog biblista często myślę o tym, czy da się inaczej interpretować Pismo święte, które jednoznacznie potępia homoseksualizm. I to prawda, że wiele jest nakazów nawet Nowego Testamentu, które są tylko śladem dawnej epoki i nikt się tym dziś nie przejmuje. Tak choćby z zakazem przemawiania kobiet na zgromadzeniach (1 Kor 14,35), modlenia się przez kobiety z odkrytą głową (1 Kor 11,14) czy noszenia długich włosów przez mężczyzn (1 Kor 11,14).

Dwa elementy są jednak bardzo wymowne. Po pierwsze, w Nowym Testamencie, tam gdzie jest mowa o homoseksualizmie, zawsze występuje on w katalogu grzechów,  które powszechnie do dziś uważamy za rzeczy złe, nawet przez ludzi niewierzących (Rz 1,25-32; 1 Tm 1,9-11; 1 Kor 6,9-10). Zobaczmy np. Rz 1,25-32:

 

25 Prawdę Bożą przemienili oni w kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu, zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. 26 Dlatego to wydał ich Bóg na pastwę bezecnych namiętności: mianowicie kobiety ich przemieniły pożycie zgodne z naturą na przeciwne naturze. 27 Podobnie też i mężczyźni, porzuciwszy normalne współżycie z kobietą, zapałali nawzajem żądzą ku sobie, mężczyźni z mężczyznami uprawiając bezwstyd i na samych sobie ponosząc zapłatę należną za zboczenie. 28 A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwe poznanie Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. 29 Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości. Oddani zazdrości, zabójstwu, waśniom, podstępowi, złośliwości; 30 potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, w tym, co złe - pomysłowi, rodzicom nieposłuszni, 31 bezrozumni, niestali, bez serca, bez litości. 32 Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią.

 

Pytanie jest takie. Jakim prawem możemy powiedzieć Bogu, że z katalogu grzechów usuwamy akurat ten jeden, bo już nie jest grzechem? Dlaczego nie uważać, że dobrem jest również podstęp (bo wiele można nawet załatwić dla  Kościoła), albo chełpliwość (i nazwać ją PR-em)? Nie boicie się, że tym samym sfałszujemy prawdę, do której powołał nas Pan Bóg? Nie boicie się tego, że okłamiemy ludzi, do których zostaliśmy wezwani?

Po drugie, jest jeszcze Kościół. Wiecie, po co go ustanowił Chrystus. I znacie jego stanowisko na ten temat. I pamiętacie, jak dochodzi do zmian w Kościele. Tylko za sprawą Ducha Świętego. Nigdy za sprawą siły. Nawet mediów całego świata. Nawet lobby samego diabła. To Duch prowadzi nas do całej prawdy (J 16,13). Jeśli prawdą jest, że homoseksualizm jest dobry, to Bóg prędzej czy później objawi to Kościołowi. I Kościół to ogłosi nie dzięki naciskom ludzi, ale naciskom Ducha. Jeśli nie wierzycie w to, lepiej zostawić kapłaństwo. Szkoda życia w Kościele dla niewierzących w Kościół. Jeśli wierzycie, bądźcie cierpliwi, pracujcie, módlcie się i czekajcie, wiedząc z historii, że każdy rozłam Kościoła miał swoje źródło w prymacie siły nad cierpliwością. Im bardziej jednak będziecie naciskać na zmiany, tym bardziej będziemy się wam opierać. Przecież nie po to zrezygnowaliśmy z małżeństwa, miłości żony i radości własnych dzieci, żeby słuchać homoseksualistów. Bo to nie jest walka o prawo do miłości. Ostatecznie to jest walka przeciw tym, którzy zostawili wszystko, bo wierzą, że Bóg żyje i ciągle mówi przez Kościół. Bóg, który w Kościele jest wcieloną miłością.

 

Ostatnie słowo na temat nieludzkiego celibatu. Nie wiem, co jest bardziej nieludzkie, żyć w celibacie, czy być wiernym jednej osobie. Być całe życie abstynentem, czy móc pić tylko Żywiec. Wiem, że celibat jest darem. Mówi o nim Jezus. Mówi św. Paweł. Zawsze był w Kościele i zawsze był znakiem absolutnie przekraczającego ludzkie myślenie wkroczenia Boga w seksualność człowieka. Oczywiście, wszyscy wiemy, że dyskusyjne jest to, czy musi on być dla księży obowiązkowy. Ale znowu, dopóki Kościół Rzymski nie zmieni prawa, każdy z nas wie, na co się umawiał. I w takim układzie podwójne życie zawsze będzie zdradą. I to prawda, że się zdarza. Niestety. Nie walczymy. Walczymy. Czasami upadamy. Częściej się podnosimy. Niekiedy leżymy powaleni za długo. Grzeszymy i spowiadamy się. Ale jeśli zaczniemy mówić, że każdy ma prawo do zdrady i jeszcze się nią publicznie chełpić, to tylko życzyć nam wszystkim, żebyśmy chociaż raz w życiu zostali tak porządnie zdradzeni, żeby na własnej skórze zrozumieć, że głoszenie prawa do zdrady jest głoszeniem prawa do ludzkiej krzywdy.

 

Musimy się więcej modlić. Za siebie. Przecież jesteśmy braćmi. I to podwójnie. Mamy tego samego Ojca i to samo kapłaństwo. Da dobry Bóg, że będziemy mieli i to samo niebo.

 

 

 

Wersja czeska

czwartek, 01 październik 2015 14:20

Co to jest miłosierdzie? (ŚDM-1)

 

1.10.2015

 

To pierwsza z dziewięciu refleksji, które mają być materiałem pomocniczym dla formacji wolontariuszy przygotowujących się do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie 2016 r. Być może będzie również jakimś światłem dla tych, którzy tutaj zaglądną.

 

Rozpoczynamy refleksje o miłosierdziu. Dziewięć rozważań, które otrzymamy od października do czerwca, to jeden z wielu środków, które mają nas przygotować do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Przemyślenia te oparte na Biblii, nauce Kościoła i obserwacji życia ludzkiego mają za cel przybliżenia nas do tajemnicy miłosierdzia w sposób przystępny, ale i w miarę rzetelny. A nade wszystko pragną zapalić w nas Bożą iskrę tak, abyśmy sami stali się płomieniem Bożego miłosierdzia.

 

Na samym początku zadajmy sobie pytanie, co to jest miłosierdzie? Miłosierdzie to jest najlepsza reakcja na szeroko rozumianą nędzę człowieka. Szeroko rozumianą, to znaczy nędzę, która może być zarówno biedą materialną i społeczną, ale także, która może być grzechem i złem.

 

Najpierw zastanówmy się nad reakcją na biedę w znaczeniu ubóstwa. Na biedę można reagować w różny sposób. Można udawać, że biedy nie ma. O ludziach, którzy tak reagują mówi Pismo:
Kto uszy zatyka na krzyk ubogiego, sam będzie wołał bez skutku. (Prz 21,13)
Ignorowanie biednych to nie jest miłosierdzie.

 

Można ludzi biednych traktować jako gorszych. Takie postępowanie nazywa św. Jakub przestępstwem (Jk 1,9) a całą sytuację opisuje tak:
Gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zaś powiecie: «Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!», to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi? (Jk 2,2-4)
Poniżanie biednych to nie jest miłosierdzie.

 

Można również biednych oszukiwać i wykorzystywać. Wiele o tym piszą biblijni prorocy, a zwłaszcza prorok Amos:
Sprzedają za srebro sprawiedliwego, a ubogiego za parę sandałów;
W prochu ziemi depcą głowy biednych i ubogich kierują na bezdroża (Am 2,6-7)
Uciskanie ubogich to również nie jest miłosierdzie.

 

Miłosierdzie wobec biedy ludzkiej opisane jest m.in. w takich słowach:
Zgodnie z przykazaniem przyjdź z pomocą biednemu
i stosownie do jego potrzeby nie odsyłaj go z pustymi rękami! (Syr 29,9)
Błogosławiony, czyj wzrok miłosierny, bo chlebem dzieli się z biednym. (Prz 22,9)
Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie (Mt 25,35-36)
Miłosierdziem jest taka reakcja na biedę ludzką, która tę biedę umniejsza, dając potrzebującemu to, przez czego brak był biednym.

 

A teraz pomyślmy o reakcji na biedę w znaczeniu zła i grzechu. Również  w tym wymiarze, reakcje mogą być różne.
Na zło można reagować jeszcze większym złem. W Księdze Rodzaju, jeden z potomków Kaina mówi tak:
Gotów jestem zabić człowieka dorosłego, jeśli on mnie zrani, i dziecko - jeśli mi zrobi siniec! (Rdz 4,23)
Taka postawa nie jest miłosierdziem. Taka postawa jest zemstą. To widać u dzieci, które za uderzenie, oddają często uderzeniem mocniejszym. To widać u dorosłych, kiedy za jedno zdanie wypowiedziane w gniewie, ktoś jest w stanie wyrzucić z pracy albo nie odzywać się latami.

 

Na zło również można reagować takim samym złem. Stary Testament mówi o znanym w całym starożytnym świecie prawie.
Ktokolwiek skaleczy bliźniego, będzie ukarany w taki sposób, w jaki zawinił. Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony. (Kpł 24,19-20)
Taka reakcja na zło nie jest miłosierdziem. Czasami nazywana jest sprawiedliwością. Objawia się niekiedy w tym, że nie rozmawiamy z tymi, co nie rozmawiają z nami i dokuczamy tym, co nam dokuczają.

 

Na zło można również reagować ucieczką do Boga. Często w Psalmach można spotkać tak zwane modlitwy złorzeczące. Czytamy tam m.in. takie słowa:
Córo Babilonu, niszczycielko, szczęśliwy, kto ci odpłaci za zło, jakie nam wyrządziłaś!
Szczęśliwy, kto schwyci i rozbije o skałę twoje dzieci. (Ps 137,8-9)
Autor Psalmu 137 być może na własne oczy widział, jak Babilończycy zniszczyli jego kraj, spalili świątynie, rozpruwali kobiety ciężarne i zabijali nawet małe dzieci. Autor modli się do Boga, nie do Babilonu, wzywa nie swoich rodaków, ale swego Boga. Całą swoją złość, gniew i ból zanosi przed Bogiem i to Jemu zostawia reakcję na wyrządzone zło.
Taka postawa nie jest jeszcze miłosierdziem. Taka postawa jest zostawieniem sprawiedliwości Bogu. Postawę tę raczej trudno dziś spotkać, gdyż obmowa zajęła prawie całe miejsce psalmów złorzeczących. 

 

Na zło można reagować również dobrem. Jezus mówił:
Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają.(Łk 6,27-28)
Św. Paweł ujął to słowach: 
Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! (Rz 12,21)
Miłosierdzie to jest taka reakcja na zło, która daje grzesznikowi to, czego mu najbardziej brakuje, to znaczy daje mu miłość i dobro. Człowiek jest zły, bo ma w sobie za mało dobra. Dlatego trzeba mu dać dobro. Człowiek grzeszy, bo ma w sobie za mało miłości. Dlatego trzeba mu dać miłość.

 

Co to jest zatem miłosierdzie? Miłosierdzie to najlepsza reakcja na szeroko rozumianą nędzę człowieka. To najlepsze lekarstwo, jakie wymyślił Pan Bóg. Nie jest ono bowiem ani ucieczką od biednego ani jego zniszczeniem, ale daje drugiemu to, czego mu najbardziej było brak, a co było przyczyną ubóstwa, zła i grzechu.

  

----------- 

 

Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.

Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.

Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.

Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.

Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.

Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.

(Św. Faustyna, Dzienniczek, 163)

 

poniedziałek, 28 wrzesień 2015 20:08

Uchroń od żalu

uchroń od żalu do arcykapłana

że tak odpłacił za twoje wybranie

do Rady Wysokiej co miała być światłem

Twej wiecznej sprawiedliwości

 

uchroń od żalu do fałszywych świadków

za język który od Ciebie dostali

do Nikodema i zamożnego z Arymatei

że dwóch nie stanęli jak świadkowie prawdy

 

uchroń od żalu do ucznia z Karioty

za zmarnowane wszystko

do syna Jony którego słowa nie stały się ciałem

bo strach je abortował przed niczym

 

uchroń od żalu do tysięcy i tłumów

co umiały tylko brać brać brać

nawet do ojca że umarł tak wcześnie

i nie ochroni przed mieczem Heroda

 

uchroń od żalu

bo jeśli włócznia przeszyje rozżalone serce

a gwoździe ręce niepojednane

nie zmartwychwstanę

 

 

28 IX 2015

środa, 23 wrzesień 2015 18:58

Jeśli

jeśli Polska boli musi być ojczyzną

jeśli Kościół martwi musi być domem

jeśli Ewangelia wyrzuca musi być prawdą

jeśli skrzywdzony zatrzymuje musi być bratem

 

ojczyznę dom prawdę i braci mają tylko

zmartwieni obolali zarobieni drugim

z krzyczącym sumieniem
niekończączego się nigdy porodu człowieczeństwa

 

 

 

 

23 IX 2015

Konsola diagnostyczna Joomla!

Sesja

Informacje o wydajności

Użycie pamięci

Zapytania do bazy danych