Wojciech Węgrzyniak

Wojciech Węgrzyniak

   Pochodzę z Podhala a dokładnie z Mizernej. Jestem księdzem od 6 czerwca 1998 roku. Przez pierwsze 3 lata kapłaństwa byłem wikariuszem w Krakowie na os. Ruczaj. Potem wyjechałem za granicę.
   Pięć lat spędziłem na studiach w Rzymie, trzy następne w Jerozolimie. Od października 2009 roku pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Moja specjalność to nauki biblijne a dokładniej Stary Testament. Mieszkam przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie, starając się pomagać również w duszpasterstwie.

 

Planowane rekolekcje

2013

Dla kapelanów Wojska Polskiego, Częstochowa, 23-26.09

WSD Radom, 3-8.12

Duszpasterstwo Akademickie, Kraków, U Dobrego, 15-18.12

Bęczarka, 20-22.12

2014

Duszpasterstwo Akademickie Most, wielkopostne, Wrocław, 5-8.03

Duszpasterstwo Akademickie u Brata, wielkopostne, Kraków, 30.03-2.04

Parafialne wielkopostne, Kwaczała, 6-9.04

Kapłańskie, Ziemia Święta, sierpień/wrzesień

WSD Łomża, koniec września

Parafialne - Niepołomice, koniec października

2015

Rekolekcje o Słowie Bozym, Krościenko, ferie zimowe (5 dni)

Parafialne wielkopostne - Kraków - św. Jadwigi

Parafialne adwentowe - Jaworzno-Szczakowa

2016

Parafialne wielkopostne - Chrzanów-Kościelec

2017
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Sułkowice
2018
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Nowy Targ, św. Katarzyny

 

 

Wygłoszone rekolekcje

1998

Parafialne wielkopostne – Kwaczała, marzec

ONŻ O st. - Bystra Podhalańska, sierpień

1999

ONŻ I st. - Babice, lipiec

Ewangelizacyjne - Młoszowa-Chrzanów, październik

2000

Misje parafialne - Kraków, Piaski Nowe, 26.03-2.04 (wraz z ks. Janem Nowakiem)

ONŻ II st. - Groń, lipiec

Dla młodzieży - Kraków, Kurdwanów, 24-27.09

Parafialne adwentowe - Niegowić, grudzień

2001

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec 

Parafialne wielkopostne - Frydman, marzec

Dla Liceum Męskiego oo. Cystersów - Kraków, Szklane Domy, 9-11.04

ONŻ III st. (ogólnopolskie) - Kraków, lipiec

2002

ONŻ O st. - Osieczany, lipiec

2003

Parafialne wielkopostne - Dębno, 13-16.04.2003

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 17-20.12 

Parafialne adwentowe – Krempachy, 20-23.12

2004

Dla I LO w Krakowie, marzec

Parafialne wielkopostne - Niedzica, 28.03-31.03

Parafialne wielkopostne - Raba Wyżna, 4-7.04

Parafialne adwentowe - Kraków, Prądnik Czerwony (Jana Chrzciciela), 19-22.12

2005

Parafialne wielkopostne - Nowy Targ, św. Katarzyny, 12-18.03

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec

2006

Dla szkół średnich w Wieliczce, marzec

Dla inteligencji - Myślenice, marzec

Parafialne wielkopostne - Harklowa, kwiecień

2009

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 12-15.12.2009

Dla Stowarzyszenia Civitas Christiana - Kraków, Łagiewniki, 4.12.2009

2010

Parafialne wielkopostne - Kacwin, 17-20.02

Dla VIII LO w Krakowie, 8-10.03

Dla młodzieży i nie tylko - Kraków, kościół Miłosierdzia Bożego, 9-11.03 (pomoc włoskiej Szkole Ewangelizacji „Sentinelle del Mattino di Pasqua”)

W Bazylice Mariackiej (Parafialne wielkopostne i dla Bezdomnych), Kraków, 21-26.03

Dla pracowników nauki - Kraków, św. Anna, 28.03-1.04

Misje parafialne - Prostyń, 22-31.05

Dla przygotowujących się do Bierzmowania i młodzieży – Nowy Targ, 8-10.09

WSD Hosianum - Olsztyn, 27-29.09

Dla katechetów – Sokołów Podlaski, 15-17.10

Dla katechetów – Nurzec Stacja, 26-28.11

Dla rodziców - Kraków, Biały Prądnik (u ss. Duchaczek), 6-8.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego adwentowe – Warszawa, św. Anny, 12-15.12

2011

Dzień skupienia - WSD XX. Sercanów w Stadnikach, 19-20.01

Misje parafialne - Leńcze, 6-13.02

Dla Duszpasterstwa Akademickiego wielkopostne "Daj się zaprzęgnąć" - Kraków, św. Anny, 10-13.04.

Dzień skupienia "Między kobietą a Panem Bogiem" - WSD XX. Saletynów w Krakowie, 28-29.05.

Z okazji jubileuszu 500-lecia parafii p.w. Trójcy Świętej w Prostyni, 18-20.06.

WSD Drohiczyn, 28.09-2.10.

Kapłańskie - Ziemia Święta, 3-12.11

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 20-21.11

Parafialne adwentowe - Kraków, MB Ostrobramskiej, 11-13.12

2012

WSD Kraków, 21-25.02

Parafialne wielkopostne - Kraków, Dobrego Pasterza, 25-28.03

Dla kapłanów rocznika święceń 1982, Maniowy 9-12.04

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Maniowy, 17-20.05

Dla katechetów diec. Bielsko-Żywieckiej - Pogórze, 29.06-1.07

WSD Katowice, 26-30.09

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Chrzanów, św. Mikołaja, 4-7.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 15-17.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego, adwentowe - Radom, 9-12.12

2013

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.02

Parafialne wielkopostne - Linz, 15-17.02

Dzień skupienia - Wiedeń, 17.02

Dla pedagogów i wychowawców - Kraków, Bazylika św. Floriana, 18-20.02

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zembrzyce, 7-9.03

Parafialne wielkopostne - Katedra Wawelska, 24.02/3.03/10.03

Duszpasterstwo Akademickie - Kraków, św. Szczepan, 10-13.03

Dla nauczycieli - Kielce, 14-16.03

Dla Sióstr Urszulanek - Rybnik, 1-3.05

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 8.06

 

Życiorys
(z 24.02.2011 na potrzeby nostryfikacji dyplomu doktorskiego)

 

Urodziłem się 21 marca 1973 w Niedzicy jako najmłodsze dziecko Władysława Węgrzyniaka i Wiktorii z domu Zązel. W latach 1973-1977 mieszkałem w Maniowach a następnie w Mizernej, gdzie część rodziny mieszka do tej pory.

Po ukończeniu w 1988 roku Szkoły Podstawowej w Kluszkowcach uczęszczałem do I LO im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. W roku szkolnym 1990/1991 zakwalifikowałem się do III stopnia XVII Olimpiady Geograficznej, natomiast w roku 1991/1992 zostałem finalistą XVIII Olimpiady Geograficznej i I Olimpiady Nautologicznej oraz dotarłem do II stopnia Olimpiady Historycznej.

Egzamin dojrzałości uzyskałem w 1992 r., po czym wstąpiłem do Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, rozpoczynając tym samym przygotowanie do kapłaństwa i studia na Papieskiej Akademii Teologicznej.

Święcenia diakonatu otrzymałem 8 maja 1997 roku w Skomielnej Białej. Zgodnie z wytycznymi formacji seminaryjnej ostatni rok przed święceniami kapłańskimi spędziłem w Kwaczale, ucząc religii w szkole podstawowej i pomagając w parafii jako diakon.

W 1998 roku uzyskałem magisterium z teologii na podstawie pracy napisanej pod kierunkiem o. Augustyna Jankowskiego OSB zatytułowanej Κoinonia z Bogiem w Pierwszym Liście Jana Apostoła. W tym samym roku, 6 czerwca otrzymałem święcenia kapłańskiego z rąk kard. Franciszka Macharskiego.

W latach 1998-2001 pełniłem funkcję wikariusza w par. Zesłania Ducha Świętego w Krakowie na os. Ruczaj, m.in. ucząc religii w Szkołach Podstawowych 151 i 158 oraz w Gimnazjum nr 23. W roku akademickim 2000/2001 odbyłem studia licencjackie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie zwieńczone tytułem licencjata z teologii ze specjalnością biblijną. Praca magisterska została uznana za licencjacką. Promotorem był o. Augustyn Jankowski OSB.

W latach 2001-2006 studiowałem w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W roku akademickim 2003/2004 byłem reprezentantem studentów Europy Środkowo-Wschodniej oraz członkiem senatu akademickiego tegoż instytutu. W czerwcu 2004 uzyskałem stopień licencjata z nauk biblijnych. Teza zatytułowana "En aletheia kai agape" (2 Gv 3). Richiamo al duplice comandamento nella lettera del Presbitero alla Signora eletta (“W miłości i prawdzie [2 J 3]. Wezwanie do podwójnego przykazania w liście Prezbitera do wybranej Pani”) została napisana pod kierunkiem Johannesa Beutlera SJ.

W latach 2004-2006 kontynuowałem studia w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie przygotowujące do doktoratu.

Od maja do lipca 2006 pracowałem w Sekretariacie Kardynała Metropolitalnej Kurii w Krakowie.

W październiku tego samego roku rozpocząłem studia doktoranckie we Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie, zamiejscowym Wydziale Nauk Biblijnych i Archeologii Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie (Pontificia Universitas Antonianum. Facultas Scientiarum Biblicarum et Archaeologiae). W 2007 roku uzyskałem status Candidatus ad Doctoratum i rozpocząłem pracę nad tezą doktorskiej pod kierunkiem prof. Alviero Niccacci OFM (SBF, Jerozolima) i prof. G. Barbiero SDB (PIB, Rzym). Praca doktorska zatytułowana Lo stolto ateo. Studio dei Salmi 14 e 53 (“Głupi ateista. Studium Psalmów 14 i 53”) została obroniona 30 stycznia 2010 roku. Oprócz wspomnianych dwóch moderatorów, recenzentami pracy doktorskiej byli M. Pazzini OFM (SBF, Jerozolima) i A. Mello (SBF, Jerozolima). Ekstrakt pracy doktorskiej został opublikowany w lutym 2010 w Jerozolimie przez wydawnictwo Franciscan Press. Na tej podstawie uzyskałem dyplom Doktora Nauk Biblijnych i Archeologii, zatwierdzony przez władze Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie dnia 25 maja 2010 roku.

W czasie moich studiów zarówno w Rzymie jak i w Jerozolimie uczestniczyłem w różnych kursach językowych: jęz. włoskiego w Rzymie; jęz. angielskiego w Leicester, Maynooth, Londonie i Nowym Jorku; jęz. niemieckiego w Bonn i Salzburgu oraz jęz. francuskiego w Lyonie i w Angers. Ponadto w czasie wakacyjnym pomagałem w różnych parafiach i wspólnotach religijnych. Przede wszystkim we Włoszech (Roccagorga, Spadafora, Borgo san Donato, Pieve i Maresso), w Anglii (Leicester, Kirkham, Louth, Skegness i Londyn), w USA (Chicago i Nowy York), w Niemczech (Wesseling i Traunstein), we Francji (Lyon) a także w różnych parafiach na terenie Polski, gdzie wygłosiłem kilkanaście rekolekcji parafialnych.

Od 1 października 2009 roku zostałem zatrudniony na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie na stanowisku asystenta w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu. Rok później zacząłem pełnić funkcję opiekuna Samorządu Studenckiego oraz opiekuna I roku teologii o specjalności katechetyczno-pastoralnej. W 2011 zostałem adiunktem tej samej katedry.

Od 2009 roku należę do Stowarzyszenia Biblistów Polskich.

Poza publikacją kilku artykułów z dziedziny biblijnej, wygłosiłem referaty na sympozjach w Krakowie (Łagiewniki, wrzesień 2008; UPJPII,  kwiecień 2010), w Płocku (WSD, listopad 2009), w Lublinie (KUL, sierpień 2010) oraz wziąłem udział w konferencji naukowej na temat Księgi Psalmów w Oxfordzie (wrzesień 2010). Ponadto opublikowałem 4 tomy homilii i kazań.

Od końca września 2009 roku zamieszkałem przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie z zadaniem pomocy duszpasterskiej w parafii, należąc jednocześnie do grupy trzech wykładowców z UPJPII, którzy zostali skierowani przez Metropolitę do sprawowania pieczy nad duszpasterstwem pracowników nauki miasta Krakowa.

W 2010 zostałem wybrany członkiem Rady Kapłańskiej Archidiecezji Krakowskiej. 

 

Curriculum Vitae in italiano

środa, 08 marzec 2017 23:32

Bóg zazdrosny

"Nie będziesz oddawał pokłonu cudzemu bogu, bo Pan ma na imię Zazdrosny: jest Bogiem zazdrosnym." (Wj 34,14)

poniedziałek, 11 grudzień 2017 12:34

Jeszcze raz o "Nie wódź nas na pokuszenie"

7.03.2017

 

Dziś w Liturgii słyszeliśmy nowe tłumaczenie „i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie” (Mt 6,13). Wielu woli je od tradycyjnego i odmawianego codziennie od wieków w pacierzu „i nie wódź nas na pokuszenie”. Mnie się ono jednak nie podoba. A co ważniejsze, wydaje się niezasadne.

 

1. Po pierwsze, zarówno wersja Mt 6,13 jak i Łk 11,4 mówią dosłownie „nie wprowadzaj nas na pokusę/próbę”. [μὴ εἰσενέγκῃς ἡμᾶς εἰς πειρασμόν. Słowo peirasmos może znaczyć zarówno „próba” jak i „pokusa”]. Dlaczego boimy się tutaj dosłowności a nie boimy się, kiedy tłumaczymy: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26) albo „Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10,34)?

 

2. Po drugie, wiele znanych tłumaczeń, począwszy od najczcigodniejszej łaciny nie bało się iść wiernie za tekstem greckim: 
- „ne nos inducas in temptationem” (Wulgata)
- „do not bring us to the time of trial” (New Revised Standard Version Bible)
- „ne nous conduis pas dans la tentation” (Traduction Œcuménique de la Bible)
- „führe uns nicht in Versuchung” ( Einheitsübersetzung)
- „non c’indurre in tentazione” (z „Ojcze nasz” po włosku)

 

3. Po trzecie, czasownik użyty w tej prośbie (εἰσφέρω + εἰς) oznaczy czynność „wprowadzenia, wejścia”, np. „WNIÓSŁ następnie arkę DO przybytku” (Wj 40,21), „PRZYPROWADZIŁ go więc DO swego domu” (Sdz 19,21), „Nic bowiem nie PRZYNIEŚLIŚMY NA ten świat” (1 Tm 6,7). Prośba jest do Boga, żeby „nie wprowadzał” a nie żeby „nie dozwalał”. A przecież Mateusz zna słowo „pozwolić” (eao): „Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i NIE POZWOLIŁBY włamać się do swego domu” (Mt 24,43). To samo słowo zna Paweł: „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13)!

 

4. Po czwarte, tłumaczenie „i nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest zgodne z całością przesłania Jezusa, ale niezgodne z jego własnymi słowami w modlitwie „Ojcze nasz”. Jezus wiedział, że Bóg wielokrotnie wprowadzał ludzi w sytuację próby (np. „Bóg wystawił Abrahama na próbę” – Rdz 22,1). Sam został wypchnięty przez Ducha, aby być kuszonym na pustyni (por. Mt 4,1). Gdyby chciał przekazać myśl „nie dozwól byśmy ulegli pokusie" użyłby takiej konstrukcji jak w 1 Kor 10,13: „[Bóg] nie dozwoli was kusić” - οὐκ ἐάσει ὑμᾶς πειρασθῆναι. Tłumaczenie „nie dozwól byśmy ulegli pokusie” jest próbą wyjścia z podejrzenia, że Bóg nas kusi (poprzez manipulację przy tłumaczeniu czasownika).

 

5. Po piąte, problem tkwi po części w języku polskim. Kiedy bowiem mówimy „kusić”, prawie zawsze mamy na myśli namawianie do złego. Natomiast Biblia hebrajska i grecka w miejscach, które tłumaczymy „pokusa”, używa słów, które znaczą nie tylko „pokusa”, ale również „próba, doświadczenie”. Tego słowa używa się, by powiedzieć, że Bóg wystawił Abrahama na próbę, albo że doświadczył naród wybrany, jak chociażby mówią słowa wypowiedziane po nadaniu Dekalogu: „Bóg przybył po to, aby was DOŚWIADCZYĆ i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli” (Wj 20,20).

Wystawiać na próbę w Biblii może jednak nie tylko Bóg ludzi, ale i na odwrót. Tak jak chociażby podczas wędrówki na pustyni: „I nazwał [Mojżesz] to miejsce Massa i Meriba, ponieważ tutaj kłócili się Izraelici i WYSTAWIALI Pana NA PRÓBĘ, mówiąc: «Czy też Pan jest rzeczywiście wśród nas, czy nie?» (Wj 17,7).

W biblijnej pokusie jest jednak jedno zasadnicze rozróżnienie. Kiedy Bóg wystawia na próbę ludzi, to jest to dobro. Natomiast kiedy ludzie robią to Bogu, to już jest to złem. Dlaczego? Bo zasadniczym celem próby jest awans, przejście na wyższy poziom. I wszyscy znamy to z egzaminów, sportu i próby śpiewu. Egzamin ma otwierać drogę do nowych możliwości. Przeskoczenie kolejnej poprzeczki ma być jest kolejnym etapem do osiągnięcia lepszego stopnia. Podobnie próba staje się koniecznym etapem rozwoju. Z tej samej racji nie wolno wystawiać Pana Boga na próbę. Bo Bóg już jest doskonały i święty. Nie potrzebuje żadnych promujących testów.

 

6. Po szóste, wyrażenie „kusić/próbować” (peiradzo) i "pokusa/próba" (peirasmos) nie zawsze ma negatywne znaczenie w Nowym Testamencie. Św. Paweł pisze „Siebie samych BADAJCIE [dosł. „kuście/poddawajcie próbie”], czy trwacie w wierze; siebie samych doświadczajcie.”  (2 Kor 13,5).  Św. Piotr tłumaczy: „Umiłowani! Temu żarowi, który pośrodku was trwa DLA waszego DOŚWIADCZENIA, nie dziwcie się, jakby was spotykało coś niezwykłego, ale cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały." (1 Pt 4,12-13). I nawet sam Duch Święty chwali za próbowanie innych: „Znam twoje czyny: trud i twoją wytrwałość, i to, że złych nie możesz znieść, i że PRÓBIE PODDAŁEŚ tych, którzy zwą samych siebie apostołami, a nimi nie są, i że ich znalazłeś kłamcami.” (Ap 2,2). Logiczne wydaje się więc, że Jakub używa słowa „peiradzo” w znaczeniu negatywnym „kusić”, natomiast Paweł, Jan i Piotr (który używa rzeczownika peirasmos), używają go w znaczeniu pozytywnym. A więc być może, że i Mateusz, i Łukasz mówią o próbie w znaczeniu pozytywnym.

 

7. Po siódme, niektórzy bibliści mówią, że zastosowana forma grecka odpowiada aramejskiej formie tzw. kauzatywnej, co oznaczałoby: „Spraw, abyśmy nie ulegli pokusie” (Paciorek, „Ewangelia wg św. Mateusza”, 275). Problem w tym, że nie mamy tekstu aramejskiego. Ewangelie napisane są po grecku i w całej tradycji greki starotestamentalnej o wiele mniejszym problemem jest zdanie „nie wódź nas na pokuszenie” niż zdanie „Bóg nikogo nie kusi”. Tak samo po hebrajsku. Każdy ze słuchaczy czy czytelników św. Jakuba, który znał Stary Testament byłby zdumiony. Jak to nie kusi? Przecież wiele razy mówi o tym Biblia.

 

8. Po ósme, mamy w Nowym Testamencie de facto trzy różne wyrażenia, jeśli chodzi o Boga i kuszenie:

- „NIE WÓDŹ NAS na pokuszenie” (Mt 6,13),

- „Wierny jest Bóg i nie DOZWOLI was kusić ponad to, co potraficie znieść” (1 Kor 10,13),

- „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: «Bóg mnie kusi». Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo NIE KUSI.” (Jk 1,13).

Z punktu widzenia greki, św. Jakub jest sprzeczny ze Starym Testamentem, gdzie jest wielokrotnie napisane, że Bóg kusi (np. Rdz 22,1, Wj 15,25, 16,4). Z punktu widzenia sformułowań, wcale nie chodzi o to samo. Co innego bowiem jest „kusić”, co innego „pozwalać na kuszenie” a co innego "wprowadzać w sytuację pokusy”. Tak jak co innego jest „wprowadzać na ring”, co innego „pozwalać na boks” a co innego „boksować”. Bóg nie boksuje, boksuje tylko diabeł. Bóg natomiast pozwala na boks i Bóg może wprowadzać człowieka tam, gdzie diabeł może się z nim boksować (jak Duch wyprowadził Jezusa na pustynię). Prośba „nie wódź nas na pokuszenie” to nie jest prośba „nie kuś nas”. „Nie zabieraj mnie do dentysty” wcale nie znaczy „Nie wierć mi w zębach”.

 

9. Po dziewiąte, dlaczego zatem Jezus każe nam się modlić: „I nie wódź nas na pokuszenie” skoro tym, który prowadzi w sytuację pokusy jest Bóg? Dlaczego nie pozwala na próbę, skoro ona jest dobra dla człowieka? Tę prośbę z „Ojcze nasz” można odczytać w kluczu modlitwy pokornego człowieka. Prośba ta jest wołaniem do Boga: „Zbaw mnie od złego, które już jest, a nie prowadź mnie w sytuację próby, której jeszcze nie ma”. Albo „Przestań mnie poddawać nowym próbom, ale zbaw mnie od tych ciosów, które już padają”. Albo „nie wystawiaj mnie na próbę, bo jestem słaby, żeby walczyć. Raczej Ty sam walcz i wyzwalaj mnie od złego”. Nie jestem chojrakiem. Znam siebie dobrze.

 

10. Po dziesiąte, to jest modlitwa. I osobiście nie mam żadnych problemów, żeby mówić: „Nie wódź nas na pokuszenie”, tak jak nie mam problemów, by mówić: „Boże, nie opuszczaj mnie”, chociaż wiem, że Bóg nas nigdy nie opuszcza. Jezus nie miał obiekcji, by wołać „Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27,46). Psalmista nie miał problemów, żeby wołać "Ocknij się! Dlaczego śpisz, Panie? Przebudź się! Nie odrzucaj na zawsze!" (Ps 44,24). Chociaż jego kolega mówił: "Oto nie zdrzemnie się ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem." (Ps 121,4). Modlitwa jest subiektywną rozmową z Bogiem. I dla tych ludzi, którym wydaje się, że to Bóg ich kusi, że to Bóg komplikuje ich życie, warto zostawić "Nie wódź nas na pokuszenie". Jeśli czujesz, że to Bóg Cię prowadzi na pokuszenie, że to On jest odpowiedzialny za zło, którego doświadczasz, powiedz "nie wódź nas na pokuszenie", mówiąc jednak zaraz "ale zbaw nas ode złego." Wyznaj swoje uczucia, ale poproś natychmiast o wolność. Bo tylko On może Ci pomóc, nawet jak się wydaje, że jest przeciw Tobie, albo że Go nie ma. Tylko On może wyzwolić od zła, nawet jeśli wydaje się, że jest za nie w jakimś stopniu odpowiedzialny. Tak jak wołał Ozeasz: "Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę przewiąże"  (Oz 6,1).


Naprawdę, nie poprawiajmy Chrystusowych słów, zwłaszcza, że mamy ich niewiele. Można by się ewentualnie zastanowić, czy nie zmienić „pokuszenie” na „próbę” ("nie wystawiaj nas na próbę"), ale ze względu na tradycję, nie widzę konieczności. No chyba, że będziemy poprawiać w Biblii wszystko, co nam albo teologii systematycznej nie pasuje. Ale wtedy do poprawki będziemy mieli kilka tysięcy słówek i wyrażeń.

 

Wystarczy nam Stary i Nowy Testament. Nie piszmy Najnowszego.

 

PS.

Zachęcam do przeczytania, co na ten temat napisał Benedykt XVI w: "Jezus z Nazaretu. Od Chrztu w Jordanie do Przemienienia", Kraków 2011, wyd. M, s. 147-150.

 

I nie wódź nas na pokuszenie

Sformułowanie tej prośby jest w oczach wielu rażące: przecież Bóg na pewno nie prowadzi nas na pokuszenie! W rzeczy samej święty Jakub powiada: „Kto doznaje pokusy, niech nie mówi: Bóg mnie kusi. Bóg bowiem ani nie podlega pokusie do zła, ani też nikogo nie kusi” (Jk 1, 13). 
Sformułowanie to może się stać dla nas trochę jaśniejsze, gdy sobie przypomnimy słowa Ewangelii: „wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła” (Mt 4, 1). Pokusa wychodzi od diabła, ale mesjańskim zadaniem Jezusa jest doznanie wielkich pokus, które odwodziły ludzi od Boga i nadal nie przestają odwodzić. Jak widzieliśmy, Jezus musi te pokusy znosić aż do śmierci na Krzyżu i dopiero w ten sposób otwiera nam drogę zbawienia. Musi więc nie dopiero po śmierci, lecz wraz z nią i przez całe swe życie niejako „zstępować do piekieł”, w obszar naszych pokus i upadków, po to, by nas ująć za rękę i wyprowadzić z nich. List do Hebrajczyków przykłada do tego aspektu szczególną wagę i uważa go za istotną część drogi Jezusa: „Przez to bowiem, co sam wycierpiał, poddany próbie, może przyjść z pomocą tym, którzy jej podlegają” (2, 18). „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie [jak my] – z wyjątkiem grzechu” (4, 15).

 

Rzut oka na Księgę Hioba, w której pod niejednym względem uwidacznia się już tajemnica Chrystusa, może nam dostarczyć dalszych wskazówek. Szatan ośmiesza człowieka, by ośmieszyć Boga. Człowiek, którego stworzył na swój obraz, jest żałosnym stworzeniem. Wszelkie dostrzegalne w nim dobro jest tylko fasadą. W rzeczywistości człowiekowi – każdemu – chodzi tylko o własne zadowolenie. Taka jest diagnoza szatana, którego Apokalipsa nazywa „oskarżycielem braci naszych”, który „dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem” (Ap 12, 10). Oczernianie człowieka i stworzenia jest w ostatecznym rozrachunku oczernianiem Boga i usprawiedliwianiem wyparcia się Go. 
Szatan chce dowieść swej tezy na przykładzie sprawiedliwego Hioba: gdy tylko zostanie mu wszystko odebrane, zaraz zniknie też jego pobożność. Bóg daje więc szatanowi pozwolenie wypróbowania go, oczywiście w określonych granicach. Bóg nie przywodzi człowieka do upadku, lecz tylko poddaje go próbie. Już tutaj, bardzo delikatnie i niewyraźnie zarysowuje się tajemnica zastępstwa, która w Księdze Izajasza (rozdz. 53) ukaże się w pełnym wymiarze: cierpienia Hioba służą usprawiedliwieniu człowieka. Przez swą sprawdzoną w cierpieniu wiarę przywraca on cześć człowiekowi. Tak więc cierpienia Hioba są antycypacją cierpień we wspólnocie z Chrystusem, który wszystkim nam przywrócił utraconą cześć przed Bogiem i ukazuje nam drogę: nawet w najgłębszych ciemnościach nie tracić wiary w Boga.

 

Księga Hioba może nam też dopomóc w odróżnianiu doświadczenia od pokusy. Ażeby osiągnąć dojrzałość, ażeby miejsce powierzchownej pobożności mogło zająć głębokie zjednoczenie z Bogiem, człowiek musi przechodzić przez doświadczenia. Jak sok z winogron, by się stać szlachetnym winem, musi przejść proces fermentacji, tak też człowiek potrzebuje oczyszczenia i transformacji. Bywa to niebezpieczne dla niego, może nawet ponieść porażkę, są to jednak drogi, które trzeba przejść, by dojść do siebie samego i do Boga. Miłość jest zawsze procesem oczyszczeń i wyrzeczeń, bolesnych przemian, prowadzących do dojrzałości. Żeby Franciszek Ksawery mógł na modlitwie mówić Bogu: „Kocham Cię nie dlatego, że możesz obdarzać niebem lub piekłem, lecz po prostu dlatego, że jesteś sobą – moim Królem i moim Bogiem”, musiał z całą pewnością przebyć długą drogę wewnętrznych oczyszczeń, które go doprowadziły aż do tej całkowitej wolności – drogę dojrzewania, na której czyhała pokusa i niebezpieczeństwo upadku – a przecież drogę konieczną.

 

Teraz możemy już tę szóstą prośbę Ojcze nasz wyjaśnić w sposób nieco bardziej konkretny. Gdy ją odmawiamy, mówimy Bogu: „Wiem, że potrzebne mi są doświadczenia, ażeby czysta się stała moja najgłębsza istota. Jeśli te doświadczenia pozostają w Twoich rękach, jeśli – jak to było w przypadku Hioba – pozostawiasz złu trochę wolnej drogi, to pamiętaj, proszę, o moich ograniczonych możliwościach. Nie licz za bardzo na mnie. Nie przesuwaj zbyt daleko granic, w których mogę doznawać pokus, i bądź w pobliżu z Twoją opiekuńczą ręką, gdy moja miara zaczyna już dobiegać końca”. Tak interpretował tę prośbę święty Cyprian. Powiada: Gdy mówimy „nie wódź nas na pokuszenie”, wtedy wyrażamy przekonanie, „że żadna z przeciwności nie może nas spotkać, jeśli wcześniej Bóg jej nie dopuści. Nasza bojaźń, pobożność i uwaga powinny się kierować ku Bogu, ponieważ w czasie kuszenia Zły nie ma żadnej władzy, chyba że otrzymał ją skądinąd” (De dom. or., 25, s. 285 n).
Przeprowadzając psychologiczną analizę pokusy, Cyprian powiada dalej, że mogą zaistnieć dwa różne powody, dla których Bóg daje ograniczoną władzę Złemu. Może to być rodzaj pokuty dla nas, mającej na celu poskromienie naszej pychy, potrzebne do tego, żebyśmy ponownie doświadczyli, jak bardzo krucha jest nasza wiara, nadzieja i miłość, i żebyśmy sobie nie wyobrażali, że naszą wielkość zawdzięczamy sobie. Pomyślmy o faryzeuszu, który opowiada Bogu o swych własnych czynach i jest przekonany, że nie potrzebuje łaski. Cyprian niestety nie wyjaśnia dokładniej, na czym polega drugi rodzaj doświadczenia – pokusy, którą Bóg zsyła ad gloriam – ku swojej własnej chwale. Czy jednak nie powinniśmy tu pomyśleć o tym, że wyjątkowo wielkim ciężarem doświadczeń Bóg obarcza ludzi szczególnie Mu bliskich, wybitnych świętych, od Antoniego na pustyni po Teresę z Lisieux w pobożnym świecie jej Karmelu? Można by powiedzieć, że stoją oni w orszaku Hioba, jako apologia człowieka, będąca jednocześnie obroną Boga. Więcej jeszcze: trwają oni w szczególny sposób we wspólnocie z Jezusem Chrystusem, który doświadczył naszych pokus. Są oni powołani do tego, żeby niejako na swym własnym ciele i we własnej duszy zaznać pokus własnych czasów, znosić je za nas, zwykłych śmiertelników, i w ten sposób dopomagać nam na naszej drodze prowadzącej do Tego, który wziął na siebie ciężar nas wszystkich. 
Gdy powtarzamy szóstą prośbę Ojcze nasz, musimy zatem, z jednej strony, trwać w gotowości przyjęcia na siebie ciężaru wyznaczonego nam doświadczenia. Z drugiej strony, jest to jednocześnie prośba o to, żeby Bóg nie nakładał na nas większych ciężarów, niż zdołamy udźwignąć, i żeby nas nie wypuszczał ze swych rąk. Powtarzamy tę prośbę z ufną pewnością, którą święty Paweł przybrał dla nas w słowa: „Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania, abyście mogli przetrwać” (1 Kor 10, 13).

wtorek, 07 marzec 2017 11:06

"Milczenie" Scorsese

„Milczenie” Scorsese to dobry film. Nie zasnąłem na nim. Pobudził do myślenia. A co zaskakujące, dalej gdzieś tam pracuje we mnie, chociaż minęły już dwa tygodnie. O czym myślę?

 

Myślę o granicach inkulturacji. Na ile w głoszeniu Ewangelii potrafimy odróżnić to, co należy do istoty Dobrej Nowiny i co jest niezmienne zawsze i wszędzie od tego, co żydowskie i starożytne, rzymskie i katolickie, które jest tylko kulturą, szatą, w którą można, ale nie musi się ubierać każdego człowieka. Czy tylko wino i chleb mogą stać się Ciałem i Krwią Chrystusa? Czy ryż nie jest chlebem powszednim dla wielu? Czy Latynosów lub Afrykanów musi obowiązywać celibat, skoro Grekokatolicy mają żony i łączność z Rzymem? Z drugiej strony czy Polakom przeszkadzało wino zamiast piwa? Czy problemem w przyjęciu chrześcijaństwa była kultura słowiańska czy raczej tylko religia? Pytania zawsze pozostaną, ale myślę, że zrzucanie winy na brak inkulturacji, jako powodu nieprzyjęcia się chrześcijaństwa w Japonii czy w wielu innych krajach, jest głęboko przesadzony. Film przypomina, że tysiące Japończyków przyjmowało chrzest, wierzyło w Chrystusa i oddawało za Niego nawet życie, i to nie dlatego, że pokochali kulturę europejską. Historia mówi jeszcze więcej. Ci sami Japończycy nie mieli problemów, by uczyć się fizyki czy astronomii od Europejczyków, studiować na Oxfordzie czy Harwadzie, przyjąć prawie wszystkie dyscypliny sportu, importować t-shirty czy sieć McDondal’s. Problem raczej nie tkwi w różnicach kulturowych, tylko w jakości. I to jest największe wyzwanie dla nas, chrześcijan, bo jeśli nie jesteśmy lepszą wersją antropologiczną, to po co inni mają stawać się jak my. Przecież nikt nie chce przyjmować tego, co gorsze.

 

Myślę też o problemie cierpienia za wiarę. Film zdaje się iść nawet dalej niż Ewangelia. Bo w niej Chrystus umarł na krzyżu za innych, ale nie musiał patrzeć na cierpienia swych uczniów. Czy Jezus dochowałby wiary, gdyby arcykapłani zagrozili, że zabiją jego uczniów, ich żony i dzieci? Film sugeruje, że nie. Przesłanie jest jasne. Bóg nie wymaga od nas wiary, jeśliby z tego powodu mieli cierpieć nasi najbliżsi. O ile własne męczeństwo wydaje się jeszcze zrozumiałe, to męczeństwo innych z powodu mojego upierania się przy wierze jest nieludzkie. I nie chodzi o to, że ktoś tak może postąpić. Bo w obliczu cierpień ludzie zachowują się różnie. I kto wie, czy ja nie byłbym pierwszym Kichijiro. Problem w tym, że film stawia zdradę jako normę. Co więcej, nie jako zdradę, ale jako wyraz miłości bliźniego. Czy zatem Chrystus nie jest okrutny, bo przecież z powodu Niego zabito kilkadziesiąt niemowląt w Betlejem? Czy jest on miłością, skoro i tak 11/12 apostołów umarło śmiercią męczeńską? Czy nie jest okrutny Bóg Ojciec, skoro patrzył na śmierć swojego Syna zamiast zabrać od niego ten kielich? Jaką wiarą jest też judaizm, skoro opisuje męczeństwo siedmiu braci machabejskich na oczach ich matki, która ich zachęca do męczeństwa, bo lepiej umrzeć za kawałek wieprzowiny niż żyć jako zdrajca?

Rozumiem autora. I zdaję sobie sprawę, że wielu myśli podobnie. Myśli tak, bo nie wierzy w życie wieczne albo wierzy, że i tak wszyscy będą zbawieni. Jeśli jednak ktoś wierzy, że śmierć nie jest największym nieszczęściem, a cierpienie na ziemi nie jest największą torturą, to będzie rozumiał, że lepiej, żeby moje dzieci zabito z powodu mej wiary, niż żeby miały ojca, który stawia ich ponad Boga. Bo stawką jest życie wieczne. Lepiej, żeby ziarno obumarło, lepiej, żeby cały świat stracić, niż duszę. Problem w tym, że trzeba wierzyć, że nie wszyscy będą zbawieni i że nie każda religia prowadzi do Boga. I to jest - wydaje mi się - najpoważniejszy problem autora, filmu i wielu współczesnych ludzi. Jeśli ktoś jest przekonany, że każdy będzie zbawiony bez względu na religię, to nigdy nie zrozumie i nie zgodzi się na cierpienie za wiarę.

 

Myślę też, czy film ten warto obejrzeć. I chyba się starzeję. Bo chociaż z jednej strony coś mi mówi: „Tak, warto, to dobry punkt do dyskusji”, to z drugiej sobie myślę: „Ileż można dyskutować? Czy pod płaszczykiem dyskusji i problemów nie przemyca się słowa, które rodzi niewiarę?”. Wiara rodzi się ze słuchania. Niewiara też. I jeśli wielu dzisiaj traci wiarę, to nie dlatego, że Bóg jest mniej dobry a Kościół bardziej zły. Ale dlatego, że konsekwentnie i systematycznie słuchają, oglądają, spotykają się z ludźmi i treściami, które im mówią: Chrystus nie ma racji. Bóg nie ma racji. To nie może być tak ja mówi Kościół. Do dziś pamiętam kobietę z Ruczaju, która po przeczytaniu antyreligijnej książki, miała problem z wiarą ponad 20 lat. Do dziś pamiętam, że jeden brzydki kawał o Najświętszym Sakramencie przeszkadzał mi w Seminarium w adoracji przez parę miesięcy.

Oczywiście, jak ktoś jest mocny, to i diabeł na pustyni go nie skusi. Ponadto trudno zabronić fizycznie ludziom czytania i oglądania. Warto jednak zawsze zadawać pytanie: Po co to robisz? Na ile buduje to Twoją wiarę? I czy naprawdę jesteś pewien, że warto robić coś, co może Cię oddalić od Tego, który może zachować Cię na życie wieczne?

czwartek, 23 luty 2017 08:39

Bóg, który nienawidzi

"Czyż Ezaw nie był bratem Jakuba? - wyrocznia Pana - a Ja jednak umiłowałem Jakuba.  Ezawa zaś miałem w nienawiści" (Mal 1,2-3)

czwartek, 16 luty 2017 21:09

Boska mama

Ulica Grodzka na wysokości Franciszkańskiej. Mijam mamę z dwiema córkami. Może 7 i 9 lat. Cała trójka uśmiechnięta szerzej niż ulica. Chwytam w przelocie tylko jedno zdanie:
- Przecież wiecie, że nie zostawię was nigdy.
Już gdzieś to słyszałem.
- A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata. (Mt 28,20)
Boska mama.

 

środa, 15 luty 2017 21:18

Ile zwierząt było w Arce?

„Spośród wszystkich istot żyjących wprowadź do arki po parze, samca i samicę, aby ocalały wraz z tobą od zagłady. (Rdz 6,19)

"Z wszelkich zwierząt czystych weź z sobą siedem samców i siedem samic, ze zwierząt zaś nieczystych po jednej parze: samca i samicę" (Rdz 7,2)

poniedziałek, 13 luty 2017 20:55

Szustak, homoseksualizm i dyskusje

Miesiąc temu przez pewną część sieci przewinęła się dyskusja o homoseksualizmie i nauce. Zaczęło się od filmu o. Adama Szustaka. Potem głos zabierali ks. Jacek Prusak, Jacek Januszewski czy Artur Sporniak. Wiem, że to miesiąc za późno, ale chciałbym dodać jeszcze swoje trzy grosze.

 

1. Wiara nie może być sprzeczna z nauką

Wiara nigdy nie jest ani nie może być sprzeczną z nauką. Jeśli więc ktokolwiek buduje sobie taki świat, w którym nauka mówi swoje a wiara swoje, to na pewno nie jest to świat wiary katolickiej. Katechizm Kościoła przypomina dosyć jasno:

„Chociaż wiara przewyższa rozum, to jednak nigdy nie może mieć miejsca rzeczywista niezgodność między wiarą i rozumem. Ponieważ ten sam Bóg, który objawia tajemnice i udziela wiary, złożył w ludzkim duchu światło rozumu, nie może przeczyć sobie samemu ani prawda nigdy nie może sprzeciwiać się prawdzie. Dlatego badanie metodyczne we wszelkich dyscyplinach naukowych, jeżeli tylko prowadzi się je w sposób prawdziwie naukowy i z poszanowaniem norm moralnych, naprawdę nigdy nie będzie się sprzeciwiać wierze, sprawy bowiem świeckie i sprawy wiary wywodzą swój początek od tego samego Boga.” (KKK 159)

To niby jest oczywiste, ale warto ciągle o tym przypominać, żeby żaden naukowiec nie czuł się gorszy przez to, że wierzy i szuka, ani żaden wierzący nie musiał mieć kompleksów czy lęków przed nauką, jakoby ona miała konkurować z Bogiem.

 

2. Nauka nauce nierówna

Tak jak są różne wiary, tak również są różne nauki.

Po pierwsze, w tym sensie, że nauka sama się rozwija, zmienia, udoskonala. To nie wiara, ani zabobony, ale nauka uważała przez wieki, że słońce kręci się wokół ziemi. Największe mózgi na świecie były pewne, że ziemia jest płaska. Dziś wiemy inaczej, ale jesteśmy na tyle pokorni, że domyślamy się, że za 1000 lat wiele naszych prawd naukowych zejdzie do lamusa XXX wieku. Dlatego trzeba mieć szacunek do tego, co wiemy dzisiaj, ale też nie ubóstwiać wiedzy, bo się może zmienić.

Po drugie, inne są nauki empiryczne, a inne humanistyczne, czym innym jest biologia a czym innym psychologia czy psychiatria. Nie chodzi o to, żeby dyskredytować psychologię, bo co byśmy zrobili z biblistyką, ale żebyśmy mieli świadomość, że to nie jest fizyka. Być może w psychologii stopień pewności jest większy niż w naukach biblijnych, a być może wiele hipotez to tylko nie dające się sprawdzić teorie. Jeśli Psalm 14 ma 7 wersetów i bibliści podali kilkanaście różnych propozycji struktury tekstu, to na zdrowy rozsądek, trudno powiedzieć, że istnieje jedna prawdziwa. Do tego trzeba dodać jeszcze modę naukową, która zapewne jest obecna w każdej dziedzinie naukowej. Sto lat temu modą było poprawianie tekstu hebrajskiego tam, gdzie nie był zrozumiały. Dziś np. jest twierdzenie, że psalmy zostały ułożone według pewnego klucza a nie przypadkowo. Ale osobiście po latach siedzenia w psalmach uważam, że to tylko przejściowa moda, bo wyniki badań o ile w małych fragmentach coś wyjaśniają, to w całości różnią się bardzo w zależności od tego, kto robi badania. Tylko gdybym ja na konferencji - zwłaszcza międzynarodowej - powiedział, żebyśmy dali sobie spokój, bo nie ma celowej struktury psałterza, to bym wyszedł na troglodytę. A kiedy pytam, dlaczego nie możemy znaleźć klucza, według którego zostały ułożone psalmy, albo dlaczego tych kluczy znalazło się dziesiątki, to zazwyczaj odpowiedź pada: klucz właściwy to jest ten mój, reszta pewno robiła złe badania.

Nie znam wielu badań na temat homoseksualizmu, ale znając trochę mechanizmy działające w nauce i rządzące nauką, nigdy bym nie rezygnował również w psychologii z tak słynnego podejścia Kartezjusza: sceptycyzmu metodologicznego. Bo trochę doszliśmy do paradoksu: jak coś jest naukowe, to wszyscy mówią: „Wow, to musi być prawda na 100%”, a jak coś mówi wiara: „E, tam, opinie”. A przecież prawda naukowa i prawda wiary są tak samo prawdziwe.

Po trzecie, nauka to nie wszystko. I tak jak nie wystarczy wiara, żeby przeżyć w dżungli, tak nie wystarczy nauka, żeby coś było ludzkie. Eugenika hitlerowskich Niemiec była naprawdę naukowa. I chyba nikt przy zdrowym rozsądku nie będzie twierdził, że jeśli coś jest zgodne z nauką, to musi być dobre dla człowieka.

 

3. Naturalne nie znaczy moralne

Otóż, załóżmy, że nauka obiektywnie i pewnie dochodzi do tego, że homoseksualizm jest naturalny. Ale do tego akurat nauka nie musi wcale dochodzić! Bo to jest oczywiste. Skoro homoseksualizm występuje w naturze, to jest naturalny. Naturalnym jest rodzenie się białym, czarnym czy żółtym. Naturalnym też jest rodzenie się z krótszą nóżką czy z wadą serca. A nawet naturalnym jest współżycie przed ślubem, zdrada małżeńska, poligamia czy kradzież. Naturalną formą zdobycia środków do życia jest też wojna. Problem zatem nie jest w tym, czy homoseksualizm jest zgodny z naturą, bo jest i nawet nie w tym, czy homoseksualizm jest zjawiskiem mniejszościowym, bo takim jest. Problemy są tylko dwa: 1) czy jest to zjawisko normalne czy chore (uleczalnie lub nie) i 2) czy jest to zjawisko moralnie dobre, czyli zgodne z normą moralną. Jeśli jest to choroba, to trzeba szukać lekarstwa, nawet, jeśli go dzisiaj nie znamy i nawet, jeśliby wielu nie chciało go poznać. I jeśli jest to choroba, to osoba homoseksualna ma mniejszy stopień odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli nie jest chorobą - jak twierdzi WHO - a jest zachowaniem seksualnie normalnym, to homoseksualiści odpowiadają tak samo jak wszyscy inni za moralność ich czynów. O ile jednak nauka może powiedzieć, czy coś jest naturalne, normalne czy chore, nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie czy to jest moralnie dobre. Bo normy moralne, to, czy można mieć dwie żony czy jedną, to nie jest wcale sprawa nauki.

 

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Czy Kościół, który za całą tradycją judeochrześcijańską uważa, że seks przynależy do małżeństwa mężczyzny i kobiety, może zmienić normy moralne? Pozwolić na dwie żony. Zobaczyć dobro w masturbacji. Przestać walczyć z cudzołóstwem. Powiedzieć, że homoseksualizm jest ok? Jeśli Bóg, który jest dawcą norm moralnych, objawi Kościołowi w sposób tak pewny zmianę prawd moralnych jak nauka ogłosiła pewność normalności homoseksualizmu, to wtedy ani oko nie mrugnie. Tylko czy my wierzymy jeszcze w Kościół? Bo jeśli ktoś nie wierzy, że Bóg jest w stanie objawić coś ludziom, albo jeśli nie wierzy, że to Duch Święty prowadzi Kościół, to niech se da spokój. I w zależności od poglądów, albo zostanie w Sodomie, albo z niej ucieka., biorąc na klatę wszystkie doczesne i wieczne konsekwencje.

 

Kto wierzący niech robi swoje, czyli słucha bardziej tego, co ma do powiedzenia Duch niż stara się wmawiać Duchowi, to co byśmy chcieli, żeby nam powiedział.

środa, 08 luty 2017 22:48

Cztery myśli o Kardynale Dziwiszu

Ten komentarz chciałem napisać zaraz po 8 grudnia. Ale koledzy mi mówią: ”Nie pisz teraz, bo wyjdziesz na lizusa, który jeszcze chce coś załatwić, zanim kardynał odejdzie. Zaczekaj do ingresu”. Zaczekałem. I piszę teraz, bo myślę, że warto pośród wielu wielkich słów, znanych wszystkim dzieł, ale i głosów krytyki, wspomnieć o tym, co było tak bardzo ludzkie w kardynale Stanisławie Dziwiszu.

 

1. Zaufanie

W maju 2006 roku zostałem poproszony, żeby wrócić z Rzymu i pomóc w Sekretariacie ks. Kardynała chociaż na dwa miesiące, zanim wyjadę na studia do Jerozolimy. To prawda, że znaliśmy się trochę z Rzymu, kilku spotkań, kolacji z krakowskimi studentami. Zaskoczyło mnie jednak całkowite zaufanie, jakim zostałem obdarzony. Żadnej umowy, przysięgi składanej na Biblię, żadnej kontroli od innych. Mając dostęp do pieczęci, korespondencji, mogłem zrobić niezły kawał pisząc bzdury do Watykanu czy odpisując dla żartów jakiemuś kardynałowi. Może niektórzy pomyślą inaczej, ale mnie bardzo urzeka taka postawa. Zaufanie. Dopóki mnie nie zawiedziesz, ufam ci. Nie dlatego, że cię sprawdziłem, ale dlatego że taka jest moja postawa względem człowieka: ufność. To był wielki atut kardynała. Oczywiście, że niektórzy to mogli wykorzystać, że innym się to mogło nie podobać, ale dawało to niesamowity komfort pracy i rodziło przekonanie, że nie trzeba się biskupa bać. Bo trudno się bać kogoś, kto ci ufa.

 

2. Pokora

Nie jest tajemnicą poliszynela, że zarówno prezydenci, premierzy, jak i papieże czy niektórzy biskupi korzystają z tekstów zredagowanych w sekretariacie. Ale ja, mając w sobie więcej prostoty czy naiwności niż znajomości Kościoła i dyplomacji, zwierzyłem się jednemu z pracowników z moich dylematów. Mówię mu tak: „Martwi mnie, że nie mogę powiedzieć mojej mamie, co ja dokładnie robię. A jeśli ja nie mogę tego powiedzieć nawet mamie, to chyba to co robię, nie jest moralnie dobre. Poza tym, nie rozumiem. Jeśli biskup ma coś do powiedzenia, to niech powie. A jak nie ma, to niech nie mówi, albo poprosi, żeby ktoś inny za niego powiedział. Ale żeby mówić nie swoje teksty, to już dla mnie fikcja”.

Następnego dnia po śniadaniu, bierze mnie kardynał za rękę i mówi: „Słyszałem, że masz wątpliwości. Chciałem ci powiedzieć, że nawet kardynał Wojtyła w Krakowie co prawda pisał sam, ale w Rzymie pisano mu już wiele tekstów. A ja nie jestem tak zdolny jak on. Dlatego potrzebuję pomocy. I jeśli możesz, bardzo cię o to proszę.”

Wmurowało mnie. To jest, proszę państwa, klasa. Młodzi by powiedzieli: szacun. Bo to nie był jednorazowy zryw litości, ale często zauważalna ludzka pokora pod postacią pragmatyzmu, który potrafi postawić to, co da się zrobić nad teoretyzowanie nad tym, jak powinno się to zrobić

 

3. Dobroć

Bo przecież mógł mnie kardynał zjechać. Albo przypomnieć, kim jest szeregowy ksiądz w hierarchii Kościoła. Tylko że to nie był jego styl. To, że tyle lat próbował dogadać się z ks. Natankiem, że ks. Isakowicz-Zaleski mógł spokojnie pisać na blogu krytyczne uwagi do metropolity, że ks. Sowa mógł bawić w Warszawie, to był ewenement na skalę światową. Pamiętam z rekolekcji w innej diecezji, jak księża nie mogli się nadziwić, że biskup w Krakowie pozwala na takie zachowania księży. „Nasz by już dawno za coś takiego suspendował”. Żartowałem wtedy: „Kraków to inny świat. Tu rządzi personalizm Wojtyły”.

Oczywiście, można się nie zgadzać w wielu rzeczach z kardynałem, ale nikt mu nie zarzuci, że był mściwy. Kardynał był bowiem dobry. Tak po ludzku. Ile razy przyjeżdżałem w czasie studiów do Krakowa i przychodziłem do niego, pierwsze pytania były zawsze podobne: „Jesteś głodny? Masz pieniądze? A jak się czuje Twoja mama?” Czyż nie jest to pięknie ludzkie?

 

4. Wiara

Trudno pisać, że mieliśmy wierzącego kardynała, bo to by zabrzmiało jak banał. Osobiście jednak w jego wierze urzekała mnie prostota, szczerość i wierność. Weźmy na przykład choćby prośby. Do kardynała przychodziło wiele listów, zwłaszcza na początku, po śmierci papieża. Wiele z nich to były prośby o modlitwę, o relikwie, o obrazek. Każdy list znajdywał odpowiedź a każda prośba o modlitwę była spełniana. Nie takie kapłańskie: Pomodlę się za ciebie. Kiedyś. Ogólnie. Codziennie na porannej mszy św., w czasie modlitwy wiernych, odczytywano te prośby, które nadeszły do Kardynała. To jest nie tylko poważne traktowanie ludzi. To jest także poważne traktowanie Boga.

 

Dobrych rzeczy było więcej. Na razie jednak tyle. Ponad 11 lat kardynał Stanisław Dziwisz był nie tylko metropolitą krakowskim, ale dla nas, księży, bezpośrednim przełożonym, jedynym człowiekiem na świecie, któremu przyrzekałem cześć i posłuszeństwo. Posłuszeństwo już jest nieaktualne, ale szacunek pozostanie. Przede wszystkim za ludzkie oblicze metropolity. Bo to był kardynał, który pozostał człowiekiem.

Konsola diagnostyczna Joomla!

Sesja

Informacje o wydajności

Użycie pamięci

Zapytania do bazy danych