Wojciech Węgrzyniak

Wojciech Węgrzyniak

   Pochodzę z Podhala a dokładnie z Mizernej. Jestem księdzem od 6 czerwca 1998 roku. Przez pierwsze 3 lata kapłaństwa byłem wikariuszem w Krakowie na os. Ruczaj. Potem wyjechałem za granicę.
   Pięć lat spędziłem na studiach w Rzymie, trzy następne w Jerozolimie. Od października 2009 roku pracuję na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Moja specjalność to nauki biblijne a dokładniej Stary Testament. Mieszkam przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie, starając się pomagać również w duszpasterstwie.

 

Planowane rekolekcje

2013

Dla kapelanów Wojska Polskiego, Częstochowa, 23-26.09

WSD Radom, 3-8.12

Duszpasterstwo Akademickie, Kraków, U Dobrego, 15-18.12

Bęczarka, 20-22.12

2014

Duszpasterstwo Akademickie Most, wielkopostne, Wrocław, 5-8.03

Duszpasterstwo Akademickie u Brata, wielkopostne, Kraków, 30.03-2.04

Parafialne wielkopostne, Kwaczała, 6-9.04

Kapłańskie, Ziemia Święta, sierpień/wrzesień

WSD Łomża, koniec września

Parafialne - Niepołomice, koniec października

2015

Rekolekcje o Słowie Bozym, Krościenko, ferie zimowe (5 dni)

Parafialne wielkopostne - Kraków - św. Jadwigi

Parafialne adwentowe - Jaworzno-Szczakowa

2016

Parafialne wielkopostne - Chrzanów-Kościelec

2017
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Sułkowice
2018
Parafialne wielkopostne (V Niedz. Wlk.Postu)- Nowy Targ, św. Katarzyny

 

 

Wygłoszone rekolekcje

1998

Parafialne wielkopostne – Kwaczała, marzec

ONŻ O st. - Bystra Podhalańska, sierpień

1999

ONŻ I st. - Babice, lipiec

Ewangelizacyjne - Młoszowa-Chrzanów, październik

2000

Misje parafialne - Kraków, Piaski Nowe, 26.03-2.04 (wraz z ks. Janem Nowakiem)

ONŻ II st. - Groń, lipiec

Dla młodzieży - Kraków, Kurdwanów, 24-27.09

Parafialne adwentowe - Niegowić, grudzień

2001

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec 

Parafialne wielkopostne - Frydman, marzec

Dla Liceum Męskiego oo. Cystersów - Kraków, Szklane Domy, 9-11.04

ONŻ III st. (ogólnopolskie) - Kraków, lipiec

2002

ONŻ O st. - Osieczany, lipiec

2003

Parafialne wielkopostne - Dębno, 13-16.04.2003

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 17-20.12 

Parafialne adwentowe – Krempachy, 20-23.12

2004

Dla I LO w Krakowie, marzec

Parafialne wielkopostne - Niedzica, 28.03-31.03

Parafialne wielkopostne - Raba Wyżna, 4-7.04

Parafialne adwentowe - Kraków, Prądnik Czerwony (Jana Chrzciciela), 19-22.12

2005

Parafialne wielkopostne - Nowy Targ, św. Katarzyny, 12-18.03

Parafialne wielkopostne - Dębno, marzec

2006

Dla szkół średnich w Wieliczce, marzec

Dla inteligencji - Myślenice, marzec

Parafialne wielkopostne - Harklowa, kwiecień

2009

Parafialne adwentowe - Kraków, os. Ruczaj, 12-15.12.2009

Dla Stowarzyszenia Civitas Christiana - Kraków, Łagiewniki, 4.12.2009

2010

Parafialne wielkopostne - Kacwin, 17-20.02

Dla VIII LO w Krakowie, 8-10.03

Dla młodzieży i nie tylko - Kraków, kościół Miłosierdzia Bożego, 9-11.03 (pomoc włoskiej Szkole Ewangelizacji „Sentinelle del Mattino di Pasqua”)

W Bazylice Mariackiej (Parafialne wielkopostne i dla Bezdomnych), Kraków, 21-26.03

Dla pracowników nauki - Kraków, św. Anna, 28.03-1.04

Misje parafialne - Prostyń, 22-31.05

Dla przygotowujących się do Bierzmowania i młodzieży – Nowy Targ, 8-10.09

WSD Hosianum - Olsztyn, 27-29.09

Dla katechetów – Sokołów Podlaski, 15-17.10

Dla katechetów – Nurzec Stacja, 26-28.11

Dla rodziców - Kraków, Biały Prądnik (u ss. Duchaczek), 6-8.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego adwentowe – Warszawa, św. Anny, 12-15.12

2011

Dzień skupienia - WSD XX. Sercanów w Stadnikach, 19-20.01

Misje parafialne - Leńcze, 6-13.02

Dla Duszpasterstwa Akademickiego wielkopostne "Daj się zaprzęgnąć" - Kraków, św. Anny, 10-13.04.

Dzień skupienia "Między kobietą a Panem Bogiem" - WSD XX. Saletynów w Krakowie, 28-29.05.

Z okazji jubileuszu 500-lecia parafii p.w. Trójcy Świętej w Prostyni, 18-20.06.

WSD Drohiczyn, 28.09-2.10.

Kapłańskie - Ziemia Święta, 3-12.11

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 20-21.11

Parafialne adwentowe - Kraków, MB Ostrobramskiej, 11-13.12

2012

WSD Kraków, 21-25.02

Parafialne wielkopostne - Kraków, Dobrego Pasterza, 25-28.03

Dla kapłanów rocznika święceń 1982, Maniowy 9-12.04

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Maniowy, 17-20.05

Dla katechetów diec. Bielsko-Żywieckiej - Pogórze, 29.06-1.07

WSD Katowice, 26-30.09

Parafialne, przed peregrynacją Obrazu Jezusa Miłosiernego - Chrzanów, św. Mikołaja, 4-7.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 15-17.11

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.12

Dla Duszpasterstwa Akademickiego, adwentowe - Radom, 9-12.12

2013

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zakopane, 7-9.02

Parafialne wielkopostne - Linz, 15-17.02

Dzień skupienia - Wiedeń, 17.02

Dla pedagogów i wychowawców - Kraków, Bazylika św. Floriana, 18-20.02

Dla katechetów archidiec. Krakowskiej - Zembrzyce, 7-9.03

Parafialne wielkopostne - Katedra Wawelska, 24.02/3.03/10.03

Duszpasterstwo Akademickie - Kraków, św. Szczepan, 10-13.03

Dla nauczycieli - Kielce, 14-16.03

Dla Sióstr Urszulanek - Rybnik, 1-3.05

Dla XX. Chrystusowców z Misji Polskiej - Bochum, 8.06

 

Życiorys
(z 24.02.2011 na potrzeby nostryfikacji dyplomu doktorskiego)

 

Urodziłem się 21 marca 1973 w Niedzicy jako najmłodsze dziecko Władysława Węgrzyniaka i Wiktorii z domu Zązel. W latach 1973-1977 mieszkałem w Maniowach a następnie w Mizernej, gdzie część rodziny mieszka do tej pory.

Po ukończeniu w 1988 roku Szkoły Podstawowej w Kluszkowcach uczęszczałem do I LO im. Seweryna Goszczyńskiego w Nowym Targu. W roku szkolnym 1990/1991 zakwalifikowałem się do III stopnia XVII Olimpiady Geograficznej, natomiast w roku 1991/1992 zostałem finalistą XVIII Olimpiady Geograficznej i I Olimpiady Nautologicznej oraz dotarłem do II stopnia Olimpiady Historycznej.

Egzamin dojrzałości uzyskałem w 1992 r., po czym wstąpiłem do Archidiecezjalnego Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie, rozpoczynając tym samym przygotowanie do kapłaństwa i studia na Papieskiej Akademii Teologicznej.

Święcenia diakonatu otrzymałem 8 maja 1997 roku w Skomielnej Białej. Zgodnie z wytycznymi formacji seminaryjnej ostatni rok przed święceniami kapłańskimi spędziłem w Kwaczale, ucząc religii w szkole podstawowej i pomagając w parafii jako diakon.

W 1998 roku uzyskałem magisterium z teologii na podstawie pracy napisanej pod kierunkiem o. Augustyna Jankowskiego OSB zatytułowanej Κoinonia z Bogiem w Pierwszym Liście Jana Apostoła. W tym samym roku, 6 czerwca otrzymałem święcenia kapłańskiego z rąk kard. Franciszka Macharskiego.

W latach 1998-2001 pełniłem funkcję wikariusza w par. Zesłania Ducha Świętego w Krakowie na os. Ruczaj, m.in. ucząc religii w Szkołach Podstawowych 151 i 158 oraz w Gimnazjum nr 23. W roku akademickim 2000/2001 odbyłem studia licencjackie na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie zwieńczone tytułem licencjata z teologii ze specjalnością biblijną. Praca magisterska została uznana za licencjacką. Promotorem był o. Augustyn Jankowski OSB.

W latach 2001-2006 studiowałem w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie. W roku akademickim 2003/2004 byłem reprezentantem studentów Europy Środkowo-Wschodniej oraz członkiem senatu akademickiego tegoż instytutu. W czerwcu 2004 uzyskałem stopień licencjata z nauk biblijnych. Teza zatytułowana "En aletheia kai agape" (2 Gv 3). Richiamo al duplice comandamento nella lettera del Presbitero alla Signora eletta (“W miłości i prawdzie [2 J 3]. Wezwanie do podwójnego przykazania w liście Prezbitera do wybranej Pani”) została napisana pod kierunkiem Johannesa Beutlera SJ.

W latach 2004-2006 kontynuowałem studia w Papieskim Instytucie Biblijnym w Rzymie przygotowujące do doktoratu.

Od maja do lipca 2006 pracowałem w Sekretariacie Kardynała Metropolitalnej Kurii w Krakowie.

W październiku tego samego roku rozpocząłem studia doktoranckie we Franciszkańskim Studium Biblijnym w Jerozolimie, zamiejscowym Wydziale Nauk Biblijnych i Archeologii Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie (Pontificia Universitas Antonianum. Facultas Scientiarum Biblicarum et Archaeologiae). W 2007 roku uzyskałem status Candidatus ad Doctoratum i rozpocząłem pracę nad tezą doktorskiej pod kierunkiem prof. Alviero Niccacci OFM (SBF, Jerozolima) i prof. G. Barbiero SDB (PIB, Rzym). Praca doktorska zatytułowana Lo stolto ateo. Studio dei Salmi 14 e 53 (“Głupi ateista. Studium Psalmów 14 i 53”) została obroniona 30 stycznia 2010 roku. Oprócz wspomnianych dwóch moderatorów, recenzentami pracy doktorskiej byli M. Pazzini OFM (SBF, Jerozolima) i A. Mello (SBF, Jerozolima). Ekstrakt pracy doktorskiej został opublikowany w lutym 2010 w Jerozolimie przez wydawnictwo Franciscan Press. Na tej podstawie uzyskałem dyplom Doktora Nauk Biblijnych i Archeologii, zatwierdzony przez władze Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie dnia 25 maja 2010 roku.

W czasie moich studiów zarówno w Rzymie jak i w Jerozolimie uczestniczyłem w różnych kursach językowych: jęz. włoskiego w Rzymie; jęz. angielskiego w Leicester, Maynooth, Londonie i Nowym Jorku; jęz. niemieckiego w Bonn i Salzburgu oraz jęz. francuskiego w Lyonie i w Angers. Ponadto w czasie wakacyjnym pomagałem w różnych parafiach i wspólnotach religijnych. Przede wszystkim we Włoszech (Roccagorga, Spadafora, Borgo san Donato, Pieve i Maresso), w Anglii (Leicester, Kirkham, Louth, Skegness i Londyn), w USA (Chicago i Nowy York), w Niemczech (Wesseling i Traunstein), we Francji (Lyon) a także w różnych parafiach na terenie Polski, gdzie wygłosiłem kilkanaście rekolekcji parafialnych.

Od 1 października 2009 roku zostałem zatrudniony na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie na stanowisku asystenta w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu. Rok później zacząłem pełnić funkcję opiekuna Samorządu Studenckiego oraz opiekuna I roku teologii o specjalności katechetyczno-pastoralnej. W 2011 zostałem adiunktem tej samej katedry.

Od 2009 roku należę do Stowarzyszenia Biblistów Polskich.

Poza publikacją kilku artykułów z dziedziny biblijnej, wygłosiłem referaty na sympozjach w Krakowie (Łagiewniki, wrzesień 2008; UPJPII,  kwiecień 2010), w Płocku (WSD, listopad 2009), w Lublinie (KUL, sierpień 2010) oraz wziąłem udział w konferencji naukowej na temat Księgi Psalmów w Oxfordzie (wrzesień 2010). Ponadto opublikowałem 4 tomy homilii i kazań.

Od końca września 2009 roku zamieszkałem przy Kolegiacie św. Anny w Krakowie z zadaniem pomocy duszpasterskiej w parafii, należąc jednocześnie do grupy trzech wykładowców z UPJPII, którzy zostali skierowani przez Metropolitę do sprawowania pieczy nad duszpasterstwem pracowników nauki miasta Krakowa.

W 2010 zostałem wybrany członkiem Rady Kapłańskiej Archidiecezji Krakowskiej. 

 

Curriculum Vitae in italiano

wtorek, 17 marzec 2020 15:41

Eucharystia na drugim planie

Usunąłem poprzedni wpis, bo widzę, że żarty bywają rozumiane opacznie i napiszę zatem poważnie, choć już naprawdę nie mam sił w tłumaczeniu spraw, które wydają się oczywiste. Chodzi o Eucharystię. Więc jeszcze raz o tym, co każdy katolik powinien wiedzieć:

 

1. Największym niebezpieczeństwem w Komunii jest przyjmowanie jej bez wiary albo w stanie grzechu ciężkiego. Św. Paweł pisze o tym tak: "Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło." (1 Kor 11,27-30).

 

2. Kwestia przyjmowania Komunii na rękę czy do ust, na stojąco czy na klęcząco jest dalej niż drugorzędna. Kodeks Prawa Kanonicznego poświęca 62 kanony Najświętszej Eucharystii (897-958) i ani jednego słowa na temat tej kwestii.

 

3. Komunię można przyjmować zarówno na klęcząco jak i na stojąco, można do ust i można też na rękę. Obie formy są dozwolone przez prawo, obie były obecne przez wieki.

 

4. Wszystkie wypowiedzi świętych, z objawień prywatnych czy jakichkolwiek autorytetów, które mówią o tym, że nie wolno na rękę albo nie wolno na stojąco, trzeba interpretować tylko jako prywatne opinie, które miały na celu wzbudzić większy szacunek do Eucharystii. To, co jednak jest prywatną opinią nie może być wiążącym prawem dla wszystkich. Jeśli coś nie jest zabronione ani przez Jezusa, ani przez Jego uczniów, ani przez obecne władze Kościoła, nie można tego zabraniać.

 

Ludzie kochani.
Pomyślmy o Ostatniej Wieczerzy.
Pomyślmy o pierwszych chrześcijanach.
Jeśli uważamy się za uczniów Chrystusa.
Eucharystia nie była sprawowana po łacinie.
Uczniowie przyjmowali Chleb i podawali sobie Kielich w postawie półleżącej, siedzącej czy na stojąco. Brali swoimi rękami i podawali do rąk.
Każdy z nas może mieć swoje upodobania. Jesteśmy też uformowani przez wieki troski o to, żeby był szacunek i cześć do Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa.
Ale przestańmy robić wojnę o to, czy zawiesić płaszcz Ojcu w szafie czy w korytarzu, zamiast cieszyć się z tego, że Tata wrócił do swojego domu.

 

PS.
Co do Eucharystii w tych czasach, moim i nie tylko moim największym kapłańskim bólem jest pytanie o to, dlaczego wielu katolików nie przychodzi teraz do spowiedzi i przeżywa ten domowy czas w stanie grzechu ciężkiego. Bo to byłby dopiero dramat, bać się bardziej zarażenia wirusem niż życia a nawet śmierci w grzechu.
sobota, 14 marzec 2020 22:11

Prawo i koronawirus

Wiem, że trudno o spokojną refleksję, ale spróbujmy pomyśleć.

 

Są dwa ekstremalne sposoby poradzenia sobie z epidemią. Pierwszy to nie przejmować się w ogóle i funkcjonować tak jak dotąd. Wtedy zarazi się może nawet 70-80% Polaków, ale większość przejdzie chorobę bezobjawowo albo lekko. Umrą głównie najstarsi a przy umieralności jaka jest przy koronawirusie, stracimy 1-1,5 mln mieszkańców. Drugi sposób, to nie ruszać się w ogóle z miejsca, gdzie jesteśmy przez 2-3 tygodnie. Robimy zakupy na zapas, minimalizujemy prace do koniecznych a tylko funkcjonują szpitale i służby, które chorych dowożą do szpitali. Ani jeden ani drugi sposób nie jest realny. Ze względów etycznych i ekonomicznych. Dlatego społeczeństwo wypracowuje zasady, które mają pomóc z jednej strony ograniczyć do minimum straty a z drugiej maksymalnie pozwolić ludziom żyć.

 

Trochę tak jak z komunikacją. W Polsce, w roku 2018 zginęły na drogach 2862 osoby. Rannych było ponad 37 tysięcy. Nie zginąłby nikt, gdyby nie było samochodów, autobusów, motocykli, itp. Gdyby każdy siedział w domu a nie jeździł, co roku nie byłoby tysięcy pogrzebów i dziesiątków tysięcy rannych. Zginęłoby jednak pewno jeszcze więcej ludzi, gdyby nie było żadnych przepisów ruchu drogowego i gdyby nie wymyślano coraz lepszych aut (w 2009 zginęły na drogach 4572 osoby a rannych było ponad 56 tysięcy). Ani jednak rezygnacja z komunikacji ani brak przepisów nie wchodzą w grę. Społeczeństwo godzi się w pewnym sensie na zabitych i rannych w wypadkach po to, żeby funkcjonować lepiej. I należy uznać za zwykły szantaż emocjonalny histeryzowanie typu: "Nie jedź samochodem, bo jeszcze kogoś zabijesz albo sam zginiesz". Nie wsiadam, by robić krzywdę, ale liczę się z nią. Bo takie jest życie. Tak samo jest z wypadami w góry, pływaniem, jedzeniem i wielu innymi sprawami. Godzimy się na margines błędów, rannych i umarłych, bo takie jest życie, taki rozwój, taki los.

 

Tak samo z ograniczeniami związanymi z epidemią. To nie są najskuteczniejsze środki, aby zminimalizować chorych, ale każde państwo próbuje szukać najlepszych rozwiązań, jakie mogą być, żeby z jednej strony nie było za dużo chorych a z drugiej, żeby dało się żyć. Ograniczenia są jednak dla ludzi a nie człowiek dla ograniczeń i nie można podchodzić do nich magicznie tylko roztropnie. Wiadomo, że są takie kościoły, gdzie spokojnie na mszy mogłoby być nawet 300 osób i każda z nich mogłaby stać w odległości 3 metrów od sobie, tak by nie byłoby żadnych szans na zarażenie.  Są i takie kościoły, gdzie 50 osób to jest za blisko jeden drugiego. Dlaczego państwo nie reguluje więc sprawy tak, żeby pozwolić ludziom być tam, gdzie nie ma zagrożenia a zabronić, gdzie jest? Bo to nierealne. Trzeba by chyba 100 tysięcy szczegółowych przepisów. Stąd mamy zgromadzenia religijne maksymalnie 50 osób  w Polsce, 100 we Francji czy Austrii.

Przy takiej próbie rozwiązania problemu, nie możemy ganić ludzi za to, że chcą iść do kościoła albo poniżać za to, że nie idą. Bo to wszystko są szantaże emocjonalne. Można spokojnie pójść na mszę, przeżyć ją w 100% pewny, że się nie zarazi przy odpowiednich procedurach a można narazić się na zarażenie w sklepie, w pracy, w sklepie czy nawet pomagając z miłości starszym. Problemem bowiem nie jest miejsce, tylko za bliski kontakt  z ludźmi.

 

Wszyscy chcemy być zdrowi i chcemy zdrowia naszych bliskich. Ale spróbujmy nie pożerać się nawzajem, bo wystarczy, że pożera wirus. Chce kard. Krajewski otwierać kościół dla ubogich, niech to robi przy zachowaniu bezpieczeństwa. Chce ktoś iść na mszę, niech robi tak samo. Chce ktoś zostać w domu, niech zostanie. Zamyka ktoś kościół, niech zamyka. Mnoży msze św, niech mnoży. Zachowajmy prawo, które nas obowiązuje i pozwalajmy ludziom na to, na co prawo pozwala, tylko nie bijmy się po głowie Ewangelią, licytując się, kto ma prawdziwszą. Bo jestem głęboko przekonany, że każdemu z nas naprawdę zależy na Ewangelii, na Bogu i na drugim człowieku. Jak nam jeszcze przestanie zależeć na tym, żeby nasza racja była jedyna, to nie tylko przeżyjemy epidemię, ale jeszcze wiele innych rodzinnych i narodowych zaraz.

niedziela, 01 marzec 2020 21:55

Obecność i działanie Jezusa w Eucharystii

 

W opracowaniu  tym chcę poddać refleksji obecność i działanie Jezusa w Eucharystii na podstawie mowy Jezusa zapisanej w Ewangelii według św. Jana w rozdziale szóstym. Tekst zostanie podzielony na cztery części. Najpierw zostaną omówione elementy, które możemy nazwać przygotowaniem dalszym do tajemnicy Eucharystii, następnie zostaną przedstawione cechy obecności Jezusa w Eucharystii oraz sposób Jego działania, by na końcu zastanowić się również nad tym, co człowiek powinien czynić, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii było owocne.

 

Cz. I. Przygotowanie dalsze

Tajemnica Ciała i Krwi Chrystusa została przygotowana na różnych poziomach i o tyle ważne jest poznanie tego, co poprzedza Eucharystię, że może to wyznaczać również kierunki przygotowania i dzisiaj. Zwróćmy uwagę na trzy podstawowe elementy.

 

1. Materia

Ewangelia Jana zaczyna się od słów: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, z tego, co się stało.” (J 1,1-3).

Bóg stworzył cały świat. Byty widzialne i niewidzialne. Stworzył wszystko przez Słowo, które stało się Ciałem Chrystusa. Eucharystia ma swoją materię. Materią jest jej chleb i wino. Mówimy w przygotowaniu darów o „owocu ziemi oraz winnego krzewu i pracy rąk ludzkich”. Dalsze przygotowanie do Eucharystii polega najpierw na docenieniu stworzonego świata i pracy człowieka. Z punktu widzenia duszpasterskiego każde działanie, które ma na celu ukazanie człowiekowi piękna świata, natury, krajobrazów, jak i to które pokazuje wartość i sens pracy ludzkiej jest przygotowaniem człowieka na tajemnicę Ciała i Krwi Chrystusa.

 

2. Pascha

Rozmnożenie chleba opisane u Jana miało miejsce przed świętem Paschy (J 6,4). Tak samo Ostatnia Wieczerza (Mt 26,2; Mk 14,1; Łk 22,1). Eucharystia jest nazywana niekiedy Nową Paschą a barankiem paschalnym jest sam Jezus Chrystus, który został złożony w ofierze dla zbawienia świata. Skoro zatem pascha żydowska była pomostem między życiem w niewoli a wyzwoleniem, podobnie ma się z Eucharystią. To pokarm ku zbawieniu, ku wolności.

Przygotowanie dalsze do Eucharystii polega zatem też na uświadamianiu, że stawką tej tajemnicy jest wolność. Mało które pojęcie jest tak drogie człowiekowi jak wolność. I to można w nauczaniu wykorzystać. Zachęcamy do Eucharystii, uczestniczymy w Eucharystii, przeżywamy Eucharystię, bo chcemy być wolni. Msza św. może wydawać się zewnętrznym nakazem, który sprawia wrażenie pozbawienia człowieka w niedzielę robienia ze swoim czasem tego, co chce. Tak samo jako pascha żydowska wraz z jej szczegółowymi przepisami mogła sprawiać wrażenie zmuszania Żydów w Egipcie do takiego a nie innego rytuału. Ale to wszystko było przecież środkiem, pomostem do wolności. Stąd powinniśmy kłaść nacisk na związek Eucharystii z uwalnianiem człowieka. Chcesz być wolny? Bądź człowiekiem Eucharystii.

 

3. Wcielenie

Ewangelista Jan zapisał: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy.” (J 1,14) Moment Przeistoczenia można porównać do momentu Wcielenia. Tak jak Słowo stało się Ciałem Chrystusa, tak chleb staje się Ciałem Chrystusa. W tym sensie całe życie ziemskie Jezusa można nazwać życiem Eucharystii, 33-letnią procesją, adoracją, podniesieniem, Komunią.  Jeśli zatem chcemy wejść głębiej w tajemnicę Eucharystii winniśmy postawić bardziej na konieczność medytacji, studiowania, rozważania, i kontemplacji życia ziemskiego Jezusa. To jest trzeci rodzaj przygotowania dalszego do Eucharystii. Im bardziej będziemy poznawać Jezusa z Ewangelii, tym bardziej bliski będzie dla nas Jezus z Ołtarza.

 

Cz. II. Obecność Jezusa

Głębsze zanurzenie w przyrodę, pracę człowieka, paschę żydowską i życie Chrystusa, powinno ułatwić dostrzeżenie obecności Jezusa w Eucharystii, obecności o której można mówić, biorąc pod uwagę kilka aspektów.

 

1. Po prostu obecność

W mowie eucharystycznej Jezus używa czterokrotnie wyrażenia: „Ja jestem” (J 6,35.41.48.51). Oprócz nawiązania do objawienia Bożego imienia: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14), to co wysuwa się na pierwszy plan to zwyczajny fakt obecności Jezusa. Tak, jak Bóg przed Mojżeszem, jak Jezus przez słuchaczami w Kafarnaum, tak Jezus w Eucharystii po prostu jest. Fakt ten na pozór oczywisty jest szalenie ważny w kontekście starotestamentalnego motywu szukania Boga (np. Iz 55,5: „Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko”) i Bożej nieobecności (np. Ps 22,2: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”). Nie ma nic gorszego dla człowieka niż brak Boga. Eucharystia jest miejscem, gdzie Bóg po prostu jest. Stąd jeśli ktoś szuka Bożej obecności, będzie też szukał Eucharystii.

 

2. Obecność niebiańska

Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje” (J 6,33), „To jest chleb, który z nieba zstępuje” (J 6,50). Obecność Jezusa w Eucharystii to obecność niebiańska, czyli obecność Kogoś od Boga, obecność spoza ziemskiego horyzontu. Z jednej strony to może być bardzo intrygujące -  starać się wnikać w tajemnicę tego, co nieziemskie. Z drugiej jednak, dla ludzi, którzy zacieśniają swoje życie do horyzontu tej ziemi, Eucharystia może wydawać się czymś mało pociągającym. I takich ludzi też trzeba zrozumieć. Nie będą potrafili wejść w tajemnicę Eucharystii, bo nie potrafią zdumiewać się nad jakąkolwiek tajemnicę spoza tej ziemi. Jeśli Bóg nie jest dla kogoś żadnym punktem odniesienia, pragnienia czy chociażby myśli, trudno by nim się stała Eucharystia. To tajemnica dla tych, którzy chcą więcej niż tylko to co widzialne, ludzkie i ziemskie.

 

3. Obecność prawdziwa

Jezus mówi: „Ojciec mój daje wam prawdziwy chleb z nieba” (J 6,32), „Ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a Krew moja jest prawdziwym napojem.” (J 6,55). Co to znaczy prawdziwy pokarm albo prawdziwy napój? Prawdziwy to taki, którym można się najeść, nasycić, który nie otruje, nie oszuka, da siłę, pozwoli przeżyć kolejny etap czasu. Fałszywy pokarm i napój nie pomoże a może nawet zaszkodzi człowiekowi.

W tym kontekście warto by mówić o tym, jak Jezus eucharystyczny zmienił komuś życie, jak uczestnictwo we Mszy św., przyjmowanie Komunii czy adoracja Najświętszego Sakramentu miała realny wpływ na ludzi. Jednym z zadań duszpasterskich winno być zbieranie i publikowanie świadectw ludzi przemienionych Eucharystią.

 

4. Obecność gorsząca

Mowa eucharystyczna Jezusa nie została przyjęta entuzjastycznie przez wszystkich. Pisze Ewangelista: „Sprzeczali się więc między sobą Żydzi, mówiąc: «Jak on może nam dać swoje ciało do jedzenia?»” (J 6,52) a także „Jezus, świadom tego, że uczniowie Jego na to szemrali, rzekł do nich: «To was gorszy?” (J 6,61). Doszło do tego stopnia, że „od tego czasu wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło.” (J 6,66). Zaskakujące jest to, że zgorszeni byli nie tylko Żydzi z tłumu, ale także sami uczniowie. Zgorszenie, czyli tajemnica Eucharystii była dla nich czymś co im przeszkadzało w wierze. A skoro przeszkadzało, stało się powodem odejścia. I to odejście od Eucharystii było jednocześnie odejściem od Jezusa. A przecież Jezus robił tak wiele dobrych rzeczy i mówił tak wiele dobrych słów, że może wydawać się dziwne po co było z powodu jednej prawdy wiary odchodzić.

Eucharystia może być gorsząca i dzisiaj. Gorszyć może sama tajemnica – ludzie widzą i czują chleb i wino, więc mówią, że to tylko chleb i wino. Nie chcą, żeby ktoś im wmawiał rzeczy niemożliwe. Ale Eucharystia może dziś gorszyć również poprzez to jak jest sprawowana, z jaką niewiarą, przyzwyczajeniem, czy bylejakością. Może też gorszyć poprzez to jak jest niespójna z życiem jej uczestników. I z jednej strony trzeba wszystko robić, żeby nikt przez Eucharystię nie odszedł od Jezusa. Z drugiej strony tłumaczyć, że odejście od Eucharystii jest zawsze odejściem od Chrystusa. Jednak ostatecznie tak jak kiedyś Jezus pozwolił ludziom odejść, tak i dziś nie możemy się dziwić, że ludzie odchodzą.

 

5. Obecność inna

Jezu mówi w Kafarnaum: „To jest chleb, który z nieba zstąpił - nie jest on taki jak ten, który jedli wasi przodkowie, a poumierali. Kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. (J 6,58). Jezus świadomie zestawia mannę z Eucharystią również po to, żeby pokazać wyjątkowość nowej manny. Pozornie nie różni się ona za bardzo od tej spożywanej podczas drogi do Ziemi Obiecanej, bo przecież i ci, co spożywają Ciało Chrystusa poumierają. Podobieństwo jest jednak tylko pozorna. Jej inny charakter polega na wyższości. Bo przecież ten pokarm który daje życie na wieki jest większy od tego, który daje życie na teraz.

W tym kontekście warto by stawiać na głoszenie prawdy o prymacie i niepowtarzalności Jezusa. Coraz powszechniejsza bowiem staje się herezja, że wszystkie religie są równe, że wszystko jedno, w co się wierzy. Pozornie wydają się podobne i równie skutecznie prowadzące do Boga. Ale przecież to Jezus jest jedynym Panem i Zbawicielem świata. Ten, który o sobie powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie.” (J 14,6).

 

Cz. III. Działanie Jezusa

Jezus jest obecny w Eucharystii nie dla samej obecności, albo mówiąc inaczej Jego obecność jest celowa, sprawcza, ukierunkowana na działanie, które ma przynieść określony skutek. W synagodze w Kafarnaum Jezus mówił o kilku wymiarach sprawczych tajemnicy Jego Ciała i Krwi.

 

1. Działanie dające życie

Jezus mówi: „Chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu”. (J 6,33), „Jeżeli nie będziecie jedli Ciała Syna Człowieczego ani pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie.” (J 6,53), „Jak Mnie posłał żyjący Ojciec, a Ja żyję przez Ojca, tak i ten, kto Mnie spożywa, będzie żył przeze Mnie.” (J 6,57)

Pierwszym działaniem Eucharystii jest dawać życie, sprawiać życie. W tym sensie Eucharystia jest z jednej strony kontynuacją stwórczego działania Boga, z drugiej pokazuje, że to Bóg jest pierwszym Dawcą. To Bóg musi nas ożywić. To Bóg musi nas najpierw nakarmić. Tak jak w czasie wyjścia z Egiptu. To Bóg musi wpierw wyzwolić a dopiero potem może dać swemu ludowi dekalog i inne przykazania.

Z pastoralnego punktu widzenia to otwiera na dwa kierunki. Najpierw chodzi o tych, którzy wegetują, żyją w poczuciu bezsensu życia i cierpią na depresję. Jeśli Eucharystia daje życie, należy starać się za wszelką cenę przybliżać człowieka, któremu brakuje życia do Eucharystii. Drugim kierunkiem jest uświadamianie, że to Bóg pierwszy nas umiłował, to Bóg nas pierwszy wyzwolił, to Bóg więcej nam daje niż od nas oczekuje. Powszechne jest bowiem przekonanie, że Bóg tylko nakazuje i żąda od nas.

 

2. Działanie dające wieczność

Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,54). Eucharystia daje nie tylko życie, ale daje życie wieczne. Skąd mamy tego pewność? Jedynym argumentem jest Jezus i Jego zmartwychwstanie. „Jeśli umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał.” (1 Kor 15,16). Ktoś powie, że ostatecznie to jest jednak kwestia wiary. Tak, to jest kwestia wiary. Tak jak z każdą inną religią, wiarą, przekonaniem. Zawsze komuś ufamy, zawsze komuś wierzymy. Zawsze jest ktoś kto jest naszym panem. Nie ma ludzi bezpańskich. Bezpańskie mogą być psy. Człowiekiem zawsze ktoś rządzi. Żona, dzieci, media, szef, koledzy, pragnienia, itd. Chodzi więc nie o to, żeby nie mieć nad sobą pana, ale żeby wybrać Pana najlepszego. Wybór Eucharystii jest wyborem Kogoś, kto daje najwięcej, ile można dać człowiekowi, daje życie wieczne.

 

3. Działanie dające pewność zbawienia

Jezus mówi: „Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę” (J 6,37), „Jest wolą Tego, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego wszystkiego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym (J 6,39). Jezus poprzez Eucharystię daje również pewność zbawienia. Od wieków nazywało się Eucharystię pokarmem nieśmiertelności. Do tego Kościół przypomina o pewności, że kto umrze w stanie łaski uświęcającej może być pewny swojego zbawienia. Tak jak jestem pewny, że moja mama wpuści mnie do swojego domu, tak jestem pewny, że Bóg wpuści mnie do nieba. Mój sąsiad może mnie nie wpuści, ale moja mama wpuści. A przecież nie mówię codziennie do Boga „Sąsiedzie nasz”, tylko „Ojcze nasz”. Jeśli Bóg jest moim ojcem, to dlaczego miałby mnie nie wpuścić do nieba? Wiem, że może, bo i rodzice mogą mnie nie wpuścić do domu, jeśli zamorduję rodzeństwo albo podniosę na nich rękę. Jednak przy normalnych relacjach, nie ma żadnych szans na to, żeby ojciec czy matka nie wpuścili dziecka do domu. Komunia święta jest znakiem skutecznym tego, że relacje między dzieckiem Bożym a Bogiem są jak najbardziej normalne.

 

4. Działanie ofiarnicze

Jezus mówi: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli ktoś spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało, wydane za życie świata». (J 6,51). Św. Paweł napisze: „Pan Jezus tej nocy, której został wydany, wziął chleb  i dzięki uczyniwszy, połamał i rzekł: «To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę!» (1 Kor 11,23-24). Eucharystia jest ofiarą. Działanie ofiarnicze jest działaniem zbawczym. Chodzi o to, żeby uwierzyć, że tak jak pomagają człowiekowi słowa Jezusa, pomagają Jego cuda, tak a nawet najbardziej pomaga człowiekowi zastępcze cierpienie Jezusa. Mówiąc prościej, nigdy Jezus nie zrobił tak wiele, kiedy po ludzku nic nie zrobił. Kiedy przybite stopy do krzyża nie mogły do nikogo pójść. Kiedy przybite ręce na nikogo nie mogły zostać położone. Kiedy stłamszone płuca nie pozwalały wygłosić więcej niż parę słów. Wtedy Jezus zrobił najwięcej dla całego świata, bo „przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył”. To jest szalenie ważne  w kontekście duszpasterstwa ludzi chorych, cierpiących, odrzuconych. Bo jeśli cierpienie zastępcze ma moc zbawczą większą niż jakiekolwiek inne działanie, wtedy każdy krzyż nabiera najpełniejszego sensu.

Żydzi odmawiają nad chlebem paschalnym słowa: „To jest chleb cierpienia naszych przodków, który spożywali, wychodząc z Egiptu”. Spożywając Eucharystię, spożywamy chleb cierpienia Jezusa, które rzuca paschalne światło na cierpienia każdego człowieka.

 

5. Działanie relacyjne

Jezus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie, a Ja w nim.” (J 6,56). Greckie słowo menein „trwać”, znaczy również „przebywać, mieszkać” i odnosi nas do obrazu domu, rodziny, wspólnoty. Jezus w Eucharystii tworzy rodzinę. Pisze autor Dziejów Apostolskich o pierwszych chrześcijanach: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach.” (Dz 2,42). „Łamanie chleba” jest jednym z  pierwszych określeń Eucharystii i to ona współtworzy wspólnotę Kościoła. Tak jak wieczerza paschalna była spożywana w rodzinie, tak Eucharystia jest spożywana w rodzinie braci i sióstr Chrystusa. Dzisiaj ludziom nie tyle brakuje wiedzy czy możliwości osobistej modlitwy, co brakuje autentycznej wspólnoty, poczucia, że jesteśmy dla siebie kimś bliskim, rodziną, którą tworzy sam Jezus. Eucharystia jest w tym sensie również lekarstwem na samotność. Bóg w Eucharystii czyni wszystko, byśmy nie byli już tak sami jak sami jesteśmy bez Eucharystii.

 

Cz. IV. Działanie człowieka

W ostatniej części chciałbym zwrócić uwagę na działanie człowieka w Eucharystii. Bóg nie chce czynić czegokolwiek bez człowieka. Zaprasza go do współpracy, również w Eucharystii, współpracy, która jest konieczna, by obecność i działanie Jezusa były dla człowieka skuteczne. Czytamy w Apokalipsie: „Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.” (Ap 3,20). Jeśli człowiek nie usłyszy, albo usłyszy, ale nie otworzy, Jezus nie wejdzie i nie będzie z nim wieczerzał. Jakie więc działanie człowiek winien podjąć, by obecność i działanie Jezusa w Eucharystii były owocne?

 

1. Uczestniczyć

Jezus mówi: „Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął” (J 6,35). Pierwszym i niezbędnym działaniem człowieka jest przyjście do Jezusa. A żeby przyjść niepotrzebna jest wiara, przekonanie czy doświadczenie żyjącego Boga. Żeby przyjść, trzeba zwyczajnie pójść. Stąd warto podkreślać obowiązek i sens systematycznego uczestnictwa w Eucharystii. To ono prędzej czy później prowadzi do takiej zażyłości z Chrystusem, która przynosi owoce.

 

2. Wierzyć

Jezus mówi: „Kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6,35). Przyjście do Jezusa jest konieczne, ale niewystarczające. Wszak i Judasz był blisko Jezusa. I blisko byli ci, co urągali Mu pod krzyżem. Koniecznie jest jeszcze wiara. Wiara rozumiana nie jako przyjęcie do świadomości faktu, że ktoś istnieje, ale jako zaufanie. Jeremiasz głosi: „Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. […] Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją” (Jr 17,5.7). Skuteczność Eucharystii zależy w dużej mierze od wiary w Jezusa, stąd troska człowieka o osobistą relację z Jezusem powinna być najważniejszym zadaniem duszpasterskim każdego działania związanego z Eucharystią.

 

3. Pracować

Jezus mówi: „Zabiegajcie nie o ten pokarm, który niszczeje, ale o ten, który trwa na życie wieczne, a który da wam Syn Człowieczy” (J 6,27). Greckie słowa ergadzesthe znaczy zabiegajcie, pracujcie nad tym, róbcie coś z tym.  To zaproszenie do człowieka, żeby do Eucharystii nie podchodził biernie, nie ograniczał się do uczestnictwa i wiary. Zabiegać nad czymś, pracować nad czymś oznacza wysiłek, trud włożony w przeżywanie tajemnicy Eucharystii. Tym trudem może być lepsze przygotowanie do Mszy świętej, aktywniejsze śpiewanie czy odpowiadanie. Tym trudem może być podjęcie jakiejś funkcji związanej z Eucharystią. Chodzi w każdym razie o to, żeby Eucharystia kosztowała a może nawet męczyła człowieka jak trud, co przynosi owoce.

 

4. Mieć świadomość konsekwencji

Św. Paweł pisze do Koryntian: „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny staje się Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije. Dlatego to właśnie wielu wśród was jest słabych i chorych i wielu też pomarło.” (1 Kor 11, 27-30). Cały świat skonstruowany jest według modelu praw z ich konsekwencjami. Tak samo jest z Eucharystią. Świadomość nie tylko pozytywnych konsekwencji Eucharystii, ale również świadomość konsekwencji negatywnych pomaga zrozumieć, że nie mamy do czynienia z niewinną zabawką. Tak jak góry mogą być miejscem zachwytu nad pięknem, ale i miejscem własnej śmierci, tak Eucharystia może być pokarmem na życie albo środkiem do zabicia własnej duszy. To z punktu widzenia duszpasterskiego każe szukać przyczyn, które prowadzą do obojętności czy lekceważenia tajemnicy Ciała i Krwi Pańskiej.

 

5. Świadomość różnorodności

Jezus mówiąc o spożywaniu swego Ciała używa dwóch słów: esthio i trogo („Jeżeli nie będziecie jedli (esthio) Ciała Syna Człowieczego” – J 6,53; „Kto spożywa (trogo) moje Ciało” - J 6,54). Zmiana słowo wskazuje nie tylko na to, że raz chodzi o ogólne określenie czynności jedzenia (esthio) a innym razem chce się podkreślić jego sposób: dokładne jedzenie, spożywanie, przeżuwanie (trogo). W jakimś sensie ta różnorodność słów też jest wskazówką, by człowiek umiał pogodzić się z różnorodnością w sprawowaniu tajemnicy Eucharystii. By Jezus mógł być bardziej obecny i skutecznie działający w Eucharystii, człowiek powinien wycofać się z tych frontów, na których nie warto walczyć i tych liturgicznych bitew, które nie szanują różnorodności eucharystycznej Liturgii.

 

 

sobota, 29 luty 2020 00:23

Droga krzyżowa Kościoła

Tychy, 28.02.2020

środa, 01 styczeń 2020 11:40

Podsumowanie strony za rok 2019

Proboszczowie na zakończenie roku podają statystyki chrztów, ślubów, pogrzebów a czasem i rozdanej ilości Komunii Świętej w parafii. Co prawda strona wegrzyniak.com to nie parafia, ale że i tu ludzie przychodzą czasami jak do kościoła, to podzielę się paroma statystykami minionego roku.

 

Google Analytics policzył, że w roku 2019 strona zanotowała 596 tys. odsłon, 236 tys. sesji i 140 tys. użytkowników. Wchodzili tu mieszkańcy 138 krajów (89,6% Polska; 2,6% USA, 1,6% UK) oraz 3351 miejscowości/powiatów (27,6% Warszawa, 13,7% Kraków, 5% Wrocław, 4,7% Katowice). Po raz pierwszy zaskakująco na pierwszym miejscu pojawiła się Warszawa.

W roku 2019 zostało dodanych 99 różnych tekstów (pisanych i nagrywanych). Najwięcej czytane były teksty: „Jestem wkurzony”, "O pedofilii” i „Rozdział Kościoła od państwa”. Najmniej odsłuchiwane były medytacje do niedzielnych czytań, co przecież nie znaczy, że nie warto nagrywać dla kilkuset odsłon. Generalnie jednak ciągle czytelnicy wolą komentarze do wydarzeń bieżących Kościoła od refleksji nad Pismem Świętym.


Na razie nie planuję większych zmian. Kazania i medytacje powinny pojawiać się bardziej systematycznie niż w zeszłym roku. Natomiast Facebook pozostanie nadal główną platformą publikacji. I o ile wszystko, co jest na stronie, jest publikowane na FB, to jednak nie wszystko co na FB pojawia się na stronie. Jeśli ktoś chciałby być bardziej na bieżąco z tym, co publikuję, zachęcam do obserwowania na Facebooku.

 

Strona po części jest jakimś hobby a po części świadomym wyborem tej drogi głoszenia Ewangelii w nadziei, że mówiąc o Bogu i osobistym przeżywaniu wiary i świata, może chociaż komukolwiek pomogę w spotkaniu z Jezusem. Takie jest przynajmniej moje podstawowe i pierwsze e-proboszczowskie marzenie. Dziękuję każdemu, kto wszedł chociaż raz do tego internetowego kościoła. Dziękuję tym, co zaglądają tu dużo częściej. Przepraszam za to, co nie było dobre i co niepotrzebnie zabolało. I proszę o modlitwę, sam pamiętając o niej i zapraszając znowu na cały już 2020 rok. Niech nam Bóg błogosławi! +

 

Mapka ilustruje kraje, z których wchodzono na stronę w roku 2019.
Jak widać, jeszcze nam trochę zostało do ewangelizacji :) 

poniedziałek, 30 grudzień 2019 18:26

Jezus uchodźcą?

30.12.2019

 

Dwa tygodnie temu ekai.pl podał, że Kardynał Tagle w przesłaniu na Adwent napisał m.in.: „Jezus urodził się jako uchodźca”. Tłumaczenie okazało się nie do końca poprawne, bo w oryginale Jezus nie urodził się, ale stał się uchodźcą i urodził się biedny jak uchodźcy („…Jesus who himself became a refugee. Jesus was born poor, like these refugees…”).
Porównywanie losu Jezusa do uchodźców nie jest jednak nowe i zostało użyte również przez papieża Franciszka, który za podstawę wziął ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu. Również wielu innych biskupów, kaznodziei czy publicystów lubi mówić o Jezusie jako uchodźcy, stąd nie ma wątpliwości, że jest to jedna z dominujących współcześnie narracji odczytania Ewangelii Dzieciństwa Jezusa.

 

Nie jest to jednak jedyna narracja. W ciągu 2000 lat pojawiło się wiele innych.

W starożytnych apokryfach dominuje narracja Jezusa jako cudownego Dziecka. „Ewangelia Dzieciństwa Ormiańska” opowiada, że Jezus w czasie ucieczki do Egiptu miał 18 miesięcy i był ścigany przez milionową armię Heroda. Po przekroczeniu granicy z Egiptem, mieszkał w pewnej miejscowości 6 miesięcy a potem przenieśli się do Kairu, gdzie 4 miesięcy spędził w wielkim zamku królewskiej rezydencji. Tam się bawił z dziećmi, zjeżdżał po promieniach słońca z dachu zamku, tak że wszyscy się dziwili. Kiedy przeprowadzili się do Mesrin, posągi zwierząt zaczęły krzyczeć w świątyni i w mieście, że oto monarcha, syn wielkiego króla zbliża się do miasta z liczną armią. Jeszcze w innym egipskim mieście zawaliła się świątynia bożka Apollina, Jezus się rozgniewał widząc, że posąg był podpisany „Apollo, bóg stwórca nieba i ziemi” („Apokryfy Nowego Testamentu” t. 1, cz. 1, Kraków 2017, rozdz. XV, s. 488-496).

Apokryfy mówią też o tym, jak palma daktylowa schyliła się na rozkaz Jezusa, bo Maryja nie mogła dosięgnąć owocu. W nagrodę anioł zabrał jedną z gałązek tej palmy do raju i tam je zasadził (scena ta przedstawiona była (?) na rzeźbie w chórze paryskiej Notre Dame a także na witrażach w Lyonie i Tours). W apokryfach czytamy też o dwóch rabusiach, którzy ulitowali się na nędzą Józefa i Maryi i dostarczało im żywność: jeden z nich to dobry łotr  (scenę tę wyobraża emalia w muzeum Cluny) (D. Rops, „Dzieje Chrystusa”, Warszawa 1968, s. 129).
Generalnie w starożytnych narracjach chodziło to, by pokazać, że mały Jezus jest Bogiem, wszyscy Mu służą i nie ma się czego obawiać.

 

Inną narrację przestawia Roman Brandstaetter ("Jezus z Nazarethu", Kraków 2012, t. I, s. 182-187). Dla niego centralną cechą tego etapu życia Jezusa jest mądrość i przewidywalność Józefa. Opiekun Jezusa oddał krnąbrnego osła pożyczonego z Nazaretu komuś kto do Nazaretu z Betlejem wracał a za złoto, kadzidło i mirrę kupił dwa nowe rozważne osły, o popielatosrebrnej sierści. Do tego nabył pieluchy i ciepłą chustę Dzieciątku a Maryi skórzane sandały, piękną szmaragdową suknię i płaszcz gruby z sierści wielbłądziej, bo zima była sroga. Resztę pieniędzy zachował na lepsze czasy, chociaż Maryja naciskała, żeby i sobie kupił lepsze ubranie. Potem udał się z Maryją i Jezusem do Materii w Egipcie i zamieszkał u kupca judejskiego, któremu kiedyś pomógł w chorobie, a który z wdzięczności zaprosił go już kiedyś do Egiptu.
Autorowi w jego narracji chodziło o to, by pokazać, że Opatrzność zawsze czuwa i dzięki cechom Józefa Boskiemu Dzieciątku nie stanie się krzywda.

 

Jeszcze inną narrację możemy spotkać w legendach góralskich. Nie mogę tego znaleźć u Tetmajera, ale gdzieś czytałem gawędę o kleryku, co został Janosikiem. Po trzecim roku jak chciał przyjechać na Boże Narodzenie do domu, schwytali go zbójnicy. Jak się dowiedzieli, że się uczy na księdza, kazali mu mówić kazanie, zanim go obedrą ze skóry. I on wtedy zaczął opowiadać, że zbójnicy są biedni i mieszkają w jaskiniach jak Pan Jezus, co się urodził w grocie. I tak pięknie mówił i tak się im jakoś dobrze dogadywało, że nie tylko go nie zabili, ale i nawet dołączył do nich, stając się słynnym Janosikiem.  
W tej narracji chodziło o to, żeby ratować swoją skórę i powiedzieć cokolwiek takiego, co by ułagodziło serca rozbójników.

 

Ciekawa też jest narracja, którą opowiadamy w Grocie Mlecznej w Betlejem. Pielgrzymi słyszą, że biały kolor skał wziął się z tego, że Maryja  w czasie ucieczki do Egiptu, karmiąc Jezusa, upuściła parę kropli mleka, od którego zabieliły się skały. Tam wielu modli się o potomstwo, o to, by matki mogły karmić zdrowym mlekiem własne dzieci. Tam również sprzedają proszek z białej skały i polecają pić karmiącym matkom.
Parę lat temu proponowałem żartem, żebyśmy stworzyli nową narrację i mówili, że pomaga nie tylko proszek, ale również pocieranie piersi o białą skałę. Jest tam taka boczna kaplica i można by proponować taki zabieg mówiąc, że są dwie tradycje: przez ubrania i bez ubrań. Słusznie zjechali mnie wszyscy, którzy o tym słyszeli, że "se jaja robię", ale przecież intencje moje nie były chyba bardziej skandaliczne od tych, co wymyślili proszek. Ja przynajmniej bym na tym nie zarabiał. Chodziło tylko o to, żeby pokazać, że narracje można ciągle tworzyć nowe i to co się ostatecznie liczy, to tylko wiara a nie sposób je okazywania. 

 

Na przestrzeni wieków było pewno jeszcze więcej narracji o ucieczce Jezusa do Egiptu. Która jest prawdziwa? Żadna. Czy mamy prawo do ich wymyślania? Mamy. Bo Ewangelia dana nam jest również po to, żeby oświetlać nasze aktualne życie. Ważne jednak, żeby umieć rozróżniać narrację od faktów historycznych przynajmniej tak jak odróżniamy film fabularny od dokumentalnego. Na pytanie „Jak było naprawdę?” próbują odpowiedzieć bibliści. Na to pytanie nie odpowiadają narracje. One odpowiadają na pytanie: „W jakim kluczu mogę przeczytać dany fragment, żeby osiągnąć z góry zamierzony cel?”. Dlatego też nie można się kłócić o to, czy narracje są prawdziwe. Lepiej się zastanowić, czy dzięki nim świat staje się chociaż trochę lepszy.

niedziela, 15 grudzień 2019 20:51

O celibacie

15.12.2019

 

Celibat jest darem, charyzmatem, talentem od zawsze obecnym w Kościele. I tak jak ludzie mają talent muzyczny czy malarski, dar do zajmowania się dziećmi czy zawiłościami matematyki, tak są tacy, którzy mają talent celibatu.

Jesteś wtedy blisko Boga. Gadasz  z Nim często jak mąż z żoną. Masz poczucie ciepła i obecności, chociaż bywają i ciche dni. Nie zawsze się z Nim zgadzasz, ale wiesz, że to On jest przy Tobie i z Tobą. Masz poczucie bycia tak mocno kochanym przez Niego, że nie brakuje Ci  kobiety. Trochę jak w dzieciństwie, kiedy wystarczyło być kochanym przez rodziców, żeby być szczęśliwym. W celibacie stajesz się jakby dzieckiem Boga, oblubieńcem, oblubienicą, dla której właśnie ta miłość jest najważniejsza i pierwsza.  

Bardzo dużo wtedy myślisz o ludziach, bo talent celibatu nie jest dla Ciebie ani dla Boga, ale przede wszystkim dla ludzi. Zaczynasz ich traktować jak dzieci. Zależy Ci bardzo, żeby oni też pokochali Boga. Tłumaczysz Ewangelię, spowiadasz, dyskutujesz na religii, jedziesz  w góry, rozpalasz ognisko, grasz w piłkę i robisz setki innych rzeczy, bo ich lubisz, jak ojciec swoje dzieci, ale lubisz ich ciągle mając w głowie ten jeden cel: żeby pokochali Boga, jak matka, która chce, żeby dzieci pokochały także ich ojca.

Talent celibatu robi coś takiego z Tobą, że nawet jak widzisz super dziewczyny, nawet jak się zaprzyjaźniasz z jedną szczególną, to nie myślisz o jej ciele, ale przede wszystkim o jej duszy i tak bardzo Ci zależy na tym, żeby ona była blisko Boga, że sprawy pociągu seksualnego schodzą na drugi plan a czasem nawet w ogóle nie przychodzą na myśl, tak jak ojcu nie przychodzi na myśl, żeby jego córka była jego kochanką.

Celibat to jest talent. Niektórzy mówią, że to niemożliwe. Że nie ma dziś takich talentów. Są. Są. Kiedyś też mówiono na Podhalu, że wszyscy piją, że co to za góral co jest abstynentem. A jednak da się. A jednak można. A jednak to nie jest ponad ludzkie siły. I oczywiście nie dla wszystkich są skoki narciarskie, ale jest taki talent i są tacy, którzy sobie  z nim świetnie radzą. Nawet pomimo upadków.

 

Jednak nie tylko celibat jest darem. Darem jest również miłość kobiety, talentem, relacją, która wprowadza Cię w świat całkiem inny. Zaczynasz żyć dla kogoś. Ktoś żyje dla Ciebie. Możesz zadzwonić i po północy, gadać o bzdetach nie dlatego, że ważne, ale dlatego, że z nią. Czujesz, że jesteś kochany. Tak jak przez Boga, ale jakoś inaczej, bardziej namacalnie, cieplej, serdeczniej, bardziej przywiązująco. Nie na zasadzie bliskości usług religijnych, ale przez bliskość wyjątkową jedyną. Wiesz, że jesteś dla niej najważniejszy na świecie. Trochę jak z mamą. Ale tu jest coś więcej. Ciało. Chciałbyś być ojcem, żyć dla jej dzieci, być mężem tej, co będzie najlepszą matką. Bo ona daje Ci sens, zabiera samotność, ukonkretnia życie aż do właściwie postawionych skarpetek. I tego chcesz nawet jak nie chcesz, bo poświęcony całkowicie światom idei, wartości i prawd boskich, zatęskniłeś za tym, co po prostu ludzkie. Tak jakby trzeba było kobiety, żeby mężczyzna stał się człowiekiem i żeby mieszkanie stało się domem. Domem, słowem tak pełnym marzeń, domem, jakim nigdy nie będzie plebania.

 

Celibat jest darem. Miłość kobiety jest darem. Czy da się to pogodzić? Czy wolno to godzić?

Tego się nie da pogodzić, bo to są dwa wykluczające się dary. I problemem nie jest celibat. Ani problemem nie jest małżeństwo. Pytanie jest tylko jedno: czy ksiądz katolicki nie może żyć dla Kościoła i Boga rozwijając w pełni daru miłości kobiety?

Jeśli wszyscy wyświęceni księża otrzymali charyzmat celibatu i mają talent miłości niepodzielnej dla Boga i Kościoła, to nie ma problemu. Talent zakopany trzeba odkopać. Talent nie rozwijany trzeba rozwijać. Brak wiary w posiadany talent trzeba leczyć.

Ale jeśli nie mają tego talentu? Jeśli ktoś został księdzem a ma taki charyzmat celibatu jak antytalent do śpiewania? Jeśli ciągle w nim drzemie talent miłości kobiety, małżeństwa i fizycznego ojcostwa zagłuszany przez pracę i aktywizm, samotne i niesamotne grzechy, modlitwy mnożone i frustrację dołującą, tak zwane przyjaźnie duchowe i wianuszek adoratorek, wycie do poduszki i żal starego kawalera na ślubach? Co wtedy?

 

Oczywiście, da się żyć i bez rozwijania otrzymanych darów. Iluż to singli cierpi na niemożność rozwijania charyzmatu miłości wzajemnej. Iluż rodziców na brak potomstwa wynikającego przecież nie z tego, że się nie nadawali. Można żyć i cierpieć. Można się pogodzić z losem. Można przeżyć to życie nie najgorzej. Pytanie jednak jest inne i jest tylko jedno, czy naprawdę tak trzeba? Albo mówiąc językiem religijnym, czy naprawdę tego chce Bóg?

 

Sprawa konieczności wiązania kapłaństwa z celibatem to nie jest pytanie o to, czy wtedy księża będą lepiej czy gorzej pracować. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Są żonaci pastorzy, którzy bardziej się poświęcają ludziom jak nieżonaci księża. Są celibatariusze księża, którzy w życiu by nie zrobili tego dla Kościoła, co zrobili, gdyby mieli rodzinę.

Sprawa konieczności celibatu to nie jest problem innych problemów. Przez to nie będzie mniej pedofilii, odejść od kapłaństwa czy samobójstw księży. A nawet jeśli czegoś będzie mniej, to będą i nowe problemy, choćby księża zdradzający żony i ci po rozwodach.

Sprawa konieczności celibatu to też nie problem finansowy i lokalowy. W każdej diecezji są parafie z jednym księdzem i parafie z kilkoma księżmi. Tam gdzie jest kilku księży, mieszkaliby celibatariusze. Na pojedynkach można by zostawić żonatych – przecież i tak niektórzy mieszkają z gospodyniami – i żadna plebania nie jest tak mała, żeby nie pomieścić rodziny. Księża nie zarabiają też dużo mniej od ich kolegów, żeby nie wyżywić rodziny bez dodatkowego obciążanie wiernych.

Sprawa konieczności celibatu to również nie jest problem teologiczny. Odprawiam msze św. z księdzem greckokatolickim. Mówię mu kazanie na odpuście. Potem idę na obiad do jego domu. Żona, trójka dzieci. Wyznajemy tę samą wiarę. Uznajemy tego samego papieża. Różnimy się tylko tym, że on się urodził kilkadziesiąt kilometrów od mojego miejsca urodzenia. Dlaczego ja nie mogę być księdzem i mieć rodziny? Bo urodziłem się w innej, Rzymsko-katolickiej rodzinie. Czyżby zatem o dyscyplinie celibatu miało decydować tylko pochodzenie? Przecież to prawie rasizm.

Problem obowiązkowego związania celibatu z kapłaństwem jest tylko jeden: czy rzeczywiście Bóg chce, żeby w Kościele tylko Rzymsko-katolickim kapłani byli bezżenni i tylko w tym Kościele daje kilkuset tysiącom mężczyzn na świecie tylko charyzmat celibatu, nie dając im charyzmatu miłości kobiety albo dając im tak mały, żeby nie przeszkadzał w powołaniu?

 

W tej - jak i wielu innych sprawach - jestem przede wszystkim za Ewangelią, to znaczy jestem za tym, żeby nie wymagać od ludzi czegoś czego nie wymaga Chrystus. Kościół nie jest od tego, żeby wiązać ludzi przykazaniami, które nie są przykazaniami Chrystusa, ale żeby dawać ludziom wolność tam, gdzie jest ona możliwa a przykazania tylko tam, gdzie są one konieczne. Tak samo  w innych sprawach. Można i trzeba proponować post. Można i trzeba proponować modlitwy. Bo niektóry złe duchy "wyrzuca się tylko modlitwą i postem" (Mk 9,29). A jeśli już nakazujemy pod grzechem wstrzemięźliwość od mięsa w piątki, to powstaje pytanie nie jakim prawem, bo Kościół ma prawo postanawiać przykazania jakie chce. Powstaje pytanie dlaczego i czy naprawdę tak trzeba?  Ciągle bowiem powinniśmy pamiętać o pokusie, za którą poszedł Mojżesz i cała tradycja żydowska, pokusie zobowiązywania ludzi do czegoś, do czego ich nie zobowiązał Bóg. Każda władza, również władza w Kościele ma pokusę regulowania coraz większych obszarów życia. Jednak nie po to nas wyswobodził Chrystus ku wolności, byśmy mieli poddawać się na nowo pod jarzmo niewoli prawa.

Czasem, myśląc o tym, zadaję sobie pytanie, czy nie boimy się, że Bóg nam kiedyś powie jak faryzeuszom i uczonym w Piśmie: "Znosicie słowo Boże ze względu na waszą tradycję, którą sobie przekazaliście" (Mk 7,13)? Czy nie jest pierwszym przykazaniem, które Bóg dał ludziom właśnie to: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się" (Rdz 1,28)? Czy nie jest Bożym słowem również to słowo: "Biskup powinien by mężem jednej żony" (1 Tm 3,2)?
 
Dla mnie w sprawie celibatu ciągle pozostaje pytanie, czy naprawdę tego chce Bóg. Czy papież, kardynałowie, biskupi mogą z ręką na sumieniu powiedzieć: „Tak. Tak chce Duch Święty”. Czy tylko mogą powiedzieć: „Jest tak, bo tak prawie zawsze było. Jest tak, bo tak przegłosowaliśmy. Jest tak jak jest, bo tak my chcemy. Jest tak, bo nie widzimy potrzeby zmian, mając lat 60, 70, 80 a może nawet więcej”. Każde zobowiązanie w Kościele, każde przykazanie nieobecne w Ewangelii i każda reguła dyscyplinarna zobowiązująca ludzi do spraw tak wielkiej wagi jak rezygnacja z naturalnego daru i prawa do małżeństwa i rodziny powinna być przemodlona i przeposzczona przez wieki, tak żeby Kościół nie miał wątpliwości, że tego naprawdę chce Duch Święty. Bo jeśli On tego chce, warto za to nawet umrzeć. Jeśli zaś On tego nie chce, nie warto dla tego tracić życia.

 

Mój tato, jak jeszcze byłem klerykiem i chciałem odejść z Seminarium po drugim roku, zadał mi tylko pytanie: „Co, nie możesz wytrzymać?”

Mogę i mam nadzieję, że wytrzymam, chociaż wiem, że decydując się na kapłaństwo, rezygnowałem z najlepszego ludzkiego daru małżeństwa i rodziny. Co więcej, powinienem, bo dałem słowo Bogu i powinienem, bo tak chce mój Kościół. Jednak po prawie dwudziestu dwu latach kapłaństwa postawiłbym pytanie całkiem inaczej: Czy tak może i powinien wytrzymać w tym Kościół? Albo mówiąc bardziej teologicznie, czy rzeczywiście Duch Święty tego chce, żeby księżmi mogliby być tylko ci, co mają charyzmat celibatu?

 

czwartek, 12 grudzień 2019 12:22

"Ująłem Cię za rękę" (Iz 41,13)

Bardzo lubię zdanie z dzisiejszego czytania:
„Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę, mówiąc ci: Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą” (Iz 41,13).

„Ująłem Cię za prawicę” po hebrajsku to "mahaziq yemineka".
"Mahaziq" to imiesłów, więc chodzi o to, że w tym momencie, w którym Bóg mówi, chwyta Cę, trzyma Twoją prawą rękę ("adprehendens manum tuam", "I hold your right hand").
Czasownik "hazaq", który tworzy imiesłów, znaczy nie tyle "trzymam, ujmuję", co "trzymam, żeby wzmocnić", "sprawiam, że stajesz się silniejszy", bo się chwiejesz, bo jesteś słaby. Stąd też w drugiej części zdania mówi: "przychodzę Ci z pomocą".
Dlaczego Bóg chwyta za prawą rękę? Bo prawica w Biblii jest symbolem mocy i działania. A skoro chwyta, żeby umacniać, to znaczy, że czyny Twoje były chwiejne i słabe.
Pozostaje pytanie, którą ręką Bóg chwyta Twoją prawą rękę? Jeśli chwyta swoją prawą ręką Twoją prawą, to patrzy Ci w twarz, jak tata czy mama mówiąc małemu dziecku : "Nie bój się, jestem blisko."
Być może jednak Bóg chwyta Twoją prawą rękę swoją lewą ręką. W Biblii Bóg chwyta człowieka za rękę kilkadziesiąt razy, natomiast za prawą chwyta kilka razy. I w jednym przypadku czytamy: "Tyś ujął moją prawicę, prowadzisz mnie według swego zamysłu" (Ps 73,23-24). Skoro jednak chwyta za prawicę i prowadzi, musi chwycić lewą ręką, bo bardzo źle się idzie, gdy ktoś swoją prawą ręką trzyma Twoją prawą i idziecie razem.

Biorąc to pod uwagę, obraz Izajasza jest następujący: Bóg podchodzi do Ciebie zalęknionego robaczka. Przykuca. Chwyta Cię swoją lewą ręką za Twoją prawą rękę, symbol Twoich czynów i upadków, siły i bezsilności, i mówi:
"Nie bój się, że Ci się w życiu nie udaje. Ja w tym momencie chwytam Cię za prawicę, to znaczy umacniam Twoje czyny. Chodź, odtąd pójdziemy już razem. A skoro Cię trzymam lewą rękę, to prawą mam wolną i tą swoją prawicą będę robił za Ciebie to, czego Ty nie potrafisz. Przecież dobrze wiesz, że moja prawica potrafi naprawdę wiele! Czyż nie pisano o tym często?:
"Prawica Twa, Panie, wsławiła się potęgą, prawica Twa, Panie, starła nieprzyjaciół" (Wj 15,6).
"Bo nie zdobyli kraju swoim mieczem ani ich nie ocaliło własne ramię, lecz prawica i ramię Twoje" (Ps 44,4).
„Prawica Pańska wysoko wzniesiona, prawica Pańska moc okazuje” (Ps 118,16).

czwartek, 05 grudzień 2019 19:44

O samobójstwie

5.12.2019

 

Myśli samobójcze są chorobą. Można by je nazwać rakiem psychiki. Rakiem, z którym walczy ludzkość od wieków, ale ciągle zbyt często przegrywa. Co to za rak?

Człowiek składa się z ciała i psychiki. I tak jak niektóre organy cielesne są kluczowe dla życia i można się wykończyć szybko na zawał serca, tak dla psychiki organem kluczowym jest sens. Dusza boli nas często. Czasem czujemy, że mózg jest zryty kompletnie. Ale kiedy zachwiany zostaje sens życia, wydaje się, że kluczowy organ psychiki przestaje istnieć i wtedy wszystko pcha człowieka w stronę śmierci. Samobójstwo w pewnym sensie nie jest decyzją. Jest ucieczką ciała przed bólem psychiki, bo psychika przed tym bólem nie potrafi uciec.

Nie dziwimy się, że ktoś umiera na raka, na zawał serca czy potrącony w wypadku. Rozumiemy to, że nie może już żyć, bo organy ciała zostały śmiertelnie przetrącone. I ani zdrowa psychika, ani pozostały zdrowe organy nie są w stanie naprawić dysfunkcji uszkodzonej części ciała. Tak i z myślami samobójczymi. Ani zdrowe ciało, ani pozostałe części psychiki nie są w stanie nieraz naprawić dysfunkcji sensu. I wtedy człowiek popełnia samobójstwo, czy - mówiąc lepiej - umiera na wskutek myśli samobójczych.

 

Co jest przyczyną załamania sensu?

Po pierwsze, nieszczęśliwy wypadek. Kilkanaście lat temu w maju, w jednym z miasteczek Italii, mąż wracał do domu z pracy i widząc z daleka, jak żona myjąc okna, spadła z czwartego piętra na beton, wpadł w taki szał, że pobiegł na most i rzucił się w dół ze skutkiem śmiertelnym. Kobieta przeżyła cudem. On o tym nie wiedział. Był pewno święcie przekonany, że żona umarła. Było to tak mocne uderzenie dla jego psychiki jak walnięcie tira w pieszego. Inny by rozpaczał, stracił wiarę w Boga, płakał dwa lata. Ten roztrzaskał sobie kompletnie sens.

Po drugie, odrzucenie w miłości. Odrzucenie czasem jest bardziej bolesne niż śmierć. Bo śmierć  nie mówi ci, że jesteś zerem, śmieciem, że dla kogoś nie jesteś wart. A odrzucenie powtarza ci to w kółko. Nie dość, ze straciłeś drugą osobę, to straciłeś ją, bo ty nie jesteś jej wart. I chociaż logika mówi, że jest wiele innych, że przejdzie, że to nie koniec świata, psychika może być przywiązana do drugiego tak mocno, że nie potrafi przeżyć zamiany miłości w nienawiść, bliskości w pustkę, wierności w zdradę, czułości w obojętność.

Po trzecie, po prostu odrzucenie. Przez rówieśników, kolegów w pracy, w domu przez mamę czy tatę. Bo gruba, bo niezdara, bo ruda, bo zezowaty. Niby nie ma tam miłości tej jedynej. Jak odchodzi tata, zostaje przecież mama. Jak odrzuca klasa, są przecież rodzice. Jednak pragnienie bycia z kimś blisko jest tak mocnym sensem życia, że odrzucenie przeżywane jest jako śmierć własnego sensu.

Po czwarte, choroba. Ks. Tischner miał mówić w chorobie, że jak nie boli, to da się cierpieć, ale jak przychodzi ostry ból, to nie chce się żyć. Parę dni temu słyszałem o chorym na raka, że gdyby nie wiara, to już dawno by skończył ze sobą. Bo ciężko żyć, jak boli ciężko.

Po piąte, nałóg. To też choroba, ale tym bardziej bolesna, że obciąża psychikę. Mówimy sobie i inni też mówią, że mógł nie pić, nie ćpać, nie iść w hazard. Próbujesz z tym walczyć. Nie idzie. Robisz postanowienia. Przegrywasz. Po latach zaczynasz tracić wszelką nadzieję. I nie mogąc zaakceptować tego stanu, wolisz umrzeć niż żyć do śmierci bez sensu zniewolony.

Po szóste, nieszczęśliwe wydarzenie. Trochę jak wypadek. Krach na giełdzie, przegrana ambicja, porażka zawodowa, ucięcie ręki pianiście. Coś, co było dotychczas sensem wszystkiego pryska jak bańka mydlana. I rozpaczając nad popiołem, nie jesteś już w stanie uwierzyć w feniksa ani gwiaździsty diament. Wolisz nie żyć, niż żyć ze śmiercią sensu.

Przyczyn może być pewno więcej, ale jest jakiś wspólny mianownik: przeogromny ból duszy, która jedyne rozwiązanie sytuacji widzi w śmierci, tak jak umierający z głodu jedyne rozwiązanie widzi w kromce chleba.

 

Czy można jakoś pomóc?

Fizycznie tak. Zatrzymać, związać. Sama psychika się nie zabije. Potrzebuje do tego ciała. Ale to bardzo trudne, bo skąd mamy wiedzieć, że kogoś trzeba już związać, bo nic mu innego już nie pomoże?

Fizycznie i psychicznie pomogą lekarze, psychologowie, psychiatrzy. Jeśli człowiek jest w stanie sam do nich iść, to jest bardzo dobrze. Ale może czasem trzeba kogoś zawieźć a nie mieć pretensji, że nie poszedł. Może czasem trzeba zawołać psychiatrę do domu jak się woła karetkę. Bo on już jest zbyt słaby, żeby sam sobie pomógł.

Skoro cierpi psychika, można też pomóc psychicznie, troszcząc się o te obszary, które bolą najbardziej. Musi być blisko rodzina tego, któremu umarł najbliższy. Muszą być blisko przyjaciele tego, kto odrzucony w miłości. Muszą być blisko koledzy z pracy, gdy szef poniża, uczniowie, gdy inni wykluczają. Muszą być lekarstwa na ból fizyczny, gdy psychika siada z powodu przeogromnego  cierpienia ciała. Oczywiście musi być też Bóg, spowiedź, komunia, adoracja, różaniec, koronka, chociaż czasem praca i zabieganie może pomóc bardziej niż modlitwa, na której człowiek może zadręczać się w samotności jeszcze bardziej.

Wspólnym mianownikiem różnych lekarstw na myśli samobójcze jest zawsze drugi, bo sam z sobą człowiek nie jest w stanie już sobie poradzić. I tak jak na intensywnej terapii potrzeba pielęgniarek, lekarzy i czujności, tak wokół ludzi dręczonych myślami o zabiciu siebie, trzeba człowieka i trzeba czujności. Żeby człowiek cierpiący na myśli samobójcze był jak najwięcej kochany. Bo najbardziej skuteczną kroplówką w tej chorobie jest miłość.

Mówiąc o drugim jako lekarstwie, mam na myśli również dręczącego myślami samobójczymi. Również on, powinien w miarę możliwości, skoncentrować się na innych, na tych, dla których warto żyć, na tych, którzy będą cierpieć, gdy umrze. Tak wyszła z myśli samobójczych biblijna Sara.
"Tego dnia była ona bardzo zmartwiona i zaczęła płakać. Poszła do górnej izby swojego ojca, chcąc się powiesić. Jednak zaraz opamiętała się i rzekła: «Niechaj nie szydzą z mego ojca, mówiąc do niego: „Miałeś jedną umiłowaną córkę i ona z powodu nieszczęść się powiesiła”. Nie mogę w smutku doprowadzać do Otchłani starości ojca mego. Lepiej dla mnie będzie nie wieszać się, lecz błagać Pana o śmierć, abym nie wysłuchiwała więcej obelg w moim życiu». (Tb 3,10)

Nie do przecenienia jest również profilaktyka. Żebyśmy naprawdę zaczęli myśleć, czy czasem nie jesteśmy przyczyną potęgującą myśli samobójcze. Bo niektórzy tak jeżdżą brawurowo po psychice innych, jak szalejący kierowcy na drogach, a wtedy o wypadek nietrudno. Trzeba wieków pracy, żebyśmy się nauczyli jak najmniej sprawiać bólu, kiedy musimy się rozstać z dziewczyną, mężem, pracownikiem, kolegą i żebyśmy się nauczyli jak najwięcej empatii, kiedy musimy wyrazić opinie, oceniać, skrytykować.

 

Wielu ludzi umiera na samobójstwo. Nie oceniajmy ich tak jak nie oceniamy tych, co umierają na raka. Zrozummy wreszcie, że człowiek ma nie tylko ciało ale i duszę, nie tylko ograny fizyczne, ale i psychikę. Kiedy w niej zaczyna wyparować sens, wszystko zmierza ku śmierci. Przez wieki ludzkość uważała, że choroby fizyczne są spowodowane grzechami. Jeszcze wiele lat upłynie zanim zrozumiemy, że samobójstwo nie jest decyzją woli, ale konsekwencją bólu psychiki. Nie ignorujmy tych, co wysyłają znaki samobójcze. Miejmy oczy otwarte na tych, którzy nie są w stanie takich znaków wysyłać. A jeśli nawet ktoś odbierze sobie życie a nam wydaje się, że zrobiliśmy wszystko, żeby do tego nie doszło, zostawmy tajemnicy życia i śmierci również ten margines, że być może są takie samobójstwa, przed którymi nie da się uratować, bo nie tylko choroby ciała mogą być nieuleczalne.

Mogę się mylić, ale tak to widzę. Nie osądzać, ale z bólem serca przyjąć, że tak jak Bóg pozwala na śmierć ciała nawet swoich świętych, tak - mimo wszelakiej pomocy - pozwala czasem na śmierć psychiki nawet swoich dzieci.

czwartek, 05 grudzień 2019 12:50

Msza z Guy Gilbertem

Wrócę do Mszy św., którą odprawiałem z ks. Guy Gilbertem w Jerozolimie prawie 2 tygodnie temu. Bo nigdy przez 21 kapłańskich lat nie przeżyłem czegoś podobnego.

 

Zanim zaczęła się Msza, ks. Guy poprosił, żebyśmy przygotowali wino i wodę. Trochę byłem zdziwiony, gdy drugi francuski ksiądz nalał wina i wody do kielicha, rozłożył korporał i patenę z hostią na ołtarzu tak jakbyśmy już byli po Modlitwie Wiernych. Pomyślałem sobie: może to taka wersja bez liturgii słowa? Nie było „W imię Ojca i Syna”. Dużo słów na początek, co wydawało się być dopiero przygotowaniem do Mszy św., ale skoro w pewnym momencie przeszli od razu do Ewangelii, bez aktu skruchy, kolekty, czytań, psalmu, to mnie już trochę zdziwiło. Ewangelię wysłuchali wszyscy na siedząco, ale każdy zrobił 3 krzyżyki na czole, ustach i piersi, więc to nie tak, żeby nie byli zorientowani. Kazanie było bardzo mądre, chrystologicznie, o modlitwie, Eucharystii. Żaden moderna ani cudowanie. Po kazaniu kazał podejść kobiecie i wziąć kielich  z ołtarza a mężczyźnie patenę z hostią i stanąć przed ołtarzem twarzą do ludzi razem z nami 3 celebransami. W takiej postawie odbyła się modlitwa wiernych, głęboka, konkretna. Widać, że te prawie 100 osób to nie są kibice fajerwerków duchowych. Kiedy usłyszałem „Pan z Wami” i  „W górę serca”, myślałem, że już będzie tak jak w książkach piszą, ale prefacji nie było, tylko parę słów prowadzącego. „Święty, Święty”  i potem już dokładnie tak jak w Mszale od „Zaprawdę jesteś święty” aż do „Oto wielka tajemnica wiary” a raczej przed, bo zaraz po ukazaniu kielicha, powiedziawszy parę słów, przeszliśmy do „Ojcze nasz”. Po nim zaraz „Przekażcie sobie znak pokoju”, który przekazywaliśmy sobie bardzo długo. Komunię przyjmowali godnie. Do ust, lub na rękę. Niektórzy nie przyjmowali. Dla nich, po rozdaniu Ciała Chrystusa, ks. Guy miał przygotowany zwykły chleb, który całą mszę leżał sobie obok mszału na ołtarzu. Po paru słowach przeszliśmy do błogosławieństwa i pieśni maryjnej, tak że cała kaplica wybrzmiała melodią z Lourdes „Ave, Ave, ave Maria”. Po Mszy parę osób podeszło, podziękować mi za to, że się z nimi razem modliłem.

 

Dziwna Msza. Miałem wrażenie jakbym wrócił do czasów pierwotnego Kościoła i opisów Eucharystii św. Justyna. Czułem się na niej dobrze. Zadawałem sobie pytanie, czy była ważna, ale to, co do ważności potrzebne było wszystko: ksiądz, chleb, wino, woda, formuła konsekracyjna. Prawie wszystko inne było improwizacją, w której jednak przebijała troska o Boga i człowieka.

 

Mówiąc szczerze, nie tyle czułem się niekomfortowo, a przecież lubię trzymać się litery, co czułem się  jakbym uczestniczył  w innym rycie. Nawet sobie pomyślałem, że zamiast wojenek liturgicznych, może Kościół powinien wymyślić jeszcze jeden ryt, obok rzymsko-katolickiego, greko-katolickiego czy chociażby tzw.  „mszy trydenckiej” zrobić jeszcze mszę „protestancko-katolicką”, albo „liberalno-katolicką”. Wtedy ci wszyscy, co nie mieszczą się w rubrykach, ze spokojnym sumieniem odprawialiby Eucharystię, trzymając się tego, co konieczne a czując się wolnymi w tym, co niekonieczne.

 

Wiem, że ja bym tak nigdy nie odprawił. Wiem, że tak nie można. Wiem, że ks. Gilbert jest bardzo ważnym i dobrym księdzem. I wiem, że nie wszystko jest takie proste. No taka historia...

 

 

Konsola diagnostyczna Joomla!

Sesja

Informacje o wydajności

Użycie pamięci

Zapytania do bazy danych